Historia lubi się powtarzać, a zaskoczona ludzkość uczy się od nowa, kreuje te same błędy, zadaje te same pytania, a polityczna manipulacja niszczy nadzieje. Nie przeczę, że podejmowane są próby poszukiwania przyczyn zarówno niechlubnych, jak chlubnych walk, zastanawiania się nad czynnikami konfliktów i odczytywania ludzkich zachowań. W tych próbach pomaga nam nauka, kulturowość, życie powszednie, literatura i dokument. Jak to jest musieć uciekać z własnego kraju, z własnego domu, z jedną reklamówką i z dziećmi? No właśnie, w dziwnych czasach przyszło nam żyć. Wojna usiadła – jak kruk – na naszych barkach, weszła w trzewia i wyzwoliła przypisane jej emocje: lęk, złość, rozpacz, nienawiść, współczucie… Wojna unieszczęśliwiła ludzkość. No tak, przecież katastrofizm wpisany jest w los człowieka, pojawił się już na początku pandemii, potem ostygł, „omaskował” oblicze, ale nie odszedł. W umysłach rodziły się zmartwienia, zaczął pojawiać się stres, a potem przyszły kolejne smuty.
Po zbrojnej napaści Rosji na Ukrainę w Polakach obudziła się pamięć historyczna związana z II wojną światową, nastąpiło pewnego rodzaju przebudzenie, przyszło też wyparcie i dyskusja na dwa głosy. Polacy szeroko otworzyli drzwi własnych domów dla wędrowców z Ukrainy, politycy podchwycili temat, zaczęli wychwalać polską otwartość, przypisując zasługi własnym interesom. Jak duża zmiana społeczna mogła nastąpić, tego jeszcze nie wiemy, wiedza dotrze do nas za czas jakiś, kiedy nauka przeprowadzi badania socjologiczne i zdiagnozuje problem związany ze współczesną traumatyzacją społeczną. Tymczasem będziemy potrzebować uważności i bycia w kontakcie z własnymi siłami i emocjami. Przecież kiedyś zostanie obrany jakiś kierunek systemowy, tak mi się przynajmniej wydaje. Umiejętność komunikacji nigdy nie była tak ważna i tak oczekiwana jak dziś. Tymczasem indywidualne doświadczenie czucia podpowiada, że pomagając ofiarom wojny, sami zaczynamy patrzeć na świat ich oczami, co zdecydowanie nie jest dobre ze względu na nasz dobrostan psychiczny. Wielu z nas już dziś odczuwa silny stres, dopomina się wsparcia psychologicznego i nie ma w tym stwierdzeniu grama przesady. Pozostawmy jednak tę kwestię mądrzejszym: socjologom, psychologom, historykom czy politologom.
Ostatnie miesiące przywiodły do Polski prawie trzy miliony osób uchodźczych z Ukrainy, które potrzebują pracy, letniego ubrania, opieki medycznej, leków, a przede wszystkim bezpieczeństwa i serca. Niektóre biegle mówią po angielsku. Zdecydowana większość nie zna jednak ani polskiego, ani angielskiego. Poprzeczka podnosi się jeszcze wyżej, gdy spotykamy osoby z niepełnosprawnością. Jest mnóstwo problemów do rozwiązania, stan przejściowy nie może trwać wiecznie. Ukraińcy potrafią zakasać rękawy i wziąć się do pracy, potrzebują jedynie szansy, spokoju i normalności. W którymś z programów telewizyjnych dziennikarz przeprowadził rozmowę z uchodźcą z Ukrainy, którego przez kilka ostatnich tygodni więziono i poddawano manipulacjom. Mężczyzna zapytany o życie tutaj, odpowiedział, że jest czysto i bezpiecznie, ale odebrano mu wszystko, nie tylko dorobek życia, ale przede wszystkim człowieczeństwo. W brudnym odzieniu i z myślą o śmierci został „wypędzony” za drzwi własnej ojczyzny. Jak ma żyć? Wciąż toczą się heroiczne negocjacje w sprawie losów żołnierzy z Mariupola. Obrońcy Azowstalu trafili w ręce wroga, przebywają w obozie, bomby spadają na centra handlowe i linie kolejowe. Giną ludzie.
Słupski Fundusz Lokalny
W Słupsku – tak jak w innych polskich miastach, wsiach, gminach – organizacje pozarządowe, prywatne grupy pomocowe, polskie rodziny, samorządy, parafie, ośrodki naukowe czy zakłady pracy wspierają uchodźców wojennych z Ukrainy. Taki stan trwa od początku wojny, a ona wciąż zbiera żniwo. Brakuje rozwiązań systemowych, ludzie sami organizują pomoc, wolontariusze resztką sił wspierają uchodźców na granicy, wpływają datki pieniężne i rozmaite dary. W naszym mieście powołano m.in. Słupski Fundusz Lokalny (SFL), by promować filantropię wśród mieszkańców Słupska i regionu słupskiego, zachęcać do udzielania pomocy, działać wspólnotowo i w ten sposób łączyć siły pomocowe. Słupski Fundusz Lokalny jest skuteczny w dotarciu do rozmaitych informacji, koordynuje działania wolontariuszy i organizacji pozarządowych udzielających pomocy uchodźcom. Wsparcie ofiaruje również Fundacja Lokalsi Słupsk, Fundacja Wspierania Inicjatyw Niekonwencjonalnych „Sub ventum” czy Międzynarodowe Centrum Wsparcia Rodziny prowadzone przez Caritas Mariacki. Lokalni przedsiębiorcy – piekarze, wędliniarze, młynarze, handlowcy, restauratorzy, hotelarze etc. – ofiarują pomoc na miarę swoich możliwości. Ireneusz Borkowski z wozem pomocowym pojawia się w tych miejscach, w których potrzebne jest natychmiastowe wsparcie. Marek Maj ofiarnie wspiera, naprawiając i remontując sprzęty AGD. Takich osób jest mnóstwo. Odwołując się do tekstu piosenki śpiewanej przez Czesława Niemena, ludzi dobrej woli jest więcej. I są wszędzie, choć żyjemy w dziwnym świecie.
Artyści dla uchodźców
W Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku odbył się niezwykły koncert, który w sposób spontaniczny przywiódł do Słupska muzyków z Krainy Łagodności. Na scenie pojawili się polscy artyści, zespoły, wokaliści i instrumentaliści z różnych polskich miast: Małgorzata Lipińska z zespołem (Słupsk, Gdańsk, Toruń), Leonard Luther z zespołem (Bydgoszcz), Krzysztof Jurkiewicz (Gdańsk), NO CO PUKA (Słupsk). Przy okazji koncertu odbyła się aukcja płyt wspomnianych wyżej artystów, jak również ofiarowanych przez znakomitego polskiego jazzmana Leszka Kułakowskiego oraz twórcę ambientu Arka Srokę. Licytowano antologie poetyckie Fundacji „Poetariat” Magdaleny Kapuścińskiej. Wzruszeń było mnóstwo, bo przecież muzyka wyzwala w ludziach emocje, jest znakomitą formą terapii, wprowadza słuchaczy w lepszy świat. Artyści grali dla rodziny ukraińskiej przybyłej z terenów objętych działaniem wojennym, dla Yevhenii i Viktorii z Donbasu, dla Tymofija wymagającego rehabilitacji. Grali dla ukraińskich matek i dzieci, które przyjechały z kraju opanowanego przez wroga do naszego miasta, zostawiając swoich mężów i ojców na wojnie, bo tak trzeba, bo tak należy.
Polskie organizacje pozarządowe od pierwszych dni wojny w Ukrainie włączyły się w pomoc osobom uciekającym z tego kraju. W Słupsku i w regionie słupskim pomoc organizuje Centrum Inicjatyw Obywatelskich, pełniąc m.in. rolę „frontowego” ośrodka informacyjno-pomocowego. Organizacja realizuje i promuje zasadę pomocniczości i solidarności. Podobnie dzieje się w Słupskim Centrum Organizacji Pozarządowych i Ekonomii Społecznej. Indywidualni mieszkańcy goszczą w swoich domach pogubione przez wojnę kobiety z dziećmi. W ramach wolontariatu wyremontowano pomieszczenia Caritas, w których wolontariusze prowadzą zajęcia edukacyjne dla dzieci z Ukrainy, dają również szansę matkom i młodzieży. Nie sposób wymienić wszystkich organizacji pomocowych, które wspierają uchodźców.
Zdarza się, że Ukraińcy wracają do swojego kraju z powodu tęsknoty, która bywa silniejsza od lęku. Tak się dzieje we wszystkich polskich miastach i wsiach. Fundacje, szkoły, teatry i domy kultury prowadzą warsztaty językowe, organizują odzież, leki i środki czystości. Jest coraz trudniej. Prośby o datki i zbiórki żywności już nie spotykają się z natychmiastowym odzewem, tak jak było na początku wojny. Wiele czynników ma wpływ na ten stan: zmęczenie, drożyzna, dezorientacja i wewnętrzne polityczne spory. To wszystko rodzi negatywne emocje, ma wpływ na nasze samopoczucie, a duża część społeczeństwa polskiego zaczyna wyrażać swoje niezadowolenie z powodu manipulacji, „straszaków” informacyjnych, zadziwiających wypowiedzi politycznych oraz nagonki na Unię Europejską. A przecież świat potrafi się zjednoczyć, czyny zwyczajnych polskich rodzin są świadectwem mobilizacji i empatii, mówią same za siebie, nie trzeba nimi krzyczeć.
„Wojna nie ma w sobie
nic z kobiety”
Wróćmy jednak do wspomnianego wędrowca z Ukrainy, po to, by móc nawiązać do książki „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz, białoruskiej pisarki i dziennikarki, która w znakomity sposób potrafi zmniejszyć wielką historię do rozmiarów człowieka. Pisze o żołnierkach: „wszystko, co wiemy o wojnie, powiedział nam «męski głos»”. Ów cytat pochodzi z książki Aleksijewicz. Autorka prowadzi czytelnika trudną drogą, niczego nie ukrywa, wychodzi poza szablon pisarski, tworzy człowieczą opowieść/reportaż składający się ze zbioru rozmów pozbieranych z głosów samego życia, z wojennych krzyków kobiet ochotniczek, czasami ze strzępów nadgryzionej pamięci. Wyjaśnia w niej, że kobiety żołnierki w sposób odmienny od mężczyzn odczuwają emocje, zapamiętują szczegóły, mają silną wrażliwość i trudno im mówić z własnej perspektywy. Do historii przeszły dokonania mężczyzn, kobiety pozostały gdzieś z boku, ciche i troskliwe. Kobieca wojna wg Aleksijewicz ma swoje własne barwy, dźwięki, nawoływania, uczucia i świadomość. Pisarka odkrywa nieznany dotąd świat wojny widziany po latach z perspektywy młodych żołnierek Armii Czerwonej, które z patriotycznego obowiązku, z samobójczym entuzjazmem, z imieniem Stalina na ustach szły na pewną śmierć lub upokorzenie. Bo przecież kobiety są odpowiedzialne, jak pisze Aleksijewicz na pierwszych stronicach reportażu, walczyły już w IV wieku przed naszą erą w wojsku ateńskim i spartańskim, uczestniczyły w wyprawach Aleksandra Macedońskiego. Autorka nawiązuje również do rosyjskiego pisarza i historyka Nikołaja Karamzina, który pisał o przodkach, Słowiankach towarzyszących swym mężom i ojcom na polach bitew. I jeszcze jedna ważna kwestia, prof. Bettany Hugher, badaczka przeszłości i historyczka, dowodzi, że rozwój starożytnych cywilizacji nastąpił dzięki kobietom, bo ludzkością na początku świata rządziły kobiety. Wróćmy jednak do Swietłany Aleksijewicz, która opisuje żołnierki walczące na froncie II wojny światowej. Każda z tych kobiet ma własną bojową historię, nie wszystkie decydują się na zwierzenia, niektóre z nich chciałyby zapomnieć, wyprzeć zło wojny obecne w ich duszach. Aleksijewicz pisze również o własnych odczuciach, nazywając siebie historykiem duszy. Nie byłoby przesadą, gdyby pisarkę mianować historycznym chirurgiem duszy, bowiem posiada ona wielki dar – umiejętność fragmentaryzacji ludzkich przekazów. Z opowieści zapisanych w ciałach kobiet wychwytuje mnóstwo informacji, nazywa i zapisuje emocje, które są najbliższe prawdzie. Noblistka podjęła trudną próbę rozpoznania kobiecych uczuć, po to, by móc dotrzeć do wieczności w człowieku. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, a wojenne życie deprecjonuje późniejszą egzystencję. Książka Aleksijewicz jest prawdziwa, tak jak prawdziwą jest wojna w Ukrainie.
Danuta Maria Sroka
d.sroka@mbp.slupsk.pl
Słupsk, 30 czerwca 2022 r.