Między tradycją a odwagą. Łukasz Molski o przyszłości Tęczy

0
142
Fot. Magda Tramer

Nie planuje rewolucji, nie zamierza niczego burzyć, ale też nie planuje stać
w miejscu. Łukasz Molski – nowy dyrektor Teatru Lalki Tęcza – wkracza do instytucji z wyraźną wizją i głębokim szacunkiem dla jej historii. Mówi o ewolucji, a nie resecie. O odpowiedzialności za młodego widza, teatrze, który potrafi wzruszyć i poruszyć – także dorosłych. O odwadze, która nie musi być krzykliwa.
I o tym, że plastykę teatralną można potraktować jak pełnoprawny język sceniczny, a nie dekoracyjny dodatek. W rozmowie opowiada o swoich planach, wyzwaniach finansowych, marzeniach repertuarowych i misji, którą rozumie dosłownie: teatr ma sens tylko wtedy, gdy ma coś do powiedzenia.

Urszula Markowska: 1 września 2025 roku objął Pan kierownictwo Teatru Lalki Tęcza. To symboliczna data otwierająca nowy rozdział w historii tej instytucji.
Jak Pan definiuje ten moment – czy to będzie kontynuacja dotychczasowych działań, czy raczej początek zupełnie nowej drogi?

Łukasz Molski: Z całą pewnością nie będzie to rewolucja. Zmiana, która się dokonuje,
ma charakter ewolucyjny – łagodny, świadomy, oparty na szacunku wobec dorobku poprzedników. Głęboko wierzę, że każda instytucja kultury to twór wielogłosowy, złożony
z historii, ludzi, decyzji i kierunków, które przez lata ją kształtowały. Dlatego nie wchodzę do teatru jako ktoś, kto zaczyna wszystko od nowa. Zawsze mam świadomość, że przede mną również ktoś był, coś tworzył, coś zapoczątkował.
W przypadku Teatru Lalki Tęcza to szczególnie istotne. Gdyby nie ostatnia dekada pracy mojego poprzednika, Michała Tramera, najpewniej nie zdecydowałbym się nawet na udział w konkursie. To właśnie Michał doprowadził ten Teatr do miejsca, które z pełnym przekonaniem można nazwać stabilnym i artystycznie świadomym. Zbudował solidne fundamenty, które dziś pozwalają myśleć o kontynuacji, ale także o rozwoju – o odważnym, ale odpowiedzialnym pójściu krok dalej.
Chciałbym, aby Tęcza w kolejnych latach stawała się teatrem jeszcze bardziej otwartym – nie tylko w sensie artystycznym czy programowym, ale również społecznym. Teatrem naprawdę dostępnym. Otwartość nie może kończyć się na hasłach – musi przejawiać się
w konkretnych działaniach: w tym, jak komunikujemy się z widzami, jak ich zapraszamy, jak zdejmujemy bariery. Dlatego jednym z moich celów jest wprowadzenie rozwiązań, które uczynią teatr przyjaznym również dla osób z niepełnosprawnościami. Mam tu na myśli zarówno kwestie architektoniczne, jak i takie elementy jak audiodyskrypcja, tłumaczenia spektakli na Polski Język Migowy czy dostosowanie materiałów informacyjnych do różnych potrzeb odbiorców. Bo teatr nie może być elitarny – ma być dla wszystkich.
Jednocześnie zależy mi na tym, by teatr ten był jeszcze mocniej zakorzeniony w tym, co współczesne. Żeby mówił językiem dzisiejszego odbiorcy i rezonował z jego wrażliwością. Przed Michałem teatr miał tendencję do zanurzania się w historii formy, do funkcjonowania jako swoiste „żywe muzeum”. Dziś, w moim przekonaniu, potrzebujemy czegoś więcej – teatru, który nie tylko pielęgnuje tradycję, ale też aktywnie uczestniczy w rozmowie
ze światem tu i teraz.

Tęcza znajduje się dziś w wyjątkowym miejscu – z jednej strony to Teatr z dużym dorobkiem, z drugiej – stale poszukujący nowych form wyrazu. Jakie są Pana najważniejsze priorytety na pierwsze lata? Czy widzi Pan potrzebę rozwoju teatru formy, wzmocnienia edukacji teatralnej? A może wszystkie te cele są równie istotne?

Tęcza znajduje się dziś w wyjątkowym momencie swojej historii – jako teatr z ugruntowaną tożsamością, ale jednocześnie gotowy do dalszych poszukiwań i redefinicji. Dla mnie, jako dyrektora, jednym z absolutnych priorytetów na najbliższe lata będzie rozwój edukacji teatralnej – nie jako dodatku do repertuaru, lecz jako jego pełnoprawnego filaru. Współczesny teatr nie może istnieć bez edukacji, rozumianej nie tylko jako przekazywanie wiedzy, ale przede wszystkim jako budowanie świadomej, wrażliwej i zaangażowanej relacji z widzem.
W Polsce, m.in. dzięki pracy Instytutu Teatralnego, pedagogika teatru stała się w ostatnich latach dynamicznie rozwijającą się dziedziną – dającą narzędzia, które realnie poszerzają pole oddziaływania teatru. Tęcza już z nich korzysta, ale widzę tu ogromny potencjał do dalszego rozwoju. Chciałbym, aby działania edukacyjne wykraczały poza klasyczne warsztaty – by obejmowały pracę okołospektaklową, spotkania z widzami, moderowane rozmowy po spektaklach, działania krytyczne i interaktywne formy dialogu z publicznością.
Równolegle niezwykle ważne jest dla mnie wzmacnianie języka teatru formy. To przestrzeń, która pozwala mówić o świecie w sposób symboliczny, metaforyczny, nieoczywisty – a więc szczególnie wartościowy w pracy z młodym odbiorcą. Myślę, że Tęcza ma wszelkie warunki, by być miejscem, które nie tylko pielęgnuje tradycję teatru plastycznego, ale również poszukuje nowych środków wyrazu i odważnie rozwija jego potencjał.

Te dwa kierunki – edukacja i forma – nie konkurują ze sobą, lecz się uzupełniają. Chciałbym, aby w najbliższych latach Teatr Lalki Tęcza był miejscem nie tylko artystycznie ciekawym, ale też wspierającym świadomego, uważnego widza w każdym wieku.

Równie ważne są ambicje repertuarowe. Chcę budować teatr, który w odpowiedzialny sposób opowiada o świecie. Bo prawdą jest, że Tęcza – niezależnie od wysokości dotacji – ma niezwykłą misję. Zawsze powtarzam: to właśnie takie instytucje wprowadzają młodego widza w świat kultury. To, jakie doświadczenie wyniesie stąd dziecko, może zdecydować
o tym, czy będzie miało z kulturą kontakt przez całe życie.

Znam historie, w których pierwsze, nieudane wyjście do teatru stało się traumą
i zniechęciło do sztuki na zawsze. Naszą misją jest dopilnować, by takich sytuacji nie było. Bo jeśli popsujemy ten pierwszy kontakt, inne instytucje kultury nie będą miały czego zbierać. Dlatego czuję ogromne poczucie odpowiedzialności – za widza, za jego rozwój,
za kształtowanie krytycznego myślenia o sztuce. I za to, by nawet w młodym wieku dotykać poważnych tematów.
Po Michale mam w repertuarze kilka pięknych tekstów – na przykład niezwykle poruszającą opowieść o śmierci zwierząt. W przyszłości myślę m.in. o sięgnięciu po „Klechdy sezamowe” Leśmiana. Ale jeśli miałbym wystawić przykładowo „Baśń o pięknej Parysadzie”, nie wyobrażam sobie, by nie zestawić jej z dzisiejszą sytuacją dziewcząt w świecie arabskim. Parysada jest piękna, nie musi nic robić, jest szczęśliwa, zamknięta w pałacu. Ale dziś tę historię można opowiedzieć także przez pryzmat Malali Yousafzai – dziewczyny, której odebrano możliwość decydowania o sobie. Bo Parysada, wyruszając po wodę życia, może wyruszyć także po własną tożsamość i po kawałek niezależności.

Widzowie przyzwyczaili się, że jesień w Tęczy rozpoczyna się od premiery.
Czy planuje Pan kontynuację tej tradycji? I czy możemy już dziś uchylić rąbka tajemnicy, jakie tytuły i tematy pojawią się w nowym sezonie – zarówno
w ramach koprodukcji, jak i premier własnych teatru?

W tym sezonie nie rozpoczynamy jesieni tradycyjną premierą – tym razem nasza własna, autorska produkcja planowana jest dopiero na wiosnę, w okolicach Święta Lalkarstwa. Decyzja ta wynika z kilku czynników. Przede wszystkim – repertuar, który odziedziczyłem po kadencji Michała Tramera, jest niezwykle bogaty i różnorodny. Chciałbym dać sobie czas, by dobrze się mu przyjrzeć: zobaczyć, jak spektakle funkcjonują w kontakcie
z publicznością, jak reagują na nie widzowie, w jakich obszarach być może warto wprowadzić zmiany lub pogłębić przekaz.
Ten okres chcę poświęcić przede wszystkim na intensywną pracę wewnętrzną – zarówno
z zespołem, jak i z widzem. To czas na wsłuchanie się w potrzeby odbiorców i zespołu artystycznego, na spokojne planowanie dalszych kroków.
Równolegle, na przełomie roku planowana jest koprodukcja realizowana we współpracy
z Fundacją Materia Prima – w ramach grantu KPO. Będzie to kontynuacja spektaklu „najnajowego”, który okazał się wielkim sukcesem frekwencyjnym i sprzedażowym. „Jajco” – bo o nim mowa – doczeka się dalszego ciągu. Historia się rozwija, metaforycznie
i dosłownie – coś się znów zaczyna wykluwać. Jesteśmy bardzo ciekawi, co z tego nowego etapu wyniknie – i dla nas, i dla naszej najmłodszej publiczności.

Czwartki Dorosłego Widza” na stałe wpisały się w ofertę Teatru, budując przestrzeń dialogu z dojrzałym odbiorcą. Czy planuje Pan podtrzymać tę inicjatywę, a może również ją rozwinąć – otwierając Tęczę na nowe formy obecności teatru w życiu dorosłego widza?

Zdecydowanie widzę potrzebę i potencjał, by poszerzyć ofertę Teatru Lalki Tęcza
o propozycje skierowane do widza dorosłego. To nie tyle rewolucyjny gest, co naturalny etap rozwoju teatru formy – zarówno w Polsce, jak i w skali globalnej. Przez dziesięciolecia teatr lalkowy funkcjonował niemal wyłącznie w przestrzeni repertuaru dziecięcego – co było efektem decyzji sprzed blisko 80 lat, trwale definiujących jego profil. Dziś obserwujemy jednak wyraźną zmianę: coraz więcej teatrów zaczyna dostrzegać w dorosłym widzu równorzędnego partnera – poszukującego nie tylko rozrywki, ale również głębszej refleksji
i estetycznego doświadczenia. Tęcza, z jej zapleczem artystycznym, historią i zespołem, ma wszelkie warunki, by stać się ważnym uczestnikiem tego procesu.

Jednym z narzędzi, które chciałbym dalej rozwijać w tym kontekście, są „Czwartki Dorosłego Widza” – inicjatywa, która już dziś pełni istotną funkcję w naszym repertuarze.
Z całą pewnością pozostaną one częścią naszej oferty – oczywiście w granicach wyznaczanych przez realia finansowe. Obecnie wciąż nie mamy pełnej wiedzy na temat wysokości dotacji ministerialnej na najbliższe lata. Wiadomo jedynie, że nowa umowa – powiązana z moją kadencją – będzie pięcioletnia, lecz kwoty, jakimi faktycznie będzie dysponować teatr, nie są jeszcze znane. Letnie zmiany w strukturach Ministerstwa Kultury spowolniły wiele kluczowych decyzji, co utrudnia precyzyjne planowanie.
Tym bardziej zależy mi, by rozwój działań skierowanych do dorosłej publiczności następował w sposób konsekwentny, przemyślany i organiczny. Nie chcę burzyć tego, co już zostało zbudowane – przeciwnie, pragnę kontynuować te wątki, które okazały się wartościowe, i stopniowo wprowadzać nowe propozycje. Teatr, w moim rozumieniu, powinien być przestrzenią dialogu – także międzypokoleniowego – i miejscem, w którym zmiana dokonuje się nie poprzez gwałtowne zerwania, ale przez cierpliwe, ewolucyjne działanie.
Tak właśnie widzę przyszłość Tęczy – jako instytucji, która rozwija się w dialogu
z rzeczywistością, ale nigdy nie zapomina o tym, co stanowi jej tożsamość.

Teatr Lalki Tęcza od lat działa w warunkach jednej z najmniejszych dotacji
w Polsce – mniejszy budżet posiada jedynie Teatr Lalek Rabcio. Czy w takich realiach finansowych możliwa jest realizacja ambitnych planów artystycznych
i rozwój repertuaru? Jak pogodzić wysokie aspiracje twórcze z ograniczonymi zasobami – i czy widzi Pan przestrzeń dla alternatywnych źródeł finansowania,
np. grantów, partnerstw czy modeli repertuarowych równoważących ryzyko?

To rzeczywiście spore wyzwanie. W obecnym systemie finansowania kultury takie ryzyko istnieje – że dotacja wystarczy jedynie na utrzymanie podstawowych działań
i zabezpieczenie bieżących potrzeb. Jeśli tak się stanie, będziemy musieli – niejako
z konieczności – sięgać po rozwiązania bardziej ekonomiczne, czasem bliższe konwencji rozrywkowej, która w naturalny sposób przyciąga szerszą widownię.
Wciąż jednak towarzyszy mi pytanie, które kiedyś zadał Zygmunt Hübner: co w teatrze formy może pełnić rolę tej „jednej farsy, która zarabia na trzy dramaty”? Czy taki równoważnik w ogóle istnieje? A jeśli nie – czy warto go szukać, czy może stworzyć na nowo? Być może nie znajdziemy dosłownego odpowiednika farsy, ale z pewnością możemy – i chcemy – budować repertuar w sposób zrównoważony: umiejętnie łącząc spektakle lżejsze z tymi bardziej ryzykownymi i wymagającymi.
Jednocześnie oczywiście planujemy aktywne pozyskiwanie środków zewnętrznych – grantów, projektów krajowych i międzynarodowych, a także współpracę z partnerami, którzy rozumieją misję teatru publicznego. Tęcza ma ogromny potencjał – zarówno artystyczny, jak i społeczny – i wierzę, że możemy znaleźć sojuszników, którzy zechcą go wspierać.
Mimo tych wszystkich ograniczeń jestem głęboko przekonany, że nie możemy rezygnować
z ambicji. Naszą rolą – jako teatru – nie jest jedynie zabawiać, ale przede wszystkim kształtować widza, rozwijać jego wrażliwość, uruchamiać refleksję. Zwłaszcza tego najmłodszego, dla którego pierwsze spotkanie z teatrem może być doświadczeniem formującym na całe życie. Tęcza ma w tej materii szczególną misję – i czuję za nią wielką odpowiedzialność.

W ostatnich latach pojawia się coraz więcej głosów, że teatr – także ten dla młodego widza – powinien mocniej reagować na rzeczywistość. Wciąż jednak brakuje odwagi, by mówić głośno o wojnie, uchodźcach, sytuacji kobiet w krajach takich jak Afganistan. Wiesław Kowalski pisał o tym bardzo otwarcie, i trudno się z nim nie zgodzić: teatr zbyt często ucieka w rozrywkę.
Czy Pana zdaniem Tęcza może być miejscem, które przełamie ten impas
i podejmie dialog z rzeczywistością wprost, bez uciekania w metafory?

Zdecydowanie tak – widzę przestrzeń dla teatru, który nie boi się mówić głośno o tym,
co trudne. To właśnie jeden z filarów programu, z którym startowałem w konkursie
na stanowisko dyrektora Teatru Lalki Tęcza – i to, co, jak sądzę, przekonało komisję. Uważam, że teatr – nawet ten tworzony z myślą o młodym widzu – nie może abstrahować
od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie: powinien z nią dialogować, stawiać pytania, inicjować refleksję. Nie jesteśmy tu po to, by wyłącznie bawić, uciekać w fikcję czy tonąć
w konwencji. Jesteśmy tu po to, by otwierać oczy – także najmłodszym.
Polskie teatry lalkowe już od jakiegoś czasu podejmują podobne wyzwania. Przykładem może być monodram Rutka Katarzyny Pałki – oparty na pamiętniku dziewczynki z getta, odnalezionym po wojnie i zainscenizowanym w przejmujący, subtelny sposób. Spektakl miał ogromny oddźwięk – i to jeszcze przed pandemią. Albo Mój cień jest różowy wystawiany
w Teatrze Pinokio w Łodzi – intymna, delikatna, a zarazem odważna opowieść
o poszukiwaniu własnej tożsamości. I choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy tekst
z zagranicznego kanonu dziecięcego jesteśmy gotowi przyjąć w Słupsku bez zastrzeżeń,
to są takie historie, które po prostu trzeba opowiadać. Nawet jeśli budzą dyskusje.
A może właśnie dlatego.

Jest jeden tekst, do którego zdobycia praw naprawdę intensywnie dążę. To poruszająca opowieść o dziecku pracującym w fabryce zabawek w Bangladeszu. Dziecko to, zszywając kolejne elementy zabawki, zaszywa w niej również własne marzenie – maleńkie, kruche, ciche. Ta zabawka wyrusza potem w podróż przez świat i – niepostrzeżenie – zaczyna wpływać na życie osób, które napotyka. To opowieść o pracy przymusowej dzieci,
o migracji, o uchodźcach, o nadziei. Jest scena na Morzu Śródziemnym, która – mimo prostoty – ścina z nóg. A wszystko to napisane jest niezwykle klarownie, językiem dostępnym, a przy tym głęboko emocjonalnym.
Pamiętam, jak po przeczytaniu pierwszej sceny – tej, w której dziecko mówi o swoim marzeniu – miałem ciarki. I mam je do dziś, gdy tylko o tym opowiadam. Jeśli uda się przenieść tę prawdę na scenę – jeśli uda się tego po prostu nie zepsuć – jestem przekonany, że nie będzie widza, którego ten spektakl nie poruszy. Ani dziecka, ani dorosłego.
Nie mam złudzeń – to będzie projekt ryzykowny. To nie będzie spektakl „sprzedawalny”
w tysiącach egzemplarzy. Ale teatr nie istnieje po to, by się sprzedawać. Dla równowagi repertuarowej znajdziemy inne propozycje, które zrównoważą budżet. To nie będzie problem. Bo są takie historie, których nie możemy przemilczeć. I są takie teksty, które – jeśli mają wybrzmieć uczciwie – trzeba opowiedzieć właśnie teraz.

To także doskonały materiał edukacyjny. Ten spektakl można obudować nie tylko warsztatami, ale też głęboką refleksją: debatami, rozmowami, działaniami pedagogicznymi. Tęcza ma potencjał, by takie działania prowadzić. I ma obowiązek, by je podejmować.
Bo jeśli teatr – nawet ten dla dzieci – nie zmusza nas do myślenia, nie wytrąca z wygody, nie otwiera na świat – to po co nam w ogóle teatr?

Festiwal Plastyki Teatru Lalki i Formy”, zainicjowany i prowadzony przez Michała Tramera, stał się jednym z najbardziej charakterystycznych i unikalnych wydarzeń w kalendarzu polskiego teatru formy. Czy widzi Pan jego przyszłość
w dotychczasowej formule, czy też dopuszcza Pan możliwość przekształcenia festiwalu – na przykład w biennale – by zyskać większy oddech organizacyjny
i pogłębić jakość artystyczną prezentacji?

Festiwal Plastyki Teatru Lalki i Formy na pewno pozostanie częścią działalności Teatru Tęcza – jest on integralnym elementem mojego programu i uważam go za jedno z najbardziej wartościowych wydarzeń, jakie udało się tu zainicjować. To przedsięwzięcie unikalne nie tylko w skali regionu, ale i całego kraju – ukierunkowane na to, co w teatrze formy najważniejsze: plastykę, estetykę, świadomość wizualną, eksperyment.
Kwestia tego, czy festiwal będzie odbywał się corocznie, czy w formule biennale, zależy jednak od kilku czynników – przede wszystkim od ostatecznych warunków umowy dotacyjnej z Ministerstwem Kultury. Jeśli otrzymamy jednoznaczną rekomendację lub zapis mówiący o konieczności organizacji festiwalu co roku – oczywiście dostosujemy się do tej decyzji i podejmiemy to wyzwanie. Jeżeli jednak pozostanie nam pewna swoboda, skłaniałbym się ku formule biennale.
Dlaczego? Bo taki rytm daje oddech organizacyjny całemu zespołowi i pozwala pracować nad programem festiwalu z większą precyzją, pogłębieniem i ambicją artystyczną. Wydarzenia o takiej randze – jeśli mają być naprawdę wyjątkowe, a nie tylko obowiązkowe – potrzebują czasu na budowanie koncepcji, zapraszanie gości, planowanie logistyczne,
ale też dialog z widownią i środowiskiem. Chciałbym, aby festiwal nie był tylko przeglądem spektakli, ale forum rozmowy o teatrze formy, o jego przyszłości, kierunkach rozwoju, językach i estetykach.
Niezależnie od częstotliwości, jestem głęboko przekonany, że ten festiwal powinien pozostać w Słupsku – bo tu powstał, tu ma swoją tożsamość i tu został zbudowany
z ogromnym zaangażowaniem. Grzechem byłoby to zaprzepaścić. Dziś nikt inny w Polsce nie tworzy wydarzenia o tak wyraźnym profilu plastycznym. To coś, co warto pielęgnować – nie jako obowiązek, ale jako znak rozpoznawczy teatru z ambicjami.

Czy Michał Tramer – jako pomysłodawca i pierwszy kurator festiwalu – pozostanie związany z jego przyszłymi edycjami? Czy widzi Pan dla niego miejsce jako współtwórcy, doradcy artystycznego lub kuratora? Czy też planuje Pan powierzyć kształtowanie programu nowej osobie, zgodnie z własną wizją artystyczną festiwalu?

Jestem otwarty na rozmowę z Michałem Tramerem – zarówno w kontekście samej idei festiwalu, jak i jego dalszego współtworzenia. Umówiliśmy się na spotkanie jesienią, by spokojnie omówić przyszłość wydarzenia, podzielić się doświadczeniami, a także porozmawiać o tym, czego być może jeszcze nie zdążył mi przekazać. Uważam, że tak ważne przedsięwzięcie, zbudowane przez wiele lat z taką konsekwencją, zasługuje na ciągłość i szacunek wobec swojej historii.
Równolegle prowadzę już rozmowy z innymi osobami z doświadczeniem festiwalowym. Rozmawiamy o kwestiach logistycznych, o kalendarzu wydarzeń w skali kraju, o możliwych strategiach rozwoju. Jednym z moich priorytetów jest bowiem znalezienie optymalnego terminu – takiego, który pozwoli festiwalowi zachować swoją tożsamość i nie zginąć w tłoku jesiennego maratonu wydarzeń teatralnych, który co roku przeciąga się od września aż do listopada.
Festiwal Plastyki Teatru Lalki i Formy ma bowiem unikalny profil – to jedyne w Polsce wydarzenie tak silnie skupione na teatrze plastycznym, formie, scenografii. I właśnie ta wyjątkowość powinna być jego największym atutem – czymś, co odróżnia go od innych festiwali i pozwala budować własną, rozpoznawalną markę.

Zapraszamy więc do Tęczy – na spektakle, rozmowy, warsztaty i spotkania. Na teatr, który mówi, słucha i nie boi się milczeć tam, gdzie słowa nie wystarczą.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here