Najtrudniej pisać o tragediach dzieci. Bo w ich cierpieniu nie ma żadnej winy, żadnej kalkulacji, żadnej logiki. Jest tylko cichy krzyk, który długo po fakcie rezonuje w innych. Czasem dusi w gardle. Czasem nie pozwala spać…
Potrzebowałam czasu. By nie jako dziennikarka, ale po prostu jako człowiek, obywatelka
i przede wszystkim matka pogodzić się z bezsensem tej śmierci. Ze świadomością, że dwuipółletnia Róża umarła w męczarniach, w miejscu, które miało być dla niej bezpiecznym domem. Umarła w państwie, które obiecało ją chronić. Umarła, bo system znowu się nie domknął. A może nikt nie chciał go domykać. Dziś, z dystansem bólu i refleksji, wracam do tej sprawy – nie dlatego, że łatwiej o niej mówić. Ale dlatego, że milczenie byłoby współudziałem.
Mała Róża miała zaledwie dwa i pół roku. Była niewiele większa od dziecięcego misia, którego może trzymała kiedyś w rączkach. Nie mówiła jeszcze płynnie, mogła wciąż seplenić, mogła mieć ulubioną bajkę, piosenkę i przytulankę. Ale nikt już tego nie usłyszy…Róża nie miała szczęścia w życiu. Trafiła do pieczy zastępczej, bo jej biologiczna rodzina z powodów, które zna tylko sąd i dokumenty – została uznana za niezdolną
do opieki. Tysiące dzieci w Polsce każdego roku trafiają do takich rodzin. To nie są dzieci
„do adopcji”. To dzieci z historią, często dramatyczną. Dzieci, które w trybie interwencji
są zabierane z domów, bo tam zagraża im przemoc, zaniedbanie, alkohol lub chaos albo wszystko to na raz.
I wtedy pojawia się matka zastępcza. Państwo. Polska. Ta, która z całą mocą swoich instytucji mówi: „Nie bój się. Teraz będziesz bezpieczna”.
Ale Polska zawiodła. Polska jako matka była niedbała, ślepa, nieuważna. Pozwoliła, by dziecko znów trafiło do piekła. Tym razem w białych ścianach, w rodzinie z odpowiednimi pieczątkami i statusem „profesjonalnej”. Ale piekło to piekło – nawet jeśli wpisane
w system.
Dom, który miał ratować
Róża zmarła w szpitalu w Słupsku, z rozległymi poparzeniami obejmującymi 80 procent ciała. Miała obrażenia wskazujące na wcześniejszą przemoc. Była zaniedbana
i niedożywiona.
Rodzina zastępcza, do której trafiła Róża, to bardzo młodzi ludzie – kobieta ma 25 lat, mężczyzna 26. Oboje zostali zawodową rodziną zastępczą i w swoim domu opiekowali się ośmiorgiem dzieci – dwojgiem własnych i szóstką powierzonych im przez system – przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Słupsku.
Dziś nie ma już wątpliwości – prokuratura jasno stwierdza: mamy do czynienia
z przestępstwem o skrajnej brutalności. Śledztwo jest w toku, a opiekunowie Róży usłyszeli zarzuty z artykułu 156 § 3 kodeksu karnego: ciężkie uszkodzenie ciała
ze skutkiem śmiertelnym. Grozi im kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności.
Oboje zostali tymczasowo aresztowani. Ale kara więzienia nie przywróci życia.
I nie jest wystarczającą odpowiedzią na pytanie, jak do tego doszło. Bo przecież ci ludzie nie pojawili się znikąd. Mieli status zawodowej rodziny zastępczej. Byli nadzorowani – przynajmniej teoretycznie – przez instytucję publiczną. Mieli koordynatora pieczy. Mieli procedury, wsparcie i środki finansowe. A jednak, mimo pozytywnej opinii koordynatora, nikt nie kontrolował ich pod kątem nadużyć. Żadnej weryfikacji, żadnej czujności, żadnych działań naprawczych. Pozostałe dzieci z tego domu trafiły do innych placówek.
Ale trauma zostanie z nimi na długo – jeśli nie na zawsze. Dzieci znów zostały potraktowane jak problem do przeniesienia. Jak przełożenie akt sprawy, po prostu, na inną półkę. I oby tym razem system nie zawiódł.
Dyrektorka PCPR powinna odejść
W cywilizowanym państwie, po takiej tragedii, odpowiedzialność ponosi się nie tylko karnie, ale i moralnie, instytucjonalnie, symbolicznie. Urszula Dąbrowska, dyrektorka PCPR
w Słupsku, powinna natychmiast złożyć rezygnację. Nie po cichu. Publicznie.
Bez tłumaczeń o „niepełnej wiedzy”, „kompetencjach współpracowników”, „obowiązujących procedurach” czy „trwającej kontroli”.
Bo tu nie chodzi o formalności. Tu chodzi o to, że dziecko zginęło na jej warcie. A jeśli nie, ma dziś żadnej konsekwencji, żadnej dymisji, żadnego przejęcia odpowiedzialności
to znaczy, że państwo pozwala na śmierć dziecka, jeśli tylko można ją ukryć
w dokumentacji.
Instytucjonalna obojętność
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie to instytucja z ogromną odpowiedzialnością.
To tam zapadają decyzje o miejscu umieszczenia dziecka, to tam buduje się sieć wsparcia dla rodzin zastępczych, to tam monitoruje się sytuację w domach, do których trafiają dzieci.
I to tam ktoś zatwierdził, że para bez większego doświadczenia może zajmować się sześciorgiem dzieci, z których każde potrzebowało terapii, uważności i stabilizacji.
PCPR nie zareagował. Nie sprawdził, nie przeciwdziałał. I choć na papierze wszystko się zgadzało, ktoś podpisał decyzję, ktoś złożył podpis – umarła Róża.
Piecza zastępcza to nie akrobacja. To sztuka troski
Nie można traktować rodzin zastępczych jak wykonawców usług społecznych.
To nie „świadczenie opiekuńcze z dodatkiem na utrzymanie”. To misja. To realna odpowiedzialność za dzieci złamane, porzucone, obolałe. Ale państwo ich nie leczy. Państwo im nie towarzyszy. Państwo – przez swoje instytucje – często tylko przenosi dramat
z jednego adresu na drugi. I oświadcza: zrobiliśmy wszystko.
Nie, nie zrobiliście wszystkiego. Nie zrobiliście nawet połowy.
Co dalej?
Jeśli naprawdę chcemy chronić dzieci, musimy zmienić fundamenty. Potrzebujemy:
-
jawnych i częstszych kontroli rodzin zastępczych,
-
limitów liczby dzieci w pieczy jednego opiekuna,
-
systemu superwizji i obowiązkowego wsparcia psychologicznego dla opiekunów,
-
realnej odpowiedzialności kadry zarządzającej w PCPR-ach.
Ale zanim zmienimy system, musimy nazwać rzeczy po imieniu. Dziewczynka zginęła,
bo została pozostawiona samej sobie. Zginęła, bo państwo dało jej opiekunów niegotowych. Zginęła, bo instytucje się pomyliły – i nikt za to nie ponosi konsekwencji. Dopóki tak będzie, dopóki za dramatem dziecka będzie można schować się w procedurze, podpisie, pieczątce – każde kolejne dziecko w pieczy zastępczej będzie żyć z ryzykiem. Ryzykiem przemocy, obojętności, a czasem nawet cichego konania, którego nikt nie usłyszy zza biurka.
Ile jeszcze takich Róż musi umrzeć, zanim powiemy dość?