„Tramwajem Słupskim” do Czytelni „Koss”

0
330
- reklama -

– Chcesz? – zapytała mnie kiedyś matka, trzymając w ręku długi sznur nieszlifowanych bursztynów. – Dostałam od teściowej…
Jasne, że chciałam. Bursztyny kocham, a jeszcze taka pamiątka po babci!

O tym, że dziadkowie mieszkali po wojnie blisko morza, w Słupsku, wiedziałam. I jeszcze tyle tylko, że ich syn, mój ojciec, też mieszkał tam kilka miesięcy – po wojnie, kiedy przyjechał do nich w drodze z niemieckiego obozu koncentracyjnego.
Babcia zmarła, kiedy miałam 7 lat. Kilka lat później dziadek ożenił się ponownie, pokłócili się z ojcem i straciliśmy kontakt. Nie miał kto opowiadać…
W bibliotece ojca, po jego śmierci, znalazłam książkę ze stemplem Czytelnia „KOSS” w Słupsku. Koss to nazwisko moich dziadków – Emilii i Bolesława.
Babcia Emilia była przed wojną właścicielką księgarni przy ulicy Złotej w Warszawie. Po ślubie z Bolesławem Kossem, inżynierem, przeprowadzali się parokrotnie – w związku z jego pracą – w różne, odległe od siebie miejsca w Polsce. W przeprowadzkach tych, jak się okazuje, towarzyszył im duży księgozbiór.
Na niektórych stronach książki stempel Czytelni „KOSS” w Słupsku przebija pieczęć Czytelnia „KOSS” w Przeworsku.
Rzeczywiście, tuż przed wojną dziadek Koss podjął pracę w przeworskiej cukrowni. Sprawdziłam, czy było możliwe prowadzenie czytelni polskich książek pod niemiecką okupacją i okazało się, że taka możliwość była, tyle że w ograniczonym zakresie udostępnianych publikacji. Ograniczał się on do kryminałów i rozmaitych poradników kulinarnych, ogrodniczych itp.
Po zakończeniu wojny Kossowie przeprowadzili się do Słupska.
Zadedykowane mi przez babcię jej zdjęcie, na którym siedzi za biurkiem na tle półek z książkami wypełniającymi całą ścianę wysokiej sali, najprawdopodobniej pochodzi ze Słupska.
Chodząc po tym mieście, zastanawiałam się, gdzie mogła być ta czytelnia, czy został jakiś ślad, pamiątka po niej, rozmyślałam, kogo mogłabym o to pytać.
Nawiązałam kontakt z lokalną gazetą, bibliotekami, archiwum, miejscowymi historykami i regionalistami.
Niestety nie znalazłam w Słupsku najmniejszego śladu powojennej czytelni polskich książek o nazwie „KOSS”.
Nieoczekiwanie ślad taki odkryłam w starym segregatorze z mocno już zniszczonymi dokumentami w piwnicy warszawskiego domu, w którym mieszkali moi rodzice.
Były to dwa dokumenty.
Oryginał pisma pełnomocnika Rządu RP Referatu Kultury i Sztuki w Słupsku z dnia 14 sierpnia 1945 roku zaadresowanego do Emilii Koss, w którym wyrażona jest zgoda na „uruchomienie projektowanej wypożyczalni książek w Słupsku, ulica Popławskiego 5”.
Drugi dokument z segregatora to wtórnik kwestionariusza personalnego członka Stronnictwa Demokratycznego. Wynika stąd, że babcia była członkinią tego Stronnictwa i pełniła funkcję skarbniczki Koła Miejskiego w Słupsku. Osobami wprowadzającymi ją do partii byli Leopold Przewoźniczek i Franciszek Szafranek, osoby, których osobom interesującym się historią Słupska przedstawiać nie trzeba.
Jako działalność zawodową od 1945 roku Emilia Kossowa wpisała prowadzenie wypożyczalni książek w Słupsku.
Dzięki tej deklaracji poznałam też słupski adres dziadków – domek stojący do dziś przy ulicy Wandy 23, ogródkiem przylegający do rzeki.
Bogatsza o te informacje, spytałam o Emilię i Bolesława Kossów historyka i znawcę historii Słupska, profesora Akademii Pomorskiej Zenona Romanowa. Odpowiedział wkrótce:

Słupsk, 23.04.2013
Szanowna Pani,
inż. Bolesław Koss był pierwszym dyrektorem Miejskich Zakładów Elektrycznych w Słupsku (prawdopodobnie już od pierwszej połowy czerwca 1945 r.). Przez kilka miesięcy podlegały mu także tramwaje miejskie. W lipcu 1945 r. przejął zakłady z rąk sowieckich i w krótkim czasie zapewnił zaopatrzenie w prąd elektryczny całego miasta i powiatu. Prąd pochodził z elektrowni wodnych w okolicach Słupska, z których 4 zostały uruchomione przez Pani dziadka. Funkcję dyrektora MZE inż. Koss pełnił prawdopodobnie do końca grudnia 1947 r. Wówczas MZE zostały połączone z dyrekcją Wodociągów, Gazowni i Kanalizacji w nowe przedsiębiorstwo pod nazwą Przedsiębiorstwa Miejskie. Jego dyrektorem został Florian Głogowiec. Dalsze losy Pani dziadka nie są mi znane. W aktach nie znalazłem żadnej informacji o czytelni „Koss”. Prawdopodobnie była to mała czytelnia, w której za niewielką opłatą wypożyczano polskie książki. Taką działalność można było prowadzić do końca lat 40.
Dom przy ul. Wandy 23 (w latach 1945-1954 Królowej Wandy, w latach 1954-1993 Małgorzaty Fornalskiej, od 1993 r. – Wandy) zachował się w dobrym stanie, choć jest obecnie nieco zaniedbany. Na tyłach willi znajduje się duży ogród, który dochodzi do Słupi). Dom znajduje się bardzo blisko byłej siedziby Miejskich Zakładów Elektrycznych przy ul. Mikołaja Kopernika 18. Dom przy al. Stanisława Popławskiego 5 (od 1962 r. al. Henryka Sienkiewicza) zachował się w dobrym stanie. Obecnie znajdują się w nim gabinety lekarskie i siedziby różnych stowarzyszeń.
Leopold Przewoźniczek (ur. 1878) był przed wojną pracownikiem Najwyższej Izby Kontroli w Warszawie. Od stycznia 1946 r. do września 1947 r. pełnił funkcję wiceprezydenta Słupska. Następnie wyjechał ze Słupska, prawdopodobnie do Warszawy. Franciszek Szafranek (1901-1997) przed wojną był pracownikiem Ministerstwa Spraw Wojskowych w Warszawie. Po przyjeździe do Słupska pracował w różnych instytucjach gospodarczych. Zmarł w Słupsku. Jest patronem jednej ze słupskich ulic. Zarówno Przewoźniczek, jak i Szafranek byli działaczami SD i należeli do licznego grona warszawiaków, którzy przyjechali do Słupska po zakończonej wojnie. Była to bardzo dynamiczna i zasłużona dla miasta grupa wówczas młodych ludzi (pierwszy w Polsce pomnik Powstańców Warszawy został odsłonięty w Słupsku już we wrześniu 1945 r.). Prawdopodobnie Pani dziadkowie związani byli z tą grupą. Gdy w 1948 r. zaczęto wyrzucać z pracy przedwojennych fachowców, większość warszawiaków wyjechała ze Słupska.
Pozdrawiam.
Zenon Romanow

Odwiedziłam w Słupsku piękną wystawę upamiętniającą pierwszych powojennych słupszczan. Obok głównych bohaterów występujących na fotografiach i relacjonujących swoje wspomnienia na telebimach ważne miejsce odgrywa w niej pierwszy słupski tramwaj. Występuje na zdjęciach i w wielu opowieściach ludzi, którzy pamiętają doskonale jego „dzwonek” i z uśmiechem wspominają go jako jedną z największych atrakcji odradzającego się miasta.
Jeździło się nim także ot tak, mówią, żeby się tylko przejechać.
Mnie obraz tramwaju jadącego wśród ruin na tle umęczonego, zdewastowanego miasta kojarzy się z pierwszymi oznakami życia reanimowanego pacjenta.
Nie znalazłam na wystawie żadnej notatki ani zdjęcia Bolesława Kossa. Skontaktowałam się więc z panią kurator wystawy, mówiąc, że mam zdjęcia i trochę informacji o pierwszym dyrektorze Miejskich Zakładów Elektrycznych. Bez efektu. Za to w księgarni w centrum Słupska zobaczyłam na wystawie książkę Michała Szymajdy pt. „Słupskie tramwaje”, w której w rozdziale „Słupskie tramwaje w rękach Polaków. Uruchomienie trakcji po II wojnie światowej” przeczytać można: „Polacy osiedlający się w Słupsku od wiosny 1945 roku stopniowo przejmowali administrację z rąk sowieckich. Do czasu, kiedy ważne miejskie zakłady znajdowały się w rękach sowietów, nie było możliwe normalne działanie miasta z jego elektrowniami, gazownią i rzeźnią. Co się tyczy tramwajów i elektrowni, już 9 czerwca trwały rozmowy w sprawie przekazania polskiej administracji tego zakładu. 12 lipca 1945 r. świeżo utworzone Miejskie Zakłady Elektryczne, między innymi dzięki staraniom pierwszego polskiego burmistrza Władysława Fedorowicza, zostały przejęte od radzieckiej administracji wojskowej. Od razu przystąpiono do organizowania personelu technicznego i administracyjnego oraz inwentaryzacji i porządkowania elektrowni i sieci tramwajowej. Przy elektrowni, jako że był to obiekt strategiczny, stanęli dwaj wartownicy Milicji Obywatelskiej.
Pierwszym powojennym dyrektorem tramwajów i elektrowni został na krótko inżynier Bolesław Koss. Wkrótce jego obowiązki przejął Jan Kubalski.”
W określeniu „na krótko” w odniesieniu do piastowania przez dziadka stanowiska dyrektora zawiera się okres przygotowania warunków oraz doprowadzenia do wyjechania na trasy pierwszych po wojnie słupskich tramwajów.
Michał Szymajda opisuje, co w tym celu zostało zrobione:
„Aby uruchomić komunikację tramwajową, należało w pierwszej kolejności odgruzować torowiska w rejonie Starego Miasta i ściągnąć wozy pozostające na drugim brzegu rzeki do zajezdni (w czasie, kiedy tam się znajdowały, były pilnowane przez polskich pracowników elektrowni, aby ich wyposażenie nie zostało rozkradzione). W tym celu prowizorycznie wzmocniono Most Kowalski. Sposób jego tymczasowej naprawy nie pozwolił w najbliższym czasie uruchomić tramwajów w prawobrzeżnej części miasta. Problemem były zburzone budynki w ciągu ulicy Nowobramskiej. Z racji jej ciasnej zabudowy sieć trakcyjna do 1945 r. opierała się tu na drutach przymocowanych rozetami do ścian. Teraz, wobec faktu spalenia i częściowego zburzenia budynków, konieczny był montaż masztów, których nie posiadano. W związku z tym przy tej ulicy zainstalowano prowizoryczne drewniane słupy, które utrzymywały sieć trakcyjną. Taki stan trwał przez następnych kilka lat. Na słupach przystankowych w całym Słupsku zamalowano literkę H (od niemieckiego Haltestelle – przystanek) i wpisano na jej miejscu „T”.
Po raz pierwszy po II wojnie światowej tramwaje wyjechały na trasy 1 sierpnia 1945 r. Na początku uruchomiono je na trasie Dworzec Kolejowy – Plac Zwycięstwa – Stary Rynek oraz obsługiwaną jednym wagonem: Stary Rynek – Elektrownia (zajezdnia). Do końca października uruchomiono siedem wagonów, z których sześć stale kursowało na liniach”.
„Okazji do przejażdżki tramwajem w sierpniu słupszczanie nie mieli wiele. Już 15 sierpnia zamknięto system do 19 września. Powodem było „obciążenie elektrowni w okresie akcji żniwnych”. W sytuacji braku mocy w pierwszej kolejności oszczędności szukano w tramwajach, chociaż planowo miały być one unieruchomione tylko do 1 września. (…) W tym czasie specjalnie delegowani pracownicy MZE inwentaryzowali i gromadzili materiały, dzięki którym możliwe były naprawy sieci i wyposażenia elektrowni. W tym celu jeździli po całym powiecie. Bolesław Koss, pierwszy powojenny dyrektor MZE, zadbał o zorganizowanie stołówki dla pracowników swojego przedsiębiorstwa, która mieściła się przy ulicy Kilińskiego. W obliczu sporych problemów z wynagradzaniem ich za swoją pracę, jedzenie było w tym czasie często jedyną zapłatą. Przy tramwajach pracowało wówczas 58 osób”.
Moje poszukiwania śladów rodziny Kossów w Słupsku doprowadziły mnie jeszcze do pewnego domu przy ulicy Tuwima, w którym ciągle jeszcze mieszkała pani, już blisko 100-letnia, która znała Bolesława Kossa. Była sąsiadką jego matki i siostry. (Siostra Bolesława Kossa, Wójcikiewiczówna, była aktorką u Iwa Galla w Gdańsku).
Pani Perlińska – tak nazywała się moja rozmówczyni, dobrze pamiętała rodzinę Kossów. Wspominała z uśmiechem, że dziadek zaprosił ją na kawę i lody do kawiarni na werandzie pobliskiego hotelu, dziękując za pomoc w opiece nad jego matką. Nie umiała ona jednak nic powiedzieć na temat wypożyczalni książek prowadzonej przez żonę Bolesława Kossa.
Od dłuższego czasu moje poszukiwania uważałam za definitywnie zakończone. I wtedy, całkowicie niespodziewanie, nadeszła kolejna wiadomość. Nie ze Słupska jednak, tylko z mojego miasta – z Warszawy.
W oczekiwaniu na rozprawę, w sądowym korytarzu, mój mąż rozmawiał ze swoim starszym kolegą, adwokatem Krzysztofem Kuczyńskim. Pan mecenas opowiadał mu, jak zaraz po wojnie znalazł się razem z rodzicami w Słupsku.
Kiedy usłyszał, że w tym samym czasie w Słupsku byli moi dziadkowie, a babcia prowadziła wypożyczalnię książek, zaskoczony zapytał od razu: – Pani Kossowa?
Z mecenasem Kuczyńskim spotkałam się w jego domu w Milanówku. Opowiedział mi o powojennym Słupsku. To podnoszące się z ruin miasto i jego nowo przybyli z różnych stron kraju mieszkańcy zrobiło na młodym człowieku wielkie wrażenie, które nie przeminęło mimo upływu kilkudziesięciu lat. Wśród jego wspomnień godne miejsce znalazła Emilia Kossowa i jej czytelnia.
„Wszędzie, gdziekolwiek byłem, od razu zapisywałem się do czytelni. Jestem maniakiem bibliofilem, odkąd w wieku dziewięciu lat przeczytałem Trylogię i utożsamiałem się z bohaterami…
Czytelnia „Koss” była przy Popławskiego. Chyba na parterze – dokładnie nie pamiętam, chociaż spędziłem tam pół swojej młodości. Osobiście nie byłem znajomym pani babci, ale znałem ją i miałem z nią liczne kontakty. Pani Kossowa wyróżniała się dużą kulturą osobistą i kompetencją. Potrafiła doradzić lektury. Była przyjemna, uśmiechnięta. Nie strofowała, nawet gdy się spóźniło z oddaniem książki. Ale pilnowała tego. Wspaniały księgozbiór, fachowo prowadzony i doskonale utrzymany. Z katalogami, fiszkami. Do czytelni wykupowało się abonament. Moja mama prenumerowała książki w księgarni. Była kierowniczką szkoły przy Deotymy i, z tego, co pamiętam, uczyła się bibliotekoznawstwa u pani Kossowej.
Wiem, że cała rodzina Kossów była w Słupsku znana z zacności i szanowana. Należała do grupy warszawskiej inteligencji, która uciekała przed komunistycznymi prześladowaniami”.
Spacerując po Słupsku, opowiadałam tę historię mojej wnuczce. I opowiem ją pozostałym wnukom. Miło nam będzie myśleć, że wśród „Pierwszych słupszczan”, których miasto uczciło nazwą pięknego skweru w swoim centrum, byli nasi bliscy.

Minęło znowu kilka lat. Siedząc w usteckiej restauracji, zobaczyłam kolorowe pismo: TRAMWAJ SŁUPSKI…

- reklama -

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here