Jeśli ktoś kiedyś postanowi napisać podręcznik pt. Jak skutecznie zniszczyć sobie szansę na cywilizowaną starość w imię bredni z internetu – Smołdzino zasługuje w nim na osobny rozdział. Może nawet dwa. Bo tu nie chodzi już o brak wiedzy. Tu chodzi o coś znacznie głębszego – triumf uprzedzeń nad rozumem, strachu nad empatią i prymitywnej paniki nad faktami.
Sześć mieszkań wspomagających dla osób starszych i niepełnosprawnych – projekt cywilizacyjny, szansa na opiekę, godność, wsparcie. Koszt? Pięć milionów. Finansowane
z funduszy europejskich. Piękne, nowoczesne lokale w Smołdzinie. I co się stało?
Otóż mieszkańcy Smołdzina postanowili się przestraszyć. Nie faktów – tylko urojeń.
Nie rzeczywistości – tylko własnych wyobrażeń, podsyconych przez facebookowe łańcuszki
i nagrania z żółtymi napisami. Zobaczyli we śnie uchodźców. Całe kolumny. Z brodami, nożami i niezidentyfikowanym akcentem. Wydumał im się atak na sołtysa, zgwałcone seniorki, spalone świetlice i islamskie bojówki poruszające się – a jakże – na rowerach. Ukradzionych z szopy dziadka Heńka.
Nie było żadnych uchodźców. Nie było planów ich sprowadzania. Nie było rozmów z ONZ, nie było porozumień z Frontexem, nie czaił się też w krzakach ani jeden Talib. Był jedynie krajowy, formalny zapis ustawy – ten sam obowiązujący w każdej gminie w Polsce – że mieszkania wspomagające mogą również służyć osobom zagrożonym wykluczeniem.
Czyli, tłumacząc na język “człowieczy”: samotnym seniorom, osobom z niepełnosprawnościami, chorym, opuszczonym, słabym. Tym, którzy nie mają siły dźwigać świata na swoich barkach. Tym, których normalne społeczeństwo zazwyczaj obejmuje troską, nie pogardą.
Ale w Smołdzinie wystarczyło jedno słowo – „uchodźcy” – i zaczęło się. Facebook zalała fala komentarzy, hejtu, insynuacji. Lokalna krucjata przeciwko nieistniejącemu wrogowi. Każdy komentator stawał się nagle ekspertem od prawa, geopolityki i islamu. Ktoś zagroził, że „się zbierze ludzi i odwoła wójta”. Ktoś inny wieszczył „koniec Smołdzina, jakie znamy”. Święte oburzenie wylało się z Internetu i zaczęło kapać z ambon.
I niech to wybrzmi absolutnie jasno: grożono odwołaniem wójta, bo chciał pomóc osobom starszym i chorym. Nie dlatego, że źle zarządza gminą, ale dlatego, że zaplanował sześć mieszkań dla osób potrzebujących.
Czy można wymyślić coś bardziej obrzydliwego? Trudno powiedzieć. Ale ludzka wyobraźnia, kiedy napędza ją strach i propaganda, potrafi naprawdę wiele. Szczególnie jeśli podsyca ją lokalna, konsekwentna narracja powtarzana przez osoby publiczne. Jeśli ktoś posłucha tych wywodów bez odrobiny sceptycyzmu, naprawdę może uwierzyć, że wróg stoi już u bram
i właśnie zamierza przejąć OSP, bibliotekę i salę gimnastyczną.
Wójt Arkadiusz Walach – zamiast poparcia – otrzymał lokalną nagonkę. Kierowniczka GOPS-u płakała. Radni byli szantażowani. I w końcu podjęli decyzję: wycofać się z projektu. Stracić pięć milionów. Stracić szansę. Byle tylko nikt nie posądził gminy o „sprowadzanie migrantów”.
A teraz przejdźmy do źródła tego strachu. Bo nie wystarczy powiedzieć: „ludzie się bali”. Trzeba zapytać – kto im ten strach sprzedał?
Owszem, propaganda płynie z góry – z państwowych kanałów i przekazów partyjnych.
Ale w tej lokalnej tragedii ważną rolę odegrała także propaganda lokalna. W Słupsku regularnie podsycana jest panika. I to nie przez marginalne kanały, ale przez osoby
z mandatem publicznym. Słupska radna Marzena Gmińska, współorganizatorka marszy przeciw imigracji, stała się nieformalnym megafonem tego strachu w całym regionie. Jej medialne wypowiedzi, regularnie pojawiające się w lokalnych serwisach, malują obraz grozy: uchodźca jako zagrożenie, integracja jako infiltracja, wsparcie społeczne jako sabotaż. Jeśli ktoś posłucha tego gadania bez filtra krytycznego myślenia, gotów uwierzyć, że wróg stoi już u bram.
Strach sam w sobie jest naturalną emocją. Ale podsycany, pielęgnowany i karmiony półprawdami staje się toksyczny. Przemienia się w nienawiść, zamyka społeczeństwo
w oblężonej twierdzy, niszczy solidarność społeczną i realne szanse na poprawę jakości życia. Tak było w Smołdzinie. Tak może być wszędzie.
I tu dochodzimy do fundamentalnej odpowiedzialności: lokalne media. Ich zadaniem nie jest tylko liczenie klików i nabijanie statystyk. Ich zadaniem jest cięcie tej hydrze łba.
W porę. Zanim histeria zamieni się w trwały system wartości.
Nie trzeba heroizmu. Wystarczy nie powielać bzdur. Nie zapraszać do studia ludzi, którzy bezkarnie sieją lęk. Nie dawać platformy tym, którzy zamieniają seniorów w zakładników wojny kulturowej.
Bo dziś w Smołdzinie nie ma żadnych migrantów. Ale są realni ludzie, którzy mogliby dostać dach nad głową, pomoc, wsparcie. I są inni – którzy im to odebrali, bo uwierzyli
w coś, co nie istnieje.
Tak wygląda Polska, w której strach staje się polityką, a histeria ma lepszy zasięg niż rozsądek. Jeśli nie zaczniemy tego nazywać po imieniu, następne Smołdzino już czeka.