Słupsk chce więcej. Kobylnica mówi: ani centymetra

0
593
fot. Wojciech Nowak

Gdy Słupsk próbuje sięgnąć po tereny gmin Kobylnica i Redzikowo, lokalne społeczności odpowiadają jednoznacznie: dość. Dla miasta to kwestia rozwoju. Dla gmin – tożsamości, granic i prawa do samostanowienia. W tle pozornie technicznego sporu o mapę toczy się realna walka o szacunek i równoprawne traktowanie w relacjach samorządowych.

Na pierwszy rzut oka to lokalna sprawa – administracyjne przesunięcie granicy, kilka sołectw, trochę hektarów. Ale im dłużej się przyglądać, tym jaśniej widać, że za konfliktem o powiększenie Słupska stoi coś więcej niż tylko linia na mapie. To spór o model współpracy między miastem a gminą, o szacunek do wspólnot lokalnych i o to, czy w XXI wieku „rozwój” wciąż musi oznaczać przejmowanie.

W poniedziałek, 21 lipca, w Kobylnicy wybrzmiały słowa, które trudno zignorować:
Nie oddam ani centymetra – zadeklarowała burmistrzyni Anna Gliniecka-Woś.

I zaraz doprecyzowała kontekst:
Między nami a Słupskiem nie ma żadnego porozumienia, o którym mówiła pani prezydent.
W zeszłym tygodniu podczas posiedzenia
Zespołu ds. Ustroju Samorządu Obszarów Miejskich i Metropolitalnych Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu, jasno powiedziano, że procedowane będą tylko te wnioski, w których gminy doszły do porozumienia. Tymczasem Słupsk twierdzi, że porozumienie z nami istnieje i, że pozostawi na terenie gminy firmy.
To nieprawda. Nie ma możliwości wydzielenia z tego obszaru firm i mieszkańców – to wszystko się przenika –
mówiła burmistrz, pokazując mapę gminy z zaznaczonymi podmiotami gospodarczymi.

Jesteśmy skłonni do rozmów i współpracy, ale na zupełnie innych zasadach niż te, które narzuca nam Słupsk.

I dodała już stanowczo:
To nie jest konflikt personalny. To jest spór o zasady. Miasto Słupsk dysponuje ponad 900 hektarami terenów inwestycyjnych – to około 21 procent jego powierzchni. Można tam realizować budownictwo jednorodzinne i wielorodzinne. Skoro tak, to dlaczego sięga się po nasze, dobrze zagospodarowane tereny, które rozwijaliśmy latami? Nie można pod hasłem „rozwoju” wywierać presji na mniejsze wspólnoty. Nie zgadzamy się na narrację, w której to Słupsk decyduje, co dla nas dobre, a naszym zadaniem jest się podporządkować.
Tak się nie buduje partnerstwa.

Granica, której nikt nie chce przekroczyć

Z drugiej strony samorząd Słupska, a konkretnie wiceprezydentka Marta Makuch, przekonuje, że rozwój miasta – jako organizmu społecznego i usługowego – wymaga dostępu do terenów otaczających. W jej słowach pobrzmiewa jednak narracja bardziej systemowa niż lokalna.

To problem wielu miast w Polsce – gminy otaczające metropolie korzystają
z infrastruktury, ale się do niej nie dokładają. To nieuczciwe.

Makuch ostrzega:
Jeżeli nie zmienimy tego modelu, miasta będą tracić swoje funkcje, a gminy obwarzankowe, chcąc nie chcąc, także ucierpią. Nie będą miały dostępu do szkół, które będziemy musieli likwidować, do usług społecznych, które będziemy musieli ograniczać. Będą musiały na przykład zacząć budować własne żłobki czy przedszkola, co jest bardzo drogie. (źródło. GP24)

Dla władz Kobylnicy to nie tylko chybiony argument, ale i sprzeczny z dotychczasową komunikacją miasta.
Słupsk raz mówi, że się wykrwawia, a raz, że kwitnie – odpowiada burmistrzyni. – Jeszcze niedawno pani wiceprezydent mówiła, że miasto się bardzo dobrze rozwija i choćby osiedle Niepodległości to teren bardzo rozwojowy, że wprowadziło się tam ostatnio ponad tysiąc mieszkańców w wieku produkcyjnym i prokreacyjnym, i jest ponad 400 nowych dzieciaczków na tym terenie, dlatego jest zasadne rozwinięcie i rozbudowa żłobka. Odpowiedź ta potwierdza prowadzenie intensywnej działalności budowlanej na terenie Miasta. Współgra to w zupełności z informacjami o skali miejskiego budownictwa jednorodzinnego, według których w samym 2024 r. wydano w Słupsku pozwolenia na budowę aż 183 domów jednorodzinnych.
Nie można jednocześnie budować narracji o zapaści i o sukcesie urbanistycznym.
Albo Słupsk się rozwija i ma potencjał – co zresztą widać – albo nie. Ale nie może wybierać wersji w zależności od tego, do kogo mówi.

To nie jest tylko mapa

Sprawa wywołała w gminie Kobylnica mobilizację społeczną, jakiej nie widziano od lat.
W przeprowadzonych konsultacjach aż 98 procent oddających głos sprzeciwiło się włączeniu ich terenów do miasta. Głos mieszkańców jednoznacznie wybrzmiewa także
w wypowiedziach lokalnych radnych.

Przewodniczący Rady Gminy Kobylnica, Janusz Kaszowski, mówi bez ogródek:
To nie jest tylko kwestia kilku miejscowości – to sprawa całej naszej wspólnoty, jej stabilności, planów rozwoju i przyszłości budżetu. Reprezentujemy wolę mieszkańców, a oni w konsultacjach wyrazili się jasno – są przeciwni przyłączeniu do Słupska. Chcą być gospodarzami na własnym terenie. Rozwój gminy to przede wszystkim stabilność granic. Jeżeli ta zostanie zachowana, jesteśmy gotowi do współpracy z miastem Słupskiem – do wspólnych działań na rzecz regionu. Ale nie kosztem naszej tożsamości i bezpieczeństwa finansowego. Miasto Słupsk patrzy krótkowzrocznie widzi tylko fragment, który chce przejąć. My patrzymy na ogół: na całą gminę, która nie ogranicza się do samej miejscowości Kobylnica czy Bolesławic.
Dla nas utrata tych terenów to poważne konsekwencje – to blisko 20 procent powierzchni
i ogromna strata dla budżetu. Dla Słupska to może niewielki fragment, dla nas to realne zagrożenie. Miasto powinno zająć się własnymi zasobami i rozwiązywaniem własnych problemów, a nam pozwolić się rozwijać – dla dobra mieszkańców gminy i całego regionu.

W podobnym tonie wypowiada się wiceprzewodnicząca Rady Gminy, Krystyna Balcerek, mieszkanka Kobylnicy od ponad pół wieku:
Z ubolewaniem obserwuję, jak miasto Słupsk wyciąga ręce po nasze tereny – pięknie zagospodarowane miejscowości, o które dbaliśmy przez lata. Przecież to efekt wieloletniej pracy – samorządu i mieszkańców. Tymczasem dziś stoimy w miejscu i czekamy, bo ktoś inny chce decydować o naszej przyszłości. Ludzie naprawdę to przeżywają, czują się lekceważeni i zagrożeni. Słupsk, niestety, nie rozumie, na czym polega prawdziwa współpraca. Współpraca to nie jest jednostronna decyzja – to partnerskie działanie, a nie narzucenie woli silniejszego. Nie może być tak, że zabiera się nam zurbanizowane tereny, nowoczesne osiedla i zakłady pracy, nie oferując w zamian absolutnie nic. Takie podejście nie ma nic wspólnego z samorządnością. I na pewno nie z szacunkiem.

Rząd (na razie) po stronie gminy

8 lipca opublikowano projekt rozporządzenia Rady Ministrów, który negatywnie opiniuje zmianę granic Słupska tam, gdzie nie ma zgody sąsiadujących samorządów. To korzystny sygnał dla Kobylnicy. Ale – jak podkreślają władze gminy – nic jeszcze nie zostało przesądzone. Ostateczna decyzja zapadnie do końca lipca. We wtorek 22 lipca zbiera się Zespół ds. Ustroju Samorządu Obszarów Miejskich i Metropolitalnych, który ma wydać opinię w sprawie projektu.
Nie śpimy spokojnie od grudnia. I nie będziemy spać spokojnie, dopóki rozporządzenie nie wejdzie w życie – mówi burmistrzyni Gliniecka-Woś.

Miasto mówi o suburbanizacji, prezydent o kulisach politycznych

Zdecydowane słowa padają także ze strony prezydentki Słupska, Krystyny Danileckiej-Wojewódzkiej, która 18 lipca w rozmowie na antenie Radia Słupsk odniosła się do zaskakującego – jej zdaniem – obrotu sprawy na poziomie rządowym.

Pierwsza opinia, jaką otrzymaliśmy, to była opinia wojewody, i była ona pozytywna.
To istotne, bo wojewoda zna teren, jego potrzeby, jego potencjał – lepiej niż ktokolwiek, kto ocenia sytuację z perspektywy Warszawy. Wydawało się więc, że także służby rządowe pójdą w tym kierunku
– powiedziała.
Coś się jednak wydarzyło. Nie chcę wnikać w sprawy polityczne czy koalicyjne, ale nagle – któregoś popołudnia – dostaliśmy informację, że nie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które powinno jako pierwsze rekomendować rozwiązania, tylko od razu „ze sfery rządowej” przyszła wiadomość, że nie będzie pozytywnej rekomendacji. To było zaskoczenie.

Prezydentka zaznaczyła, że formalnie wciąż mowa o rekomendacji, nie o decyzji, i że sprawa pozostaje otwarta.
Odniosła się także do charakteru spotkań zespołu ds. ustroju samorządu terytorialnego:

Wydawało mi się, że to będą rozmowy o kierunkach zmian samej ustawy samorządowej, o tym, jak sytuacja suburbanizacji i rozlewania się miast wpływa na samorządy, które zaczynają tracić swoje funkcje. A tymczasem sprawa Słupska została sprowadzona do jednej decyzji politycznej, bez otwartej debaty o szerszym systemie.

Granice w praktyce: chodnik, który dzieli

Ja tylko przypomnę, że odległość pomiędzy granicą Słupska a sołectwami dwóch ościennych samorządów – Gminy Redzikowo i Kobylnicy – to miejscami dosłownie milimetry – mówiła prezydentka.
– W Siemianicach dzieli nas tylko chodnik i ulica. Połowa jezdni należy do miasta, druga połowa do gminy. Te osiedla są już szczelnie zabudowane, nie widać różnicy, nie wiadomo, który to samorząd. Tak samo w Bolesławicach czy Kobylnicy. To efekt suburbanizacji, który sprawił, że nasz potencjał jako miasta się wyczerpał.

Ale – czy brak wyraźnej granicy oznacza, że trzeba ją przesuwać?
Dla przykładu, na Śląsku granice między miastami zacierają się do tego stopnia,
że niekiedy dom mieszkalny stoi w jednej miejscowości, a garaż – w innej. Administracyjna przynależność zmienia się co kilkaset metrów, a mieszkańców informują o tym tylko znaki drogowe. To nie argument przeciw rozwojowi, lecz przypomnienie, że rozwój nie musi oznaczać przejmowania. Nawet jeśli linia graniczna przecina ulicę – można ją szanować.

Współpraca czy wchłonięcie?

Konflikt wokół granic Słupska odsłania głębszy dylemat: czy rozwój miasta musi odbywać się kosztem gmin sąsiadujących? Czy można budować metropolię nie naruszając tkanki lokalnej? Gmina Kobylnica mówi jasno: tak, jesteśmy otwarci na współpracę. Ale nie na warunkach jednostronnej ekspansji.

– Jesteśmy gotowi do współdziałania. Mamy wspólne problemy, wspólne cele i wspólnych mieszkańców. Ale każde porozumienie musi zaczynać się od wzajemnego szacunku. Bez szantażu. Bez narracji o „obwarzanku, który tylko czerpie”. Bez prób narzucania decyzji przez większego gracza – podkreśla Gliniecka-Woś.

Nie chodzi tylko o geodezyjne kreski. Chodzi o szacunek. O to, kto ma prawo decydować
o lokalnej przestrzeni. I o to, czy – w epoce mądrego zarządzania – większy wciąż może więcej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here