Na granicy pamięci

0
212

Za chwilę znów wypełnimy cmentarne aleje: znicz w dłoni, bukiet chryzantem, szeptane „pamiętam”. Powrócimy do rytuału, który – choć powtarzany co roku – nigdy nie traci znaczenia. To chwila wspólnej ciszy, ćwiczenie pokory wobec czasu i kruchości wszystkiego, co ludzkie. Ale w tym morzu światła, między marmurem i zapachem wosku, jest miejsce na jeszcze jedną świecę. Dla tych, którzy nie mają grobów w naszych miastach ani wsiach. Dla tych, których nazwiska istnieją tylko w tabelach, nie w granitowych ramach. Dla zmarłych w drodze – między jednym światem a drugim, między nadzieją a obojętnością.

Od czterech lat polsko-białoruskie pogranicze żyje swoim osobnym kalendarzem: porą utonięć i porą wychłodzeń, porą odnalezionych i porą zaginionych. W języku ludzi w drodze jest nawet na to słowo: Muharrama – „strefa zabroniona”, pas ziemi, gdzie znika prawo
i znika wyobraźnia o „normalnym” życiu. To tam zderza się proste marzenie –
o bezpieczeństwie, o szkole dla dziecka, o nocnym śnie bez strachu – z murem, drutem, rzeką i polityką.

Właśnie dlatego powstała Lista Zmarłych Zespołu Monitoringu Śmierci na Granicy (BDMG). Nie jest to tylko „spis”. To forma oporu wobec zapomnienia: próba wydobycia
z niebytu ludzi, których świat wolałby nie widzieć. Ostatnia aktualizacja – 15 września 2025 roku – dopisuje kolejne wiersze. Jeszcze w październiku białoruskie służby znajdują ciało młodej, czarnoskórej kobiety w pobliżu zapory. W lipcu – dwa ciała w Bugu, w tym 22-latek z Afganistanu, którego rodzina prosi o repatriację. W kwietniu z rzeki wydobywa
się 22-letniego Adama z Sudanu. To tylko cztery zdania z listy, która czytana po cichu układa się w lament.
Warto powiedzieć to jasno: nie ma tu bohaterów ani „winnych idealnych”. Są instytucje, procedury, odmowy i retoryka bezpieczeństwa, która – jeśli się ją powtarza zbyt długo – przestaje zauważać człowieka. W tej retoryce zima jest „czynnikiem pogodowym”, rzeka „przeszkodą terenową”, a życie – „ryzykiem migracyjnym”. Tymczasem w realnym świecie ktoś traci oddech na bagnie, ktoś nie dociera na drugi brzeg, ktoś zasypia w lesie i już się nie budzi.

Ten felieton nie jest aktem oskarżenia. Jest próbą pamięci – a pamięć bywa najbardziej politycznym z gestów, gdy dotyczy tych, którym odmówiono prawa do bycia. Dlatego – jeśli mamy kiedykolwiek używać wielkich słów – niech to będą słowa precyzyjne. Zamiast „fala migrantów” – Mohammad Noor, 41 lat, Afganistan. Zamiast „incydentu” – Issa Jerjos, 24 lata, Syria, śmierć z wychłodzenia na polu pod Klimówką. Zamiast „sytuacji na granicy” – Avin Irfan Zahir, 38-letnia Kurdyjka w 24. tygodniu ciąży, która umiera w szpitalu po tym, jak las staje się dla niej zbyt zimny, a system – zbyt obojętny. Zamiast „przekroczenia rzeki” – Ahmad Al Hasan, 19 lat, Homs, rzeka Bug.

Kiedy czytamy tę listę, uderza prostota formy: numer, imię, wiek, kraj, data, miejsce, okoliczności, źródło. Minimalizm rejestru jest jak tabliczka na krzyżu wojennym – mieści się na niej tylko to, co konieczne. A jednak w tych linijkach pulsuje całe życie. Cyril Philemon Atsama, 32-letni Kameruńczyk wyłowiony ze Świsłoczy. Mahlet Kassa Asfaw, 28-letnia Etiopka, znaleziona w lesie kilka dni po śmierci. Abdullahi Abdirashid Mohamed, 25 lat, Somalia – zgon przed przyjazdem karetki. Kawa Anwar Mahmood al-Jaf, 25-latek
z Iraku, który „zmarł z wycieńczenia w samochodzie” na granicy polsko-niemieckiej.
Z pozoru to krótkie raporty. W istocie – epitafia.

Być może sprzeciw rodzi się w Państwu odruchowo: przecież to skomplikowane, przecież są mafie przemytnicze, przecież są „oni” i „my”, przepisy, kompetencje, procedury. Owszem. Ale Święto Zmarłych jest momentem, w którym ta siatka pojęć – tak potrzebna polityce – powinna na chwilę zejść z oczu. Zostaje człowiek. Zostaje pytanie, które zadajemy przed każdym grobem: kim byłeś? kto po tobie zapłakał? czy miałeś ulubioną piosenkę? czy bałeś się ciemności? To pytania niepraktyczne, a jednak w nich mieści się cały sens wspólnoty.

Możemy – i powinniśmy – spierać się o politykę migracyjną. Ale zanim zaczniemy liczyć „przepustowości” i „odstraszanie”, zapalmy znicz za tych, którzy zniknęli z liczb. Za „osobę o tożsamości nieznanej” z Woroblina, którą nurt zniósł na polską stronę dopiero po kilku dniach. Za mężczyznę z Senegalu, który – według relacji towarzyszy – nie przetrwał pushbacku w mrozie. Za dwie osoby znalezione tego samego dnia w Świsłoczy. Za młodą kobietę z Syrii, której ojciec stał obok i nie mógł nic zrobić. Za wszystkich, o których wiemy dzięki pracy aktywistów i dziennikarzy, i za tych, o których nie dowiemy się nigdy.
W kulturze, która kocha „domknięcie”, ta lista jest krępująca. Nie domyka się. Rosną na niej „braki danych”: kreski w polu wieku i płci, przybliżone daty, miejsca „w pobliżu bramki”, bezzębna fraza „okoliczności bada prokuratura”. To nie jest błąd w systemie –
to jego znak rozpoznawczy. Granica, która miała „uszczelnić”, okazała się też maszyną do produkcji niepamięci. Lista BDMG działa więc jak klin: wbija się w tę maszynę i każe czytać każde „NN” jak pełne imię.

Co zrobić z taką wiedzą w tygodniu, gdy niesiemy chryzantemy do bliskich? Być może wystarczy gest skromny: jeden dodatkowy znicz na grobie „Nieznanego”, a jeśli w okolicy go nie ma – świeca zapalona w oknie 1 listopada o dwudziestej. Można przeczytać na głos pięć imion z listy – tych, które akurat zapamiętaliśmy. Można dać dziecku do ręki kartkę
i poprosić, by narysowało rzekę, przez którą nikt nie powinien przechodzić sam. Można – jeśli mamy siłę – przejrzeć raz w roku Listę Zmarłych (źródło: Zespół Monitoringu Śmierci na Granicy – BDMG, Lista Zmarłych) i pozwolić, by te nazwiska – lub te kreski – zostały
z nami na dłużej niż do zgaśnięcia świeczki.
Bo pamięć nie działa jak „lajk”. Pamięć niczego nie usprawiedliwia, ale też nikogo automatycznie nie potępia. Pamięć sprawia tylko – i aż – że nie mówimy „oni”. Mówimy: ludzie. Tacy jak my, tylko w gorszym miejscu, w gorszym czasie, z gorszym paszportem. Ludzie, którzy – gdyby dopłynęli, gdyby dotrwali – za kilka lat staliby być może obok nas
w korku na listopadowej obwodnicy. Nie dopłynęli. Nie dotrwali.

W tym roku, idąc między granitem i światłem, zatrzymajmy się na moment przy pustym miejscu. Może przy żywopłocie, może na ścieżce, gdzie ktoś zgubił zapałkę. „Za tych, którzy odchodzą w zapomnieniu” – tyle i aż tyle. A jeśli ktoś zapyta, skąd te imiona, skąd ten rytuał, odpowiedzmy spokojnie: z listy, która nie pozwala zapomnieć. Z listy pisanej po to, byśmy kiedyś nie musieli tłumaczyć naszym dzieciom, że w czasach, gdy byliśmy dorośli, zima i rzeka miały więcej do powiedzenia niż my.

 

Lista zmarłych – Stowarzyszenie We Are Monitoring

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here