Granice absurdu. Rzecznik Praw Obywatelskich apeluje i staje w obronie gmin

0
363
arch. Biuro RPO

Wyobraźmy sobie kraj, w którym można zmienić komuś gminę z dnia na dzień – bez referendum, bez prawa do sprzeciwu, bez jakiejkolwiek drogi odwoławczej. Wystarczy decyzja Rady Ministrów, trochę dobrej woli w samorządzie aspirującym do wzrostu, polityczne sympatie i gotowe. Problem w tym, że nie trzeba sobie tego kraju wyobrażać – on istnieje. To Polska, rok 2025. I nie chodzi tu wcale o niezamieszkałe pola. Chodzi o realnych ludzi, realne pieniądze i realne konsekwencje.

Historia prób rozszerzenia granic Słupska, która dzieje się na naszych oczach, zaczęła się już w 2008 roku i wraca co jakiś czas niczym sen wariata. Pod koniec 2022 roku Rada Miejska w Słupsku uchwaliła przystąpienie do procedury zmiany granic miasta kosztem siedmiu sołectw ówczesnej gminy Słupsk, dziś Redzikowo. Wniosek objął niemal sześć tysięcy hektarów i ponad siedem tysięcy mieszkańców. Protest społeczny był ogromny –
w konsultacjach wzięło udział ponad 80% uprawnionych mieszkańców Gminy, a niemal 99% z nich sprzeciwiło się pomysłowi. W teorii – modelowe zachowanie w demokracji lokalnej. W praktyce – głosy mieszkańców są bez znaczenia.

Rok później, w lipcu 2023, Rada Ministrów wydała rozporządzenie, na mocy którego do granic Słupska włączono około 900 hektarów. Nie byłoby w tym może nic szokującego, gdyby nie fakt, że przejęty teren to jeden z najlepiej przygotowanych obszarów inwestycyjnych w regionie. Gmina otrzymała go wcześniej jako rekompensatę za lokalizację tarczy antyrakietowej. Wpakowano tam środki unijne, kredyty, własne pieniądze samorządu, lata pracy urzędników. Przyszły firmy, zaczęły spływać podatki. A potem – cyk – teren został odłączony. Zyski powędrowały do budżetu Słupska, długi i zobowiązania zostały w Redzikowie. Można to nazywać „przesunięciem granicy”, ale równie dobrze można mówić o „przejęciu z aktywami, bez pasywów”. I to w pełnym majestacie prawa. Tak – prawo
w obecnym kształcie na to pozwala.

Ale to nie koniec historii. Bo teraz szykuje się kolejna odsłona. Słupsk znów zawnioskował
o zmianę granic – tym razem chce włączyć do siebie dodatkowe fragmenty gminy Redzikowo i gminy Kobylnica. Równie atrakcyjne, równie dobrze przygotowane.
I, rzecz jasna, również bez pytania mieszkańców gmin o zdanie. W przypadku Kobylnicy mamy do czynienia z nowym celem ekspansji, który dotąd nie pojawiał się w tego typu planach. To, co jeszcze niedawno było lokalnym konfliktem na linii Słupsk – Gmina Redzikowo, zaczyna się dziś rozlewać na kolejne samorządy. W tle – kolejne tereny inwestycyjne, kolejne miliony złotych podatków, które znikną z gminnych budżetów, kolejne plany rozwoju, które mogą w jednej chwili przestać należeć do swoich autorów.

A przecież Słupsk to nie metropolia z betonu i szkła, tylko – jak śpiewają aktorzy
w uwielbianym przez mieszkańców spektaklu „Mały Paryż” –
„Niedaleko od morza leży pewne miasteczko, nie za duże, niemałe, ot dokładnie w sam raz.
Ozdobione miasteczko, srebrną rzeki wstążeczką.
Ludzie są tu szczęśliwi, lekko płynie im czas.”

I może właśnie „w sam raz” to najlepsze, co można o tym mieście powiedzieć.
Może rozwój, którego Słupsk tak bardzo potrzebuje, nie polega wcale na poszerzaniu granic kosztem sąsiadów, tylko na podnoszeniu jakości życia tych, którzy już tu mieszkają. Może nie trzeba być większym, tylko mądrzejszym. Może odpowiedzią na deficyty budżetowe nie jest przejmowanie kolejnych hektarów, ale szukanie nowych, sprawiedliwszych form finansowania samorządów. Może zamiast tracić czas na walkę o cudze tereny, warto zadbać o to, co się już ma – o drogi, szkoły, transport publiczny, dostępność usług, mieszkania, zielone miejsca spotkań.
A może – zamiast porównywać się do sąsiada i rywalizować z nim o każdy kawałek ziemi – warto po prostu być lepszym partnerem. Współodpowiedzialnym, otwartym, nastawionym na rozwój nie tylko miasta, ale całego regionu. Nie wszystko, co większe, jest mądrzejsze. A nie wszystko, co przyłączone, rzeczywiście służy wspólnemu dobru.

Wniosek czeka już w Warszawie. Decyzja Rady Ministrów może zapaść jeszcze w lipcu.
A jeśli zapadnie – będzie ostateczna i nieodwołalna, jak każda w tej sprawie. Tymczasem mieszkańcy Gminy Redzikowo już po raz kolejny wyrazili swój jednoznaczny sprzeciw. Podobnie jak wcześniej – bez większego skutku. Tym razem stawką jest nie tylko dalsze pogorszenie sytuacji ekonomicznej Gminy (utrata kolejnych około 4 milionów złotych rocznie), ale również strategiczne grunty we Włynkówku, zlokalizowane w Specjalnej Strefie Ekonomicznej.

A przecież Słupsk nie jest w takich zapędach osamotniony. W regionie trwa swoisty wyścig o terytoria. Ustka zamierza włączyć Przewłokę – mimo sprzeciwu mieszkańców
i samorządu. Lębork z kolei zgłasza apetyt na część gminy Nowa Wieś Lęborska. W każdym z tych przypadków scenariusz wygląda podobnie: dynamiczne miasto ogłasza potrzebę rozwoju, wskazuje atrakcyjne tereny na obrzeżach i przystępuje do procedury, która
w świetle obowiązującego prawa daje mu pełną przewagę. Głos mieszkańców? Bezwartościowy. Konsultacje? Niewiążące. Kontrola decyzji? Nie istnieje.

Dlatego dziś, gdy kolejny wniosek czeka na rozpatrzenie przez rząd – ogromne znaczenie ma apel Marcina Wiącka, Rzecznika Praw Obywatelskich
o wprowadzenie moratorium. Nie chodzi o blokowanie rozwoju miast, nie chodzi
o ochronę status quo za wszelką cenę. Chodzi o to, by zanim raz jeszcze przesuniemy kreskę na mapie i razem z nią miliony z podatków, zobowiązania finansowe, szkoły, przedszkola i plany rozwoju – zatrzymać się i pomyśleć. By stworzyć jasne zasady, w których głos mieszkańców naprawdę coś znaczy.
I w których jedna decyzja nie burzy lat planowania i całej struktury lokalnej gospodarki.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji ogłosiło co prawda rozpoczęcie prac nad nowelizacją ustawy o samorządzie gminnym. W zapowiedziach pojawiły się sensowne rozwiązania: ograniczenie liczby wniosków do jednego na kadencję samorządu, obowiązkowe konsultacje, rekompensaty finansowe i majątkowe. Ale na razie to tylko słowa. Projekt nie trafił do Sejmu, nie wiadomo, kiedy to nastąpi i jaki kształt będzie miał finalny dokument.

A życie nie czeka na legislację.

W tym samym czasie, gdy Rzecznik Praw Obywatelskich apeluje o moratorium, Związek Miast Polskich prezentuje zupełnie inny front. Podczas czerwcowego Zgromadzenia Ogólnego w Krakowie delegaci z ponad dwustu miast przyjęli stanowisko, w którym jasno dają do zrozumienia: granice administracyjne trzeba dostosować do realiów — czyli przesunąć tam, gdzie miasta chcą rosnąć. A jeśli po drodze ktoś coś traci, to cóż… rozwój ma swoje koszty. W ich narracji to właśnie miasta reprezentują „racjonalność”, „strategiczne planowanie” i „zrównoważony rozwój”. Natomiast gminy wiejskie? To już tylko „emocje”, „nieuzasadniony opór” i „język nacechowany przesadą”. Kiedy więc gmina broni się przed utratą dochodów i majątku, to histeryzuje. Ale kiedy miasto sięga po cudzy teren – to realizuje wizję przyszłości. Ten dysonans poznawczy bywa zaskakujący tylko dla tych, którzy wierzą, że w debacie publicznej wszyscy mają równe głosy.

Związek ubolewa nad tym, że protesty gmin utrudniają „rzeczowe konsultacje” i „dialog
o wspólnym interesie mieszkańców”. W domyśle: chodzi o interes tych mieszkańców, których miasto chce włączyć, a nie tych, którzy mieszkają gdzie indziej w tej samej gminie
i mają czelność się nie zgadzać. ZMP apeluje więc o sprawne procedowanie wniosków, bez oglądania się na trwające prace legislacyjne czy postulaty o sądową kontrolę. Bo przecież kto chciałby czekać na prawo, skoro można działać od razu?
W ten sposób wizja rozwoju rozjeżdża się z rzeczywistością. Miasta chcą „integrować funkcjonalne zaplecze”, ale bez przejmowania odpowiedzialności za inwestycyjne długi i bez realnego dialogu z tymi, którzy stracą. Ich opór? To problem PR-owy, a nie strukturalny.
I właśnie dlatego w tym sporze jedna strona ma „strategię”, a druga tylko „emocje”. Jedna mówi o przyszłości, druga o „żalach”. Jedna domaga się „usprawnienia procedur”, druga „referendum”. Tylko pytanie, kto tu naprawdę mówi głosem mieszkańców — a kto głośno mówi w ich imieniu.
Dlatego moratorium, o które apeluje Rzecznik, ma dziś kluczowe znaczenie. Bo daje czas. Czas na uporządkowanie zasad. Czas, by nie podejmować decyzji nieodwracalnych. I czas, by pokazać, że samorządność to nie tylko hasło w konstytucji, ale wartość, którą państwo naprawdę chce chronić.

Bo granice gmin to nie tylko linie na mapie. To również granice zaufania. A jeśli przesuniemy te pierwsze bezrefleksyjnie, to w ślad za nimi przesuną się również te drugie. A wtedy pytanie nie będzie już brzmiało „kto komu zabrał gminę?”, tylko: kto komu zabrał głos.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here