Szkoła granic. Opowieść w pięciu aktach o obowiązku, kosztach i logice absurdu

0
794

W tej historii uczniowie stali się walutą. Przeliczono ich na długość chodników, budżet teatru i liczbę koszy na śmieci. Potraktowano jak koszt – a nie jak wartość.

Zaczęło się niepozornie – od cichych szeptów, facebookowych komentarzy, półsłówek
w kuluarach. Potem już odważniej – na konferencjach prasowych, w urzędowych dokumentach, w pismach do ministerstwa. Wreszcie – publicznie i bez ogródek.
Dzieci z gmin Kobylnica i Redzikowo, uczące się w słupskich szkołach, zaczęto przedstawiać jako problem, obciążenie, finansową stratę.

I choć mówiono o tym językiem tabel i kwot, przekaz był jasny: to nie nasi, a my za nich płacimy. Ta melodia – raz zagrana – chwyciła. Mieszkańcy przejęli ją bezrefleksyjnie, powtarzając ją w komentarzach i codziennych rozmowach. Urosła do rangi lokalnej prawdy. Tylko, że to prawda niepełna, wygodna i politycznie wykorzystywana.
Co gorsza – nadal niewyjaśniona.
Dlatego robimy to dzisiaj.
Opowiadamy wszystko od początku – krok po kroku.
Wyjaśniamy, jak to jest z tymi szkołami średnimi. I dlaczego uczniów nie wolno traktować jak argumentu w wojnie o granice.

Prolog – czyli co szkoła ma wspólnego z chodnikiem

Są sprawy, które powinny być oczywiste. Na przykład ta, że dzieci i młodzież mają w Polsce konstytucyjne prawo do nauki. Albo, że samorządy – zwłaszcza te, które posiadają status miasta na prawach powiatu – mają obowiązek prowadzenia szkół ponadpodstawowych.
Bez względu na to, kto do nich przychodzi.

A jednak w Słupsku temat szkół średnich urósł do rangi problemu terytorialnego.
Uczniowie z gmin ościennych – a właściwie z dwóch konkretnych gmin: Kobylnicy i Redzikowa – zostali nazwani „pasażerami na gapę”. Ich obecność w miejskich szkołach przeliczono na płyty chodnikowe, dotacje do kamienic, kosze na śmieci i teatr. A całości użyto jako jednego z uzasadnień dla wniosku o poszerzenie granic administracyjnych miasta.

AKT I – Obowiązek, nie łaska

Zacznijmy od podstaw prawnych. Zgodnie z art. 4 ust. 1 pkt 1 ustawy o samorządzie powiatowym, powiat – a więc i miasto na prawach powiatu – wykonuje zadania publiczne
w zakresie edukacji ponadpodstawowej. Oznacza to, że Słupsk ma ustawowy obowiązek prowadzenia szkół średnich nie tylko dla „swoich”, ale dla wszystkich uczniów, którzy wybiorą miejskie liceum, technikum czy szkołę branżową. To nie jest gest dobrej woli.
To nie jest oferta promocyjna. To obowiązek publiczny wynikający z przyjętej formy ustrojowej miasta. I podkreślenie: gminy nie mają możliwości prawnej prowadzenia publicznych szkół średnich.

Jeśli zatem ktoś uważa, że edukacja uczniów spoza miasta jest niesprawiedliwym ciężarem, to logicznym i uczciwym krokiem byłoby zrzeczenie się statusu miasta na prawach powiatu
i przekazanie prowadzenia szkół powiatowi ziemskiemu.
Zatem może pora by Słupsk zdjął koronę, oddał insygnia władzy. Bo dzisiaj Słupsk można porównać do arystokraty, który narzeka, że musi utrzymywać pałac, chociaż sam się do niego wprowadził.

 

AKT II – Facebookowa ekonomia, czyli wpis z wagą urzędniczą

W maju 2025 roku Paweł Krzemień – pełnomocnik prezydentki Słupska ds. rewitalizacji
i rozwoju miasta – opublikował wpis na swoim profilu na Facebooku. Tekst, choć pozornie prywatny, zawierał dane z oficjalnych dokumentów. A jego wydźwięk był jednoznaczny: Słupsk „wykrwawia się”, bo dzieci z Kobylnicy i Redzikowa „jadą na gapę”, a miasto musi za nie płacić. Koszt? 7,5 miliona złotych rocznie. Przeliczenie? 25 ulic z chodnikami, budżet Nowego Teatru, dotacje do kamienic, kosze na śmieci.
Styl? Publicystyczny.
Ton? Dramatyczny.
Konsekwencje? Poważne.

Bo choć Krzemień próbował uciec za fasadę „prywatnego profilu” – to jednak nie był to głos zwykłego mieszkańca – to głos urzędnika, który zabrał go w sprawie publicznej. Jeśli zrobił to po godzinach – to dziwne, że aż tak się angażuje w służbowe sprawy po pracy. A jeśli zrobił to w czasie pracy, to jeszcze gorzej – bo zamiast wykonywać obowiązki, poświęcał czas na medialne szczucie i rozliczanie dzieci z Kobylnicy z kosztów chodników.

Najważniejsze jednak, że cała narracja o kosztach i niesprawiedliwości dotyczyła tylko dwóch gmin. Ani słowa o Damnicy, Potęgowie, Główczycach czy Ustce. Jakby problemem nie była struktura edukacyjna i zbyt mała subwencja oświatowa, tylko terytorium, które można byłoby przejąć.

AKT III – Petycja w obronie wspólnej edukacji

W odpowiedzi na wpis Krzemienia mieszkańcy jednej z gmin ościennych przygotowali petycję, która była jedną z najbardziej cywilizowanych i merytorycznych form społecznego sprzeciwu ostatnich lat. Dokument ten nie atakował – ale stawiał wyraźną granicę:

„Edukacja nie jest towarem. Nie jest politycznym narzędziem do wywierania presji terytorialnej. Nie może być kartą przetargową w konflikcie samorządowym.”

„Przeliczanie dzieci na płyty chodnikowe i ilość koszy na śmieci to najbardziej brutalna forma odczłowieczania społecznej inwestycji, jaką jest edukacja.”

„Dlaczego piętnowane są tylko dwie gminy, skoro uczniowie spoza miasta przyjeżdżają z całego powiatu?”

To był głos radnych i obywateli, nie polityczna demonstracja. Ale był też bardzo jednoznaczny w ocenie: wykorzystywanie uczniów w sporze o granice administracyjne
to przekroczenie etyczne.

AKT IV – Pokojowa odpowiedź, równoległa narracja

Na petycję odpowiedziała prezydentka miasta Słupska. W piśmie skierowanym
do mieszkańców gminy napisała m.in.:

„Z pełnym przekonaniem podzielam pogląd, że edukacja nie powinna być ani przedmiotem presji politycznej, ani narzędziem podziałów społecznych.”

„Nasze szkoły od lat są otwarte dla młodzieży z całego powiatu słupskiego oraz gmin ościennych. Obecność uczniów spoza granic miasta to nie wyjątek –
to codzienność, którą traktujemy z szacunkiem i odpowiedzialnością.”

„Z żalem przyjmuję, że niektóre wypowiedzi mogły zostać odebrane jako stygmatyzujące lub dzielące. Zapewniam, że nigdy nie było i nie ma intencji wartościowania uczniów ze względu na miejsce zamieszkania. Każde dziecko – niezależnie od tego, czy mieszka w Słupsku, Redzikowie, Kobylnicy, Ustce czy Damnicy – ma pełne i równe prawo do nauki oraz rozwoju.”

To były słowa potrzebne, można powiedzieć, że uspakajające, które miały raz na zawsze temat zamknąć.

Problem w tym, że równolegle – w dokumentach składanych do ministerstwa (ostatnie pismo z lipca br.), oraz w wypowiedzi podczas spotkania Zespołu do Spraw Ustroju Samorządu, Obszarów Miejskich i Metropolitalnych Komisji Wspólnej Rządu
i Samorządu Terytorialnego,
miasto nadal powołuje się na „koszty edukacyjne” jako jeden z argumentów uzasadniających poszerzenie granic. I wciąż wymienia w tym aspekcie tylko dwie konkretne gminy. Wciąż także przedstawia uczniów jako element rachunku strat.

Czyli innymi słowy: do mieszkańców gmin mówimy o szacunku, do ministra –
o rekompensacie terytorialnej. Natomiast do mieszkańców Słupska, tych niewielu zainteresowanych rozszerzeniem, nie mówimy nic – a moglibyśmy powiedzieć, żeby tego argumentu już nie używali w dyskusjach.

Tym bardziej, że wciąż obowiązuje porozumienie Miasta Słupska i Gminy Redzikowo z 1999 roku przyznające mieszkańcom Gminy Słupsk ( obecnie Redzikowo) równe ze Słupszczanami prawa w dostępie do: szkól, instytucji kultury, transportu zbiorowego
i miejskich placówek służby zdrowia w mieście Słupsk.
Co dostał Słupsk w zamian?
Główne ujęcia wód podziemnych dla Miasta Słupska znajdują się na terenie Gminy Redzikowo. Gmina zobowiązała się do ich ochrony przed zanieczyszczeniami. Dodatkowo, wykonała kolektor sanitarny na ul. Portowej w granicach miasta, który następnie nieodpłatnie przekazała Miastu Słupsk.
Gmina Redzikowo nieodpłatnie przekazała Miastu grunty w Głobinie, Krępie i Płaszewku, na których znajdują się kluczowe dla regionu ujęcia wody, hydrofornie i rurociągi.
– Gmina Redzikowo dopuściła przyjmowanie na składowisko w Bierkowie odpadów z terenu gmin sąsiednich. Miasto Słupsk poprzez swoją spółkę PGK zobowiązało się do unowocześniania systemu składowania i segregacji odpadów.

Całe porozumienie znajdziecie na str: Porozumienia międzygminne – fundament samorządności i dobrej współpracy – Urząd Gminy Redzikowo


AKT V – Uczniowie to nie argument, granica to nie rozwiązanie

Finał tej opowieści – przynajmniej na dziś – nie przynosi rozwiązania. Narracja wciąż trwa. Dokumenty nadal zawierają te same liczby, ten sam argument o „kosztach edukacyjnych”, to samo zestawienie uczniów i infrastruktury miejskiej. Miasto nadal pełni funkcję powiatu. Szkoły ponadpodstawowe pozostają jego odpowiedzialnością – zarówno formalną, jak
i moralną.

Uczniowie – z miasta i spoza – po wakacjach nadal będą siedzieć razem w szkolnych ławkach. Chodzić na te same lekcje, do tych samych sal gimnastycznych, na te same matury. Ale część z nich usłyszy między wierszami, że nie do końca tu pasuje. Że ich obecność to „koszt”, że są „problemem do rozwiązania”, że jeśli już muszą być,
to przynajmniej ich gmina powinna oddać coś w zamian – najlepiej ziemię.

To bardzo zły sygnał. Bo żaden uczeń nie powinien czuć się „nie na miejscu”. Zwłaszcza
w szkole – miejscu, które ma być bezpieczną przestrzenią zaufania, nie punktem rozliczeń między samorządami. Edukacja nie zna granic geodezyjnych. Ale niestety – potrafią je wyznaczyć dorośli.

Dlatego trzeba powiedzieć to wyraźnie – i nie po raz pierwszy, i zapewne nie ostatni:

  • Nie można wykorzystywać edukacji jako argumentu w walce o granice.
    Ani politycznej, ani administracyjnej. Szkoła to nie terytorialny zakładnik.

  • Nie można przeliczać uczniów na budżet teatru, długość chodników czy liczbę koszy na śmieci. To nie tylko absurdalne – to odczłowieczające.

  • Nie można zrzucać odpowiedzialności wyłącznie na dwie gminy, pomijając pozostałe. Jeśli edukacja rzeczywiście jest problemem systemowym – to rozmawiajmy
    o systemie, a nie o dwóch wygodnych celach.

  • Nie można traktować dzieci i młodzieży jak terytorialnych dłużników.
    Jakby ich obecność była zobowiązaniem, które trzeba odpracować mapą.

Ale najważniejsze: nie można oczekiwać, że młodzi ludzie zwiążą swoją przyszłość z regionem, który daje im do zrozumienia, że są ciężarem.

Bo jak mają tu zostać? Jak mają chcieć tu pracować, studiować, zakładać rodziny – skoro
w najważniejszym okresie życia, kiedy kształtują swoją tożsamość i kierunek, słyszą od dorosłych, że są nie „stąd”?

Trudno budować przyszłość na fundamencie pretensji. Trudno zintegrować społeczność, jeśli do jednych mówi się „witamy”, a do drugich „co z tego będziemy mieli?”. A przecież wszyscy ci uczniowie to potencjał – nie koszt. Przyszli lekarze, graficy, ślusarze, fizjoterapeutki, pedagodzy, przedsiębiorcy. Jeśli wyjadą, to nie z braku możliwości, ale
z braku poczucia przynależności.
Miasto ma prawo się rozwijać. Ma prawo aspirować do bycia silnym, nowoczesnym ośrodkiem w regionie. Ale rozwój oparty na antagonizowaniu sąsiadów i stygmatyzowaniu młodzieży to ślepa uliczka.
Silne miasto to nie takie, które powiększa się kosztem wspólnoty, lecz takie, które potrafi współpracować. Prawdziwe przywództwo nie polega na tym, by wciągać innych na swoją mapę – lecz na tym, by potrafili dobrowolnie się z nią utożsamiać.
Dlatego apel o rozwagę to nie kurtuazyjna formułka. To wezwanie do refleksji
i odpowiedzialności. Bo to, jak mówimy o uczniach, gminach, wspólnocie, zostaje w ich pamięci na długo. I kształtuje ich decyzje.
Nie wystarczy mówić, że „wszyscy są mile widziani”. Trzeba jeszcze przestać mówić – choćby półgębkiem – że „kosztują za dużo”.

Bo dzieci nie kosztują.
Dzieci się wychowuje, uczy, wspiera i chroni.
A jeśli nie potrafimy robić tego wspólnie – to żadne zmienione granice administracyjne
nie naprawią tej straty.

Pytanie ile słupskich szkół średnich utrzymałoby się bez uczniów spoza miasta pozostaje otwarte – być może na użytek innej dyskusji.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here