Decyzję podjęto szybko i bez świadków: miasto zrezygnowało z prawa pierwokupu budynku kina Milenium. Nikt nie zapytał mieszkańców, czy chcą, by ten strategiczny fragment śródmieścia pozostał w rękach publicznych. Nie było debaty, nie było konsultacji choć to właśnie wtedy powinny się odbyć. Gdyby ktoś rzeczywiście wierzył w „transparentne i partycypacyjne zarządzanie miastem”, zacząłby od zapytania obywateli. Ale cóż, może to byłoby zbyt ryzykowne.
Bo co, jeśli odpowiedzieliby inaczej?
Teraz inwestycję z parkingiem podziemnym i nową zabudową zrealizuje prywatny przedsiębiorca. Na pytanie „dlaczego tak?” jest już za późno. Ale na zabranie głosu w tej sprawie właśnie nadarza się szansa. Trwają konsultacje miejscowego planu zagospodarowania, i to być może ostatni moment, by coś jeszcze dopowiedzieć, zanim beton zaleje wszystko.
Kwartał między Zamenhofa, Grodzką, Piekiełkiem a Starym Rynkiem znów budzi emocje.
I słusznie. Bo to nie tylko „działka do zagospodarowania”, ale fragment przestrzennej tożsamości miasta, z całą swoją warstwową pamięcią. Na miejscu dawnego kina trwają badania archeologiczne, które już przyniosły niespodzianki: brukowana uliczka, fragmenty murów, fundamenty, być może relikty średniowiecznej zabudowy. Rzeczy, które w innych miastach eksponuje się i wkomponowuje w przestrzeń publiczną. U nas – póki co – funkcjonują w krajobrazie jako przeszkoda do pokonania. Albo przykrość do zabetonowania.
Zgodnie z projektem planu miejscowego, ma tam powstać zabudowa mieszkaniowa
z dominującą funkcją usługową. Parter obowiązkowo usługowy, wysokość budynków:
15 do 17,5 metra, z możliwością podniesienia do 24,5 o ile zostaną spełnione „odpowiednie warunki”. Szczególnie ciekawie prezentuje się planowane minimum 150 miejsc parkingowych – głównie w kondygnacjach podziemnych. Tak, w ziemi, która właśnie odsłania swoją pamięć. Archeologia spotyka deweloperkę. Wygra ta, która dysponuje większym budżetem.
Miasto, zapytane o prawo pierwokupu, odpowiedziało stanowczo: nie korzystamy. Prezydentka Słupska wyjaśniła to podczas sesji tak:
„Procedura jest taka, że miasto w ciągu miesiąca ma określić, czy skorzysta z prawa pierwokupu. Informuję, zgodnie z państwa stanowiskiem i moim absolutnym przekonaniem – nie korzystamy z prawa pierwokupu, żeby ta inwestycja mogła być realizowana, bo o jej słuszności i celowości jesteśmy przekonani wszyscy”.
Wszyscy? Aż chciałoby się zapytać: kto dokładnie wchodzi w to „wszyscy”? Mieszkańcy, których nikt nie zapytał? Radni? Czy może zaufane grono decyzyjne, które samo wie najlepiej, co jest „dobre” dla miasta?
Zamiast publicznej inwestycji – będzie więc prywatna. A mieszkańcom pozostaje, przynajmniej na razie, rola widowni z prawem do recenzji. Na szczęście nie tylko.
Bo właśnie ruszyły konsultacje społeczne projektu planu miejscowego dla „Kwartału Milenium”.
Od 4 do 31 sierpnia można zapoznać się z dokumentami na stronie miasta www.slupsk.pl, przesłać swoje uwagi mailowo ([email protected]), przez platformę slupsk.konsultacjejst.pl, lub dostarczyć je tradycyjnie – na papierze, korzystając
z formularza dostępnego w Wydziale Polityki Przestrzennej przy Placu Zwycięstwa.
Dla tych, którzy wolą rozmowę od pisma urzędowego:
📍 12 sierpnia (16:00–18:00) – spotkanie otwarte w SCOPIES
📍 18 sierpnia (16:00–18:00) – dyżur projektanta w tym samym miejscu
To tak naprawdę jedyna szansa, by dowiedzieć się: dlaczego tak wysoka zabudowa? Dlaczego akurat tu parking podziemny? Co się stanie z odkryciami archeologicznymi?
Czy naprawdę nie było lepszego pomysłu niż kolejne „usługi w centrum miasta”?
I – pytanie zasadnicze – dlaczego najważniejsze decyzje o miejskiej przestrzeni wciąż podejmowane są bez udziału mieszkańców?
Bo plan miejscowy to nie tylko kreski na mapie i parametry wysokości. To opowieść o tym, kim jesteśmy jako wspólnota. Czy cenimy przeszłość? Czy rozumiemy miasto jako żywy organizm, a nie jako system działek i inwestorów? „Kwartał Milenium” to dziś nie tylko test na estetykę czy mobilność. To test na dojrzałość miejskiej demokracji.
Więc tak – warto się wtrącić. Choćby po to, by nie słyszeć kiedyś: „trzeba było mówić wcześniej”. Nawet jeśli nie przyniesie to rewolucji, to przynajmniej zostanie ślad, że ktoś jeszcze słuchał. I może nawet próbował czegoś bronić. Bo miasto to nie plansza. To nie transakcja. To nie „czyjaś wizja”. To wspólna odpowiedzialność za to, co nad ziemią,
i za to, co już głęboko pod nią.
Więc może pójdźmy na to spotkanie, zadajmy pytania – jeśli je mamy. Posłuchajmy odpowiedzi. Może nie wpłynie to na zmianę, ale pokaże, że interesuje nas miasto. Nasze miasto.
Lekko, ale z sensem – lubię to.Dobrze się to czytało. Nieprzegadane, a konkretne – tego szukam. Widać, że ktoś tu nie tylko pisze, ale też dogłębnie przemyślał temat.