Kiedy polityka zamienia lęk w narzędzie władzy, a krzyk w walutę, przyzwoitość staje się aktem odwagi. W niedzielę w Słupsku znów zobaczymy oba światy.
W najbliższą niedzielę do Słupska znów zjadą „patrioci objazdowi” z Bytowa, Lęborka
i okolicznych miejscowości. Nie z potrzeby serca, czy chęci zwiedzania lecz z rozpiski. Wsparcie dla lokalnych działaczy prawicy, która coraz śmielej sięga po megafon, by zagłuszyć własną niepewność.
Nie będzie to spontaniczny wybuch gniewu mieszkańców, lecz pokazowa inscenizacja, importowany spektakl strachu, w którym role dawno już rozdano.
Na afiszach: „marsz przeciwko imigrantom”. W tle hasła o „degeneracji”, „paktach”, „zagrożeniu narodowym”. Do reżyserii – nikt się nie przyznaje, ale scenariusz rozpoznawalny: ten sam, który krążył już w Białymstoku, Częstochowie, Elblągu i innych miejscach, gdzie trzeba było wywołać lęk, żeby zrobić polityczny efekt specjalny.
Wszystko pod szyldem „Nasz dom, nasze zasady” – nie organizacji, raczej internetowego tworu, półruchu, półmemu, w którym tonie sens i ortografia.
To nie nazwa, to deklaracja emocjonalna: my kontra oni, strach kontra fakt, krzyk kontra rozmowa. Nie ma tam programu, jest paranoja; nie ma myśli, jest mechanizm.
Słupsk – miasto o tradycji otwartości, miejska tkanka złożona z przyjezdnych, repatriantów i ludzi wykorzenionych przez historię – staje się na chwilę planem zdjęciowym
dla politycznej agitki.
Bo prawicowy Słupsk, choć głośny w mediach społecznościowych, nie zapełniłby ulic sam.
Dlatego ściąga wsparcie z zewnątrz – znajomych z zaprzyjaźnionych kół, działaczy
z okolicznych powiatów, poszukiwaczy adrenaliny i zasięgów.
To oni przywożą transparenty, megafony i gotowe hasła. A potem, po wszystkim, wracają do siebie, zostawiając w mieście ten sam kurz i ten sam niesmak.
Nie jest to więc marsz mieszkańców.
To turnée gniewu, które podróżuje od miasta do miasta, by udowodnić, że Polska wciąż
ma wystarczająco dużo ludzi gotowych bać się na zawołanie.
Ekonomia głupoty
Trudno się już złościć. Bo jak się złościć na kogoś, kto żyje w równoległej rzeczywistości, zbudowanej z pasków TV Republika i komentarzy z Facebooka?
To świat, w którym „pakt migracyjny” urasta do rangi diabelskiego spisku, „Centrum Integracji” jawi się jako tajny ośrodek przerzutu nielegalnych hord, a każdy uchodźca
ma obowiązkowo turban i bombę w tle.
Nie trzeba znać faktów. Fakty są nudne, nie mają melodii, nie budzą adrenaliny.
Nie trzeba wiedzieć, że Polska nie podlega przymusowej relokacji w ramach unijnego paktu.
Nie trzeba pamiętać, że ukochany przez nich PiS – ten sam, który dziś straszy „zalewem obcych” – handlował wizami niczym świeżym towarem na bazarze, a potem zgrywał strażnika granic moralnych.
Nie trzeba też rozumieć, że to właśnie polska polityka gospodarcza i militarna wspierała przez lata tych, którzy te wojny prowadzą.
Kupowaliśmy ich surowce, sprzedawaliśmy sprzęt, milczeliśmy w imię kontraktów.
Więc jeśli naprawdę nie chcecie uchodźców – to zacznijcie od rządu, nie od ulicy.
Nie krzyczcie przeciwko ludziom, którzy uciekają przed śmiercią, lecz wymagajcie od swoich polityków, by przestali sponsorować jej przyczyny.
Bo wspierając wojny, wspieracie migracje.
To prosta zależność: tam, gdzie polityka grzeje się od cynizmu, ludzie muszą uciekać, żeby przeżyć.
Ci, którzy dziś pukają do naszych drzwi, nie marzyli o zimnej Polsce. Nie śnili o „socjalu”
i „europejskich wartościach”.
Chcieli tylko żyć.
Bezpiecznie. W swoim kraju, we własnym języku, z dziećmi, które nie muszą chować
się w piwnicy, gdy spadają bomby.
Więc jeśli naprawdę nie chcecie uchodźców – zmieńcie adresata swoich wrzasków.
Nie krzyczcie na ludzi, którzy uciekają, ale na tych, którzy ich do tej ucieczki zmusili.
Wymagajcie od rządu innej polityki zagranicznej, mądrzejszej, odważniejszej, mniej cynicznej.
Bo wydzieranie się na ulicy niczego nie zatrzyma.
Ale milczenie wobec cynizmu – rozpędza go jeszcze bardziej.
Fabryka strachu
Bo przecież ten krzyk nie bierze się znikąd. Ktoś go planuje, ktoś finansuje, ktoś pieczołowicie hoduje od lat.
Nie jest to spontaniczna „reakcja społeczeństwa na zagrożenie”, tylko produkt marketingu politycznego, w którym lęk staje się walutą, a pogarda — strategią komunikacji.
To partia, która kiedyś wygrywała wybory na obronie „zwykłych ludzi”, dziś żywi
się ich niepokojem.
PiS zrozumiał dawno, że łatwiej jest rządzić społeczeństwem przestraszonym
niż świadomym.
Więc zbudował cały ekosystem emocjonalny: telewizję, która produkuje lęk 24 godziny
na dobę; portale, które karmią paranoję; i ruchy takie jak „Nasz dom, nasze zasady”,
które przerzucają ten lęk na ulicę.
Mechanizm jest prosty jak propagandowy pasek: najpierw wzbudź niepokój, potem zaoferuj ochronę.
Zastrasz, a potem postaw się w roli obrońcy.
Wytwórz kryzys, a następnie wystąp w roli jego zbawcy.
To najstarszy numer świata, tylko opakowany w nowoczesne grafiki i memy z biało-czerwonym filtrem.
Kiedy PiS traci realny wpływ na rzeczywistość — odzyskuje kontrolę nad emocją.
Bo emocja nie pyta o fakty. Emocja reaguje.
A gdy reaguje, można ją popchnąć w dowolnym kierunku: na most, na plac, pod cudze drzwi.
Dlatego te marsze są nie tylko smutnym widowiskiem społecznym.
Są symptomem systemowej choroby, w której państwo nie chroni przed nienawiścią,
lecz ją logistycznie obsługuje.
Nie ma już granicy między spontanicznym gniewem a cynicznie sterowanym strachem.
Jedno karmi drugie, a na końcu zostaje społeczeństwo w stanie permanentnego wrzenia – zmęczone, podzielone i bezradne wobec własnych emocji.
Dwa marsze, dwie Polski
Na szczęście Słupsk ma też inne oblicze.
To, którego nie słychać w megafonach, ale które słychać w sercach.
W niedzielę, 19 października, o godzinie 13:00, przy Pomniku Henryka Sienkiewicza spotkają się ludzie, którzy nie potrzebują wroga, by poczuć wspólnotę.
Nie będą nieść transparentów z nienawiścią, nie będą krzyczeć — będą obecni.
W kraju, gdzie chamstwo ma nagłośnienie, a kłamstwo własny fundusz promocyjny, milczenie staje się aktem odwagi.
To nie jest pikieta zorganizowana przeciwko komukolwiek.
To manifest obecności przyzwoitości, dowód, że w społeczeństwie, które od lat tresuje się
w lęku, można jeszcze zachować empatię.
Bo człowieczeństwo nie kończy się na granicy powiatu ani państwa.
Człowieczeństwo kończy się tam, gdzie zaczyna się obojętność.
Dlatego ci, którzy w niedzielę staną pod pomnikiem, zrobią coś znacznie większego niż gest polityczny.
Zrobią coś rzadkiego w dzisiejszych czasach: nie dadzą się wciągnąć w logikę nienawiści.
Nie będą odpowiadać krzykiem na krzyk.
Nie będą ścigać się na transparenty ani decybele.
Wystarczy, że będą.
Bo w świecie, który pomylił agresję z siłą, a wrzask z racją, spokój jest formą oporu.
Niech więc to oni będą głośniejsi w swoim milczeniu niż cały marsz w swoim wrzasku.
Bo człowiek, który musi krzyczeć, żeby poczuć, że istnieje, już dawno przegrał.
Z sobą, ze światem i z tym, co zostało z jego rozumu.
Polska dla ludzi
Jeśli naprawdę chcemy mniej uchodźców — przestańmy napędzać wojny.
Nie handlujmy z reżimami, które zbroją się naszymi pieniędzmi.
Nie fotografujmy się z dyktatorami, nie klepmy ich po plecach w imię „strategicznej współpracy”.
Nie udawajmy, że ropa, z której zrobiono plastikową flagę, nie pachnie cudzą krwią.
Bo świat jest prosty.
Tam, gdzie polityka robi piekło — tam ludzie uciekają.
Nie przed ideologią, nie po „socjal” — tylko przed śmiercią.
Przed wojną, która nie zna granic ani paszportów.
A jeśli naprawdę chcemy być po właściwej stronie, nie wystarczy oburzenie w Internecie.
Nie wystarczy kliknięcie serca pod mądrym cytatem o tolerancji.
Trzeba po prostu przyjść.
W niedzielę, 19 października, o trzynastej, pod Pomnik Henryka Sienkiewicza.
Nie dla nich — dla siebie.
Żeby pokazać, że Słupsk nie jest brunatny.
Że są tu jeszcze ludzie, którzy mają sumienie i język, który nie zna słowa „nienawiść”.
Że wciąż potrafimy stanąć obok siebie bez lęku i bez krzyku — po prostu jako ludzie.
Bo człowieczeństwo nie kończy się na granicy powiatu.
Kończy się tam, gdzie zaczyna się obojętność.
A milczenie — też jest wyborem.
Każdy z nas, wychodząc w niedzielę z domu, złoży małe oświadczenie historii:
po której stronie stoi, gdy krzyk zagłusza przyzwoitość.
I może właśnie ten wybór — cichy, spokojny, pozornie niewielki — okaże się kiedyś największym dowodem odwagi.