Prawny spór o granice lokalnych kompetencji i cierpliwości mieszkańców
W Słupsku nawet po śmierci rachunek potrafi zaskoczyć. Prokuratura widzi w tym problem, wojewoda – porządek, a radne Beata Kątnik i Renata Stec – powód, by walczyć w imieniu mieszkańców. Spór o cmentarne opłaty to nie tylko paragrafy. To test, ile kosztuje cierpliwość obywateli i jak daleko samorząd może się posunąć w doliczaniu „drobnych”.
Nie tylko grób, ale i „pakiet dodatkowy”
Wszystko zaczęło się od zarządzenia prezydenta miasta z 2019 roku, które wprowadzało szczegółowy cennik usług cmentarnych. I choć ustawa pozwala gminom ustalać opłaty za pochówek, w Słupsku katalog należności rozkwitł niczym wiosenny bukiet na pomniku – znalazły się w nim nie tylko opłaty za miejsce pochówku, ale też tzw. opłata eksploatacyjna czy opłata za wjazd na teren nekropolii. Trudno powiedzieć, czy chodziło o porządkowanie przestrzeni, czy raczej o porządkowanie budżetu.
Prokuratura Okręgowa w Słupsku uznała, że tak skonstruowane przepisy mają istotną wadę: regulują kwestie, które powinny być uchwalane przez Radę Miejską jako akt prawa miejscowego i publikowane w Wojewódzkim Dzienniku Urzędowym. W kwietniu 2025 roku zażądała więc ich uchylenia. Rada Miejska w czerwcu przyjęła trzy uchwały „porządkujące” stan prawny. Ale „porządkowanie” w polskiej administracji bywa jak szybkie sprzątanie przed niezapowiedzianymi gośćmi – coś się odkurzy, coś przetrze, a reszta ląduje pod kanapą. Na pierwszy rzut oka ład i porządek, ale wystarczy się schylić, by odkryć, że kurz
i tak robi swoje.
Prokuratura mówi „stop”
Dokumenty, które trafiły do radnych i mediów, pokazują jasno: prokuratura nie miała zastrzeżeń do uchwały w sprawie cen grobów murowanych, ale już do dwóch pozostałych – o regulaminie korzystania z cmentarzy i o opłatach – tak. Chodzi o wprowadzanie opłat wykraczających poza ustawowy katalog.
W podobnej sprawie Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie orzekł, że gmina może pobierać opłaty wyłącznie za pochówek. Inne koszty – jak utrzymanie cmentarza czy kontrolowanie wjazdu – mają być pokrywane z budżetu gminy. I tu wracamy do pytania
o filozofię: czy samorząd istnieje po to, żeby mieszkańcom ułatwiać życie, czy żeby ich przymusić dyskretnie do dokładania do utrzymania tego, co z mocy ustawy powinien finansować sam?
Ważniejszy jest interes miasta czy interes mieszkańców?
Radne Beata Kątnik i Renata Stec zapowiedziały, że uchwałę zaskarżą. I trudno się dziwić – ich determinacja pokazuje, że ktoś w tej debacie wciąż myśli o mieszkańcach, a nie tylko
o urzędniczej procedurze. Działają nie po to, żeby postawić pieczątkę na papierze, ale żeby obywatel, odwiedzając grób bliskiego, nie musiał zastanawiać się, czy przypadkiem nie płaci za prawo do włożenia kwiatów do wazonu.
Radny Bogusław Dobkowski (PO) mówił podczas sesji:
– W poprzednim stanie prawnym odpowiedzialność spadała na prezydenta miasta. Teraz, gdy rada podjęła uchwały, to my bierzemy ją na siebie.
Radny Adam Treder (PiS) dodawał, że potrzebne jest rozwiązanie, które „nie będzie budziło żadnych wątpliwości pod względem prawnym”. Problem w tym, że wątpliwości jest więcej niż gotowych rozwiązań.
Wojewoda: uchwały zgodne z prawem
Wojewoda Pomorska w odpowiedzi z 25 lipca 2025 roku stwierdziła, że wszystkie trzy uchwały „w sposób prawidłowy wykonują ustawowe delegacje” i „nie pozostają w kolizji
z innymi przepisami prawa”. W skrócie: według wojewody wszystko jest w porządku. To,
że prokuratura widzi to inaczej, jest jedynie „urokiem” polskiego systemu prawnego, w którym dwie instytucje mogą w tym samym czasie mówić o tym samym dokumencie zupełnie sprzeczne rzeczy – i żadna nie musi się mylić.
Kto płaci, ten płacze
Najpoważniejszy cień pada na kwestię finansową. Jeśli sąd administracyjny uzna, że część opłat pobierano bezprawnie, miasto może stanąć przed falą roszczeń o zwrot pieniędzy.
Dla budżetu, w którym każdy większy wydatek wymaga przesuwania środków, byłaby to sytuacja krytyczna. W grę mogą wchodzić kwoty, które skutecznie ostudziłyby entuzjazm władz do „porządkowania” czegokolwiek.
Ale obok kalkulacji księgowych jest jeszcze rachunek społeczny. Bo każda złotówka, którą mieszkaniec zapłacił ponad to, co wynika z ustawy, to nie tylko obciążenie portfela.
To sygnał, że władza lokalna czuje się uprawniona do testowania cierpliwości obywateli, doliczając „drobne” opłaty tu i tam. A cierpliwość – jak wiadomo – jest zasobem wyczerpywalnym.
I dlatego postawa radnych Kątnik i Stec zasługuje na uznanie: w świecie, w którym łatwiej zamknąć dyskusję niż otworzyć kodeks, ktoś jednak postanowił w imieniu mieszkańców sprawdzić, czy prawo nie jest traktowane jak wygodny pretekst do łatania dziur w budżecie.
Paragraf czy etyka?
Ostatecznie zostaje tylko jedno pytanie: czy w Słupsku opłaty za pochówek są biletem wstępu na cmentarz, czy raczej abonamentem na spokój urzędniczych sumień?
Bo jeśli to drugie, można by od razu wprowadzić nową pozycję w cenniku: „dopłata za brak pytań”. Zapewne okazałaby się najczęściej wybieraną usługą – bo przecież milczenie, zwłaszcza w sprawach finansowych, bywa w tym mieście wyjątkowo wysoko cenione.