Zima na fakturę. Ile naprawdę kosztowały nas święta na słupskim Starym Rynku

0
292

Zimą wszystko widać wyraźniej. Światła albo są, albo ich nie ma. Mróz albo trzyma, albo tylko udaje. I podobnie jest z miejskimi atrakcjami: albo zapraszają, albo po prostu stoją. Tegoroczna zima na Starym Rynku w Słupsku miała być opowieścią o wspólnym świętowaniu. Była raczej opowieścią o rachunkach, aneksach i kosztach, które pojawiają się wtedy, gdy coś nie zostało zrobione
na czas.

Od 18 do 21 grudnia odbywał się Jarmark Bożonarodzeniowy. Do 2 lutego działa również lodowisko – atrakcja, która miała otworzyć sezon zimowy, a ostatecznie stała się jego najdroższym elementem. To dobry moment, by nie pytać, czy jest „ładnie”, ale spróbować odpowiedzieć na pytanie bardziej przyziemne: ile ta impreza kosztowała i co właściwie dostaliśmy w zamian.


Lodowisko: historia jednego warunku

Pierwsza umowa na lodowisko syntetyczne opiewała na 56 124,90 zł brutto. Miało stanąć, działać przez sezon i zniknąć – bez fajerwerków, bez luksusu, za to zgodnie z planem. Warunek był jeden, zapisany czarno na białym: miasto miało przygotować równe, bezpieczne podłoże.

Jak wiemy – i o czym pisaliśmy już wcześniej na naszych łamach – warunek ten nie został spełniony. Lodowisko nie mogło zostać zamontowane, umowę rozwiązano, a miasto zostało z problemem, który samo sobie stworzyło. Link do tej historii czytelnicy znają – i warto
do niej wrócić, bo to ona tłumaczy wszystko, co wydarzyło się później. Jedno lodowisko, jeden paragraf. Jak miasto Słupsk przegrało z własną umową | Tramwaj Słupski

Później pojawiła się bowiem druga umowa. Tym razem lodowisko kosztowało 152 520,00 zł brutto.
Policzmy:
-różnica między pierwszą a drugą umową to 96 395 zł,
– czyli około 172 procent więcej niż pierwotnie planowano.

Nie dlatego, że lodowisko stało się nagle większe, nowocześniejsze czy wybitne. Nie dlatego, że mieszkańcy zażądali czegoś ponadstandardowego. Wyłącznie dlatego, że nie dotrzymano podstawowego warunku pierwszej umowy. W tej historii luksusem okazała się… równa nawierzchnia.
W tym sensie lodowisko jest dziś nie tylko zimową atrakcją, ale także materialnym przypisem do miejskiej praktyki, w której błędy nie znikają – one po prostu drożeją.
Zresztą trudno oprzeć się wrażeniu, że w Słupsku to już pewien schemat. Mieliśmy ring,
za który zapłacimy o prawie 100 procent więcej. Mamy inwestycje, które drożeją po drodze, bo „wyszły okoliczności”. Teraz mamy lodowisko, które kosztuje niemal trzy razy tyle,
ile planowano. Zima uczy tu matematyki lepiej niż szkoła.

Jarmark: święta w wersji pakietowej

Do lodowiska dochodzi Słupski Jarmark Bożonarodzeniowy, trwający od 18 do 21 grudnia. Jego koszt to 120 673,21 zł brutto. W tej kwocie mieści się wszystko: domki handlowe, scena, nagłośnienie, animacje, karuzele, oświetlenie, ochrona, „postać Mikołaja” i cała organizacyjna otoczka.

Domki w Słupsku, czyli zimowa opowieść o tym, że łatwiej jest wynająć niż postarać się i mieć na własność

Wynajem domków handlowych kosztował w tym roku 45 202,50 zł brutto. I już w tym miejscu warto się na chwilę zatrzymać, bo to moment, w którym jarmark świąteczny przestaje być opowieścią o klimacie, a zaczyna być opowieścią o zarządzaniu.
Same domki pochłonęły ponad jedną trzecią całego budżetu Jarmarku. A przecież miasto posiada 12 własnych domków, które zostały oddane szkołom. Na potrzeby jarmarku wynajęto 14 kolejnych. Czy ktoś próbował policzyć, czy tańsze byłoby ich pożyczenie
ze szkół i dowiezienie na Rynek? Dokumenty na ten temat milczą.

Tymczasem rynek – ten prawdziwy, nie świąteczny – bywa zaskakująco konkretny. Domek wystawienniczy można dziś kupić za około 5 tysięcy złotych. Sosna, deski o grubości
16 mm, konstrukcja całkowicie rozkręcana, wielokrotnego użytku, łatwa w transporcie
i magazynowaniu. Bez podłogi, ale z dachem. Bez ambicji estetycznych, za to dokładnie taki, jaki od lat stoi na jarmarkach w całej Polsce i nikogo nie gorszy. Cena: 5 000 zł
za sztukę.

Prosty rachunek pokazuje, że za kwotę wydaną na sam wynajem domków można było kupić dziewięć nowych obiektów, które służyłyby miastu przez kolejne sezony. Zamiast tego wybrano rozwiązanie jednorazowe: domki, które stały na rynku cztery dni, po czym zniknęły – nie zostawiając po sobie nic poza fakturą.
W tej historii domki nie są więc elementem infrastruktury ani inwestycją w przyszłość.
Są symbolem miejskiej zimy organizowanej „na chwilę”: łatwiej coś wynająć,
niż zaplanować, łatwiej zapłacić więcej, niż pomyśleć długofalowo. I łatwiej mówić
o świątecznym klimacie, niż policzyć, ile ten klimat naprawdę kosztuje.

(Oczywiście znamy tłumaczenie: nie ma gdzie przechować własnych domków, nie ma komu ich montować i demontować, nie ma komu przywieźć. Hmm… przez kilka lat domki pojawiały się na ul. Nowobramskiej i znikały z niej, czyli ktoś to robił i gdzieś były składowane… W ubiegłym roku przeszły nawet remont, po czym trafiły do szkół.)

Reszta atrakcji pozostaje w sferze ogólnych opisów. Dzieci występują na scenie –
czy społecznie, czy za wynagrodzeniem, nie wiadomo. W umowie brak takich informacji. Światła są, ale raczej punktowe. Wieczorem rynek bywa zaskakująco ciemny, a głównym źródłem blasku pozostają: lodowisko i wewnętrzne oświetlenie kramów jakby miały oświetlić całą zimę.


Ćwierć miliona i pytanie o jakość

Jeśli zsumujemy:
– 152 520,00 zł za lodowisko,
– 120 673,21 zł za Jarmark,
otrzymamy 273 193,21 zł brutto wydane na zimowe atrakcje w centrum miasta.

To kwota, która zobowiązuje. Za takie pieniądze można stworzyć spójną, ciepłą i naprawdę zapraszającą przestrzeń. Można też – co widzimy – zorganizować zimę poprawną, ale dość zachowawczą. Bez tłumów, bez zachwytów, bez efektu „chcę tu wrócić”.

Czy mieszkańcy są zadowoleni?
Tego nie rozstrzygnie żaden artykuł.

Jedni będą zadowoleni, inni powiedzą, że wystarczy: dzieci się cieszą, coś się dzieje, lodowisko działa. Kolejni zapytają, czy za ćwierć miliona złotych nie dało się zrobić czegoś więcej – albo przynajmniej inaczej. Czegoś, co nie wymagałoby tłumaczeń, korekt
i droższych umów.

Na przyszłość

Ta zima nie jest opowieścią o złej woli. Jest historią o braku planu, pośpiechu i kosztach, które pojawiają się wtedy, gdy nie dopina się podstaw. O pieniądzach wydanych
na poprawianie tego, co można było zrobić dobrze za pierwszym razem.
Być może w przyszłym roku warto będzie zacząć nie od podpisywania kolejnej umowy,
lecz od pytania mieszkańców, jakiej zimy naprawdę chcą. I od prostego rachunku,
który pokaże, że magia świąt nie bierze się z faktury – tylko z pomysłu.

Ocena, jak zawsze, należy do słupszczan.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here