Słupsk 2025: dwa marsze, dwie Polski?

0
1041
Źródło. Obserwator Słupsk.

Jak zostać faszystą i protestować przeciwko człowiekowi, którego nigdy nie spotkałeś?

Na początek załóż koszulkę. Czarną – obowiązkowo. Czerwoną – jeśli chcesz być bardziej widowiskowy. Z patriotycznym nadrukiem – biały orzeł, żołnierz wyklęty albo hasło, które brzmi jak refren z poradnika nienawiści: „Polska dla Polaków”.

No i obowiązkowo krzycz. Ale tak naprawdę krzycz. Krzycz, żeby echo odbijało się od ścian kamienic i trafiało pod okna samotnej matki z dzieckiem na rękach. Krzycz, żeby sąsiadka zamknęła balkon, bo nie chce tłumaczyć wnuczce, co znaczy „wypie***lać!”. Krzycz, żeby twoja własna flaga, ta biało-czerwona, powiewała nie z dumy, ale ze wstydu. Bo znów została przemocą zmuszona, by nieść nie zaszczyt, nie solidarność, nie wolność i nie odwagę – tylko wrzask, pogardę i ksenofobię.

Maszeruj dumnie – otoczony braćmi w barwach narodowych, starszymi panami, którzy jeszcze pamiętają komunę, ale nie nauczyli się demokracji. Obok ciebie matki, które “martwią się o dzieci”, choć nikt im nigdy nie wyjaśnił przed kim. Idą, bo usłyszały
w telewizji, że “zaraz tu będą”, że “imigrant gwałci”, że “uchodźca roznosi choroby”.
Nikt nie zadał sobie trudu, by powiedzieć im, że to nieprawda. Bo w tej procesji chodzi
nie o prawdę. Chodzi o rytuał.

Nie musisz znać definicji słowa „uchodźca”, „imigrant” czy „Centrum Integracji Cudzoziemców”. Nie musisz wiedzieć, że to instytucja powołana przez twój ulubiony rząd. Nie interesuj się tym, że nie prowadzi ona noclegowni, nie sprowadza ludzi z Bliskiego Wschodu, nie wypłaca zasiłków za „kolor skóry”. Wystarczy, że umiesz powtórzyć:
„Nie dla obcych!”,
„Tu jest nasz dom!”,
„Zabić islam!”
Wystarczy, że powtarzasz. Nawet jeśli nie rozumiesz.

I już jesteś. Faszysta w wersji 2.0 – narodowy przeciętniak, z moralnością z TikToka
i poglądami z grupy „Stop Masowej Imigracji!”, „Albo my albo oni. Stop islamizacji Polski”, „Nasz dom, nasze zasady”. Ta ostatnia brzmi znajomo – prawda? Nie musisz czytać książek. Wystarczy, że klikniesz „udostępnij” pod kolejnym filmikiem o „inwazji ciemnoskórych”. Nie musisz znać historii. Masz własną wersję. Napisaną markerem na transparencie, z którym dumnie stoisz przed kamerą TV Republika.
A obok ciebie flagi – polskie, jak najbardziej legalne. Ale zamiast powiewać z godnością, one krwawią. Krwawią czerwienią, która kiedyś znaczyła odwagę, a dziś znaczy wstyd. Krwawią dlatego, że ktoś znów używa ich jako tarczy dla nienawiści. Jako opaski na ramię, nie symbolu wspólnoty.
I to jest właśnie ten problem:
strach nie bierze się z faktów. Strach bierze się z ignorancji.
I właśnie na tej ignorancji wyrastają dzisiejsze marsze. Święte oburzenie, skandowane na przemian z przekleństwami. Mity, które przeszły mutację i powracają – wciąż w tej samej, paskudnej formie.

Strach, który nie zasługuje już na wyrozumiałość

W poprzednich felietonach można było jeszcze mówić o strachu z odrobiną zrozumienia,
że podsycany, że manipulowany przez polityków. Ale dziś? Dziś wystarczy przełączyć kanał
z Republiki na cokolwiek innego. Wystarczy poczytać gazetę, która nie powiela teorii spiskowych. Wystarczy wyjść z bańki, w której migranci są zagrożeniem, a nie ludźmi.
To naprawdę nie jest trudne.
Dlatego ten strach – jeśli jest – nie jest już usprawiedliwiony. Jest wygodny. Jest świadomym wyborem, żeby nie wiedzieć. Bo tak łatwiej. Bo tak bezpieczniej. Bo tak głośniej.
A przecież pytanie brzmi: ilu z tych, którzy dziś maszerują „przeciwko” – zna choć jednego imigranta? Ilu z nich rozmawiało kiedyś z uchodźcą? Ilu słuchało opowieści o wojnie,
o łodziach,o granicach i obozach? Ilu rozpoznałoby człowieka, którego nienawidzi, jeśli ten podaje im worek z ziemniakami w sklepie, pakuje ryby w przetwórni, kieruje autobusem, którym ich dzieci dojeżdżają do szkoły.
Bo może rano się do nich uśmiechają, mówią „dzień dobry”, a wieczorem – zmieniają koszulę i idą krzyczeć, że Polska nie jest dla nich?

Pikieta ludzi przyzwoitych

Dlatego właśnie w Słupsku, w najbliższą niedzielę o 16:00, odbędzie się coś więcej niż manifestacja. Odbędzie się akt obywatelskiej godności. Publiczne potwierdzenie tego, że są jeszcze w tym kraju i w tym mieście ludzie, którzy nie dali się zepsuć. Że są tacy, dla których człowieczeństwo nie kończy się na granicy państwa, na kolorze skóry, na języku modlitwy.
To nie będzie marsz w nienawiści. To będzie cichy, odważny gest normalności. Pikieta ludzi, którzy wiedzą, że patriotyzm nie polega na tym, żeby krzyczeć “precz z uchodźczmi”, tylko na tym, żeby stać po stronie tych, którzy są słabsi, wykluczeni, narażeni.
Staną pod napisem „I Love Słupsk”. I ten napis nie będzie ironicznym tłem dla brunatnych flag i krzyków, ale autentyczną deklaracją – że to miasto może być inne. Że tu, wbrew wszystkiemu, można jeszcze kochać nie tylko mury, ale i ludzi.
Bo miasto to nie tylko beton i flagi. Nie tylko rondo imienia, tablica pamiątkowa i donica
z pelargonią. Miasto to przede wszystkim relacje między ludźmi. To społeczne zaufanie.
To empatia codzienna, banalna – taka, której nie trzeba ogłaszać przez megafon.
I są ludzie, którzy chcą, żeby ich dzieci nie uczyły się nienawiści z ulicy, tylko szacunku
ze szkoły, empatii z domu, wrażliwości z przykładu dorosłych.
I to wszystko dzieje się właśnie tu – w Słupsku. Mieście zbudowanym nie z mitów narodowych, tylko z biografii przesiedleńców, repatriantów, uciekinierów z Kresów, ludzi wykorzenionych przez wojnę i historię. Miasto, którego tożsamość oparta jest na przyjezdnych. Na tych, którzy sami kiedyś nie byli „stąd”. Którzy przez dekady dzielili mieszkania, piec kaflowy, ziemię i nadzieję – tylko dlatego, że nie mieli już dokąd wracać.
Jakże to ironiczne – i jakże bolesne – że dziś potomkowie tych ludzi, dzieci i wnuki przesiedleńców, idą w marszach przeciwko tym, którzy przeżywają to samo. Tylko, że nie
w 1946, ale w 2025 roku. Depczą prawdę własnych rodzin. Odwracają się od historii, która jeszcze nie zdążyła całkiem ostygnąć.
To wstyd, że w XXI wieku trzeba jeszcze tłumaczyć, czym jest przyzwoitość. Że trzeba przypominać, iż bycie człowiekiem nie jest opcją ideologiczną, lecz podstawą wspólnoty.
A jednak – dziś wymaga to odwagi.
I właśnie dlatego ta pikieta ma sens. Nie zmieni kraju. Ale może uratować miasto przed hańbą. A może nawet – jednego człowieka przed cynizmem.

Lokalni patrioci w wersji demo

Niestety, niemal w tym samym czasie, kilka ulic dalej, spotkają się lokalni patrioci w wersji demo – samozwańczy „obrońcy granic”, których bardziej od faktów interesują emocje. Protestują przeciwko uchodźcom, imigrantom i Centrum Integracji Cudzoziemców.
A centrum nie zajmuje się zakwaterowaniem „nielegalnych”, bo tych w Słupsku po prostu nie ma. Ale to nie przeszkadza – liczy się emocja, lęk, wyobrażony wróg, najlepiej
o ciemniejszym odcieniu skóry.
A na czele tego marszu znów pewnie pójdzie uśmiechnięta radna miejska Marzena Gmińska. Kobieta, której troska o los miasta zdaje się być odwrotnie proporcjonalna do poziomu wiedzy o tym, przeciw czemu protestuje. Może to praca na przyszły wynik wyborczy? Może po prostu lubi ten dreszczyk bycia „po stronie ludu”? Cholera wie.
Ale wiemy jedno: język się zmienił. Hasła, za które jeszcze kilkadziesiąt lat temu groziłby areszt, dziś są powtarzane w legalnych marszach. W mediach społecznościowych,
w ulicznych wystąpieniach, w relacjach z manifestacji – rozbrzmiewa słownik nienawiści. Już nas nie razi. Już nie wywołuje obrzydzenia. Raczej obojętność. Bo tak łatwiej.
Bo to przecież „nie o mnie chodzi”.
Ale jak daleko możemy się cofać, zanim ktoś znów wybije szyby? Zanim znów dojdzie do pogromu, do śmierci, do krzywdy? Czy naprawdę tak chcemy być zapamiętani – jako naród, który z gościa zrobił wroga, a z krzyku uczynił hymn?
I co po marszu? Wracamy do domu. Pakujemy walizki. Lecimy do Egiptu, do Turcji, do krajów, których mieszkańców jeszcze wczoraj nazywaliśmy zagrożeniem. Tam nie przeszkadza nam ich kolor skóry, ich religia, ich język. Pijemy ich wodę, śpimy w ich hotelach, jemy ich jedzenie i wracamy do kraju, by znów wyjść na ulicę i krzyczeć, że „Polska dla Polaków”.

Historia, której nie uczymy

To, że trzeba tłumaczyć – wynika z jednej podstawowej rzeczy: zawiedliśmy w edukacji historycznej. Systemowo, pokoleniowo, konsekwentnie.
Dzisiejsi maszerujący – z wyjątkiem zawodowych agitatorów – to często ofiary własnej ignorancji. Ludzie, którzy spali na lekcjach historii. Albo których nikt nigdy nie nauczył, że to, co widzimy dziś na ulicach, już kiedyś się wydarzyło. I skończyło się obozami, wojną, śmiercią.
Nie uczymy dzieci o kolonializmie, o rasizmie, o migracjach. Nie uczymy ich o tym, że Afropolacy urodzeni w Warszawie czy Słupsku są równie polscy jak oni. Że „migrant” to nie znaczy „terrorysta”, a „uchodźca” nie oznacza „zagrożenie”.
Nie uczymy, więc rosną dzieci, które myślą, że „Murzyn” to słowo z bajki. Że Kali był śmieszny, a Staś i Nel to wzór do naśladowania. I te dzieci stają się dorosłymi, którzy idą na marsz. Dzisiejszy antyimigrancki język nie wyrósł z niczego. To nie jest przypadek. To rezultat lat zaniedbań, braku refleksji i milczenia instytucji, które miały chronić prawdę,
a pozwoliły, by narrację przejęły krzykliwe głosy skrajnej prawicy.

Historia zatacza brunatne koło

W 1938 roku noc kryształowa nie zaczęła się od pogromów. Zaczęła się od szeptów, od spojrzeń przez firankę. Od ulotek na bramach, od karykatur w brukowcach, które pokazywały Żyda z wielkim nosem i workiem pieniędzy. Od odezw polityków którzy rozpisywali się o „zarazie”, o „trucicielach narodu”, o „obcych pasożytach”. Od plotek
i domysłów. Że mają wszystko, że nam zabierają. Że rządzą z tylnego siedzenia. Że nasze dzieci nie mają przez nich szans, bo „oni są wszędzie”.
Zbudowano w społeczeństwie lęk. Nieoparty na faktach – oparty na resentymentach. Wystarczyło, by ktoś te emocje odpalił. Wystarczyła frustracja. Inflacja. Kryzys. Brak perspektyw i odpowiedzialnego przywództwa. I wtedy już poszło. Wybite szyby, spalone sklepy, zniszczone synagogi. Noc, która rozbrzmiewała krzykiem tłuczonego szkła.
A potem była cisza. A potem była śmierć. A potem było: „nie wiedzieliśmy”.
Dziś widzimy początek tej samej drogi. Tylko słuchamy polityków i mamy TikToka. Zamiast ulotek – paski informacyjne z TV Republika. Zamiast „Żydów” – mamy „migrantów
i uchodźców”. Te same slogany, ta sama paranoja. Zmieniły się tylko twarze.
I znów powtarzamy tę samą historię.

Ilu jeszcze trzeba krzyków, żeby się obudzić?

Nie musisz być kibolem, żeby zostać faszystą. Nie musisz mieć pałki teleskopowej
w kieszeni ani flagi na plecach. Dziś wystarczy, że jesteś bierny. Wystarczy, że stoisz
z boku. Że nie pytasz: „przeciw komu ty właściwie protestujesz?”. Bo jeśli milczysz, kiedy padają słowa nienawiści – to nie jesteś neutralny. Jesteś wygodny.
A przecież nie ma żadnej „inwazji”. Nie ma imigrantów koczujących w parkach. Nie ma Centrum Integracji Cudzoziemców, które przemyca ludzi przez granice i funduje im wakacje. To wszystko są bajki. Groźne, celowo wyprodukowane bajki – opowiadane przez polityków, którzy nie mają już nic do powiedzenia. Nic do zaproponowania. Więc podsuwają nam wroga. Nieprawdziwego. Ale skutecznego.
A my? My możemy to łyknąć. Bezmyślnie, bezrefleksyjnie, jak zupę instant z moralnością instant. Możemy się najeść lękiem i wyjść na ulicę z transparentem, nie wiedząc nawet, przeciw komu naprawdę stoimy. Albo możemy się obudzić. Zadać sobie pytanie, które przychodzi zawsze za późno, ale jeszcze nie teraz:
„Co ja właściwie zrobiłem, gdy znów zaczęło się od słów?”
Bo pytanie nie brzmi już: czy granice zostały przesunięte. One już są przesunięte. One już są za nami.
Pytanie brzmi: jak daleko damy się jeszcze popchnąć?
Ile jeszcze trzeba marszów z okrzykami, ile flag wypchanych pogardą, ile uśmiechniętych polityków i lokalnych radnych na czele haniebnych pochodów, zanim zrozumiemy, że znów jesteśmy bardzo blisko miejsca, z którego już raz świat runął?
Bo historia nie wraca z hukiem. Ona wraca najpierw szeptem. Wraca żartem, ulotką, plakatem. Wraca słowem, które kiedyś raziłoby jak nóż, a dziś wybrzmiewa w haśle na koszulce.
I nagle orientujemy się, że śpimy.
Że śpimy we własnym kraju.
Że śpimy w momencie, w którym trzeba było mówić: dosyć.
Jeszcze nie jest za późno.
Ale jednocześnie jest za późno. Za późno na udawanie, że nic się nie dzieje.

 

Artykuł jest FELIETONEM- KOMENTARZEM, OPINIĄ DZIENNIKARSKĄ.

 

 

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here