Etyka na opak. Jak w Słupsku próbuje się uciszyć radnych

0
805
Fot. UM Słupsk

W Słupsku etyka przestała być rozmową o standardach. Stała się narzędziem dyscyplinowania niewygodnych radnych. Gdy pytania są zbyt dociekliwe,
a kontrola zbyt realna, do gry wchodzi urząd – nie z odpowiedziami, lecz z komisją etyki. Oficjalnie w trosce o kulturę. W praktyce – jako sygnał ostrzegawczy:
lepiej nie interesuj się za bardzo.

17 grudnia, sesja Rady Miejskiej w Słupsku. Radni pochylają się nad projektem uchwały
o powołaniu doraźnej komisji etyki. Oficjalnie – w trosce o standardy i kulturę życia publicznego. W praktyce – jako bezpośredniej konsekwencji pisma Tomasza Czuczaka, sekretarza miasta, skierowanego do przewodniczącego Rady Pawła Szewczyka.
Pismo to stało się punktem zapalnym politycznej i ustrojowej burzy. Bo choć jego autor
ani razu nie używa słowa „skarga”, trudno oprzeć się wrażeniu, że dokładnie z tym mamy do czynienia: z urzędniczą skargą na radnych, którzy – zdaniem sekretarza – przekroczyli granice etyki w kontaktach z pracownikami urzędu.
Problem polega na tym, że sekretarz miasta nie jest arbitrem moralnym Rady Miejskiej. Jest urzędnikiem organu wykonawczego, działającym z upoważnienia Prezydentki Miasta.
A to Rada – nie odwrotnie – ma ustawowe prawo do kontrolowania działań prezydenta
i urzędu.
I właśnie tu zaczyna się problem, którego nie da się zagłuszyć słowem „etyka”.

Kim jest sekretarz – i kim nie jest

Sekretarz miasta odpowiada za organizację pracy urzędu, sprawność administracyjną, obieg dokumentów. Nie ma kompetencji do oceniania mandatu radnych, ich stylu działania ani intencji. Nie jest przełożonym Rady, nie jest organem nadzorczym, nie jest też rzecznikiem dyscypliny radnych.

Tymczasem w swoim piśmie Tomasz Czuczak:
– opisuje konkretne zachowania radnych,
– przypisuje im złe intencje,
– interpretuje ich ustawowe uprawnienia w sposób skrajnie restrykcyjny,
– sugeruje, że naruszają Kodeks Honorowy Radnego,
– i wprost wnioskuje o powołanie komisji etyki.

To nie jest neutralna analiza. To ocena i akt oskarżenia, sformułowane przez przedstawiciela władzy wykonawczej wobec przedstawicieli władzy uchwałodawczej. A więc sytuacja ustrojowo co najmniej wątpliwa.

Radny nie jest petentem

W piśmie sekretarza pojawia się rozbudowany wywód prawny dotyczący art. 24 ust. 2 ustawy o samorządzie gminnym. Przepis ten daje radnym prawo do uzyskiwania informacji, wglądu w dokumenty oraz wstępu do pomieszczeń, w których te informacje się znajdują.
Sekretarz ma rację w jednym: ustawa nie daje radnemu prawa do dowolnego łamania przepisów czy naruszania dóbr osobistych. Tyle że to oczywistość, a nie sedno sporu.
Sednem jest coś innego: systematyczne zawężanie znaczenia tego przepisu, tak aby kontrola radnych była możliwa wyłącznie wtedy, gdy jest wcześniej zapowiedziana, ściśle określona, „grzeczna” i niekłopotliwa dla urzędu.
W tej narracji radny przestaje być kontrolującym, a staje się kimś w rodzaju uciążliwego petenta, który powinien się wcześniej anonsować, precyzyjnie deklarować zakres zainteresowania i cierpliwie czekać na odpowiedź – najlepiej wtedy, gdy urząd uzna
to za stosowne.
Tyle, że ustawodawca nie po to wyposażył radnych w realne instrumenty kontroli, by były one dekoracją.

Etyka jako język dyscyplinowania

W piśmie sekretarza szczególnie uderza język. Formalnie mowa jest o trosce o kulturę, etykę i komfort pracy urzędników. Faktycznie – działania kontrolne radnych opisane zostają jako naganne, natarczywe, stresujące i dezorganizujące pracę urzędu.

To klasyczny mechanizm władzy:
kontrola zamienia się w „agresję”, dociekliwość w „nękanie”, determinacja w „naruszanie zasad”.
Nie jest to neutralny opis rzeczywistości. To delegitymizowanie kontroli jako takiej. Przesunięcie uwagi z pytania: czy urząd działa prawidłowo? na pytanie: czy radny zachowywał się wystarczająco uprzejmie?
W tej logice problemem przestaje być brak odpowiedzi, opóźnianie informacji
czy blokowanie dostępu do dokumentów. Problemem staje się ten, kto pyta.

Prawo czytane tylko w jedną stronę

Podobnie instrumentalna jest wykładnia art. 24 ust. 2 ustawy o samorządzie gminnym. Sekretarz cytuje przepis poprawnie, ale interpretuje go maksymalnie restrykcyjnie – zawsze na korzyść urzędu, nigdy radnego.

Z jego wywodu wynika, że radny:
– nie powinien oczekiwać informacji „tu i teraz”,
– musi podporządkować się wewnętrznym procedurom urzędu,
– powinien uwzględniać komfort pracy administracji.

Tymczasem ustawa nie wprowadza obowiązku uprzedniego anonsowania kontroli, nie uzależnia jej od zgody urzędników i nie czyni jej zależnej od wygody kontrolowanego. Orzecznictwo i doktryna samorządowa wielokrotnie podkreślają, że kontrola radnych ma być realna, a nie fasadowa. Kontrola, która odbywa się tylko wtedy, gdy nikomu nie przeszkadza, przestaje być kontrolą. Staje się uprzejmą wizytą.

Wrzesień ubiegłego roku: historia, która wraca

To, co wydarzyło się na grudniowej sesji, nie jest incydentem. To kolejny rozdział historii, która zaczęła się we wrześniu ubiegłego roku, gdy radne – wykonując swoje ustawowe obowiązki – podjęły próbę kontroli w Zarządzie Infrastruktury Miejskiej w Słupsku.

Zamiast współpracy był opór. Zamiast udostępnienia dokumentów – blokowanie dostępu
do pomieszczeń. Była interwencja sekretarza miasta, choć ZIM nie podlega jego bezpośredniemu nadzorowi. Było nawet wezwanie policji. A kilka tygodni później – zarządzenie Prezydentki Miasta, szczegółowo regulujące, jak urzędnicy mają reagować
na kontrole radnych.  Historia pewnej kontroli … |W Samorządzie. Tramwaj Słupski
Wszystko pod hasłem „porządkowania procedur”. W praktyce – ograniczania kontroli.
Dziś mamy kolejny etap tej samej strategii. Skoro procedury i zarządzenia nie wystarczyły, sięga się po etykę.

Komisja etyki jako miękki straszak

Podczas sesji radni zwracali uwagę na rzecz fundamentalną: komisja etyki nie ma realnych narzędzi sankcyjnych. Nie może karać, nie może odwoływać, nie może pozbawiać mandatu. Może natomiast wytworzyć atmosferę podejrzeń, publicznego napiętnowania i politycznego nacisku.
Padły pytania, które powinny wybrzmieć głośniej:
– kto w tej sprawie jest oskarżycielem?
– kto obrońcą?
– czy radni mają sądzić radnych, bo tak chce urząd?
i gdzie w tym wszystkim miejsce na etykę władzy wykonawczej?
Nie bez znaczenia jest też to, kogo dotyczą zarzuty. Jak można było usłyszeć w rozmowach z radnymi, „oskarżenia” trafiają przede wszystkim w tych najbardziej aktywnych
i dociekliwych, którzy nie zadowalają się sloganami i ogólnikami, którzy wracają do spraw niewygodnych i nie odpuszczają po pierwszej odpowiedzi.

Ostatecznie doraźna Komisja Etyki Rady Miejskiej w Słupsku została powołana w składzie: Paweł Szewczyk, Bożena Hołowienko, Anna Rożek i Tadeusz Bobrowski.
Ma zakończyć działalność po rozstrzygnięciu spraw poruszonych w piśmie Tomasza Czuczaka.
Radna Beata Kątnik, której działania opisano w piśmie najszerzej, zapowiedziała, że przed komisją nie stanie. Wskazała na konflikt interesów i na fakt, że komisja w tej formule staje się narzędziem nacisku, a nie refleksji.

Etyka władzy, nie etyka niewygodnych

W całej tej historii najmniej mówi się o etyce tych, którzy miastem zarządzają. O etyce władzy, która zamiast odpowiadać na pytania, coraz częściej problem widzi w tych, którzy je zadają. O etyce administracji, która myli komfort pracy urzędników z interesem publicznym i spokój w gabinetach z jakością demokracji.

Bo jeśli najbardziej aktywnym radnym wysyła się sygnał: lepiej nie drążyć, bo skończy się to komisją etyki, trudno nie odczytać tego jako próby uciszenia. Albo – mówiąc bardziej dosadnie – jako samorządowej wersji starej, dobrze znanej zasady: „nie interesuj się,
bo kociej mordy dostaniesz”. Tyle że tym razem bez krzyku i przemocy – za to z pieczątką, paragrafem i komisją w tle.
A przecież w demokracji lokalnej to właśnie radni mają się interesować. Mają pytać, sprawdzać i wracać do spraw niewygodnych. Nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy – gdy władza wykonawcza wolałaby, żeby nikt nie zaglądał jej przez ramię.

Dlatego publikujemy w całości pismo sekretarza miasta, które stało się impulsem do powołania komisji etyki. Oceńcie Państwo sami – czy macie do czynienia z troską o standardy życia publicznego, czy z próbą uciszenia tych, którzy swój mandat traktują poważnie. Bo jeśli dziś ucisza się radnych za pytania, jutro może zabraknąć odpowiedzi także dla mieszkańców.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here