Jubileusz słupskiej pisarki Jolanty Nitkowskiej-Węglarz odbył się 8 maja br. w Teatrze „Rondo” w Słupsku. Sala teatralna pękała w szwach. Wydarzenie miało trzy odsłony: 70. urodziny pisarki, 45-lecie jej pracy twórczej i wydanie 30. książki. To spotkanie skłoniło uczestników do refleksji, złożenia pokłonu literaturze, do poszukiwań faktów i mitów, aż wreszcie do podziękowań za baśniowe zadziwienia, za rewelacje reporterskie i podjęcie próby odnalezienia historycznych ścieżek Wielkiego Pomorza. W rolę prowadzącej wcieliła się Krystyna Danilecka-Wojewódzka prezydentka Miasta Słupska, wywołując z widowni przyjaciół i znajomych pisarki. Senator Kazimierz Kleina nawiązał do tożsamości, historii Kaszubów i pomorskiej różnorodności, nadając – przy tej okazji – nieformalny tytuł Jolancie Nitkowskiej-Węglarz. Podczas Jubileuszu pisarkę okrzyknięto księżną Słupska. Ta sytuacja wywołała publiczne owacje.
Ta trzydziestka to dopiero
początek
Najnowsza książka pisarki – trzydziesta w jej dorobku – nosi tytuł „Wielka historia w małej wsi”. Pisarka zarzeka się, że jest to jej ostatnia książka, niemniej czytelnicy nie dali temu wiary, już oczekują trzydziestej pierwszej. „Wielka historia…” jest pewnego rodzaju opowieścią składającą się z cząsteczek ludzkich przeżyć, historycznych faktów i niezbadanych ścieżek. Dotyczy małych pomorskich miejscowości: Motarzyna, Łącka, Brzeźna Szlacheckiego czy Kuleszewa. Pisarka ujawnia w niej czas, odnosi się do zdarzeń, konkretyzuje przeszłość i przedstawia czytelnikowi historie, które mogły się wydarzyć (lub się wydarzyły) w określonym czasie i miejscu. W książce znajduje się mnóstwo epizodów dotyczących dziejów pomorskich wsi, pisarka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (wyobraźni, poszukiwań, przekonań, emocji…), wydobywa z przeszłości zdarzenia i ludzi, nazywa miejsca, opisuje człowieczą naturę i przedstawia konteksty owych zdarzeń. A potem organizuje wycieczki historyczne szlakiem „Wielkiej historii…”. Już we wstępie nazywa emocje. Współautorem publikacji jest śp. dr Tomasz Katafiasz, wybitny znawca Pomorza, który w długim procesie twórczym pełnił rolę przewodnika po przeszłości, był też znakomitym kompanem do rozmów.
Pisarka jest pokorna wobec historii, kocha ziemię swoich przodków, szanuje pracę, a rodzinę uznaje za najwyższe dobro. Komunikuje o zachowaniu pamięci pokoleniowej, nawiązuje do tradycji, opowiada o kulturze, przywołuje minione postacie i wydarzenia. Autorka pisze również znakomite książki dla dzieci, prowadzi małych czytelników zawiłymi ścieżkami, czasami każe im wspinać się na wysokie drzewo, by mogli dostrzec przestrzeń wokół siebie, popatrzeć z góry na rzeczywistość i odnaleźć własne ścieżki w skomplikowanym świecie. Zdarza się, że jej baśnie są terapeutyczne, łączą rodziny i zaciekawiają, to wielki dar. Bo przecież człowiek nie może być sam, nie może być znikąd, musi poznać świat, w którym żyje, w którym egzystuje, śmieje się i płacze. Jolanta Nitkowska-Węglarz potrafi w zachmurzonej rzeczywistości dostrzec człowieka, zrozumieć jego postępowanie, a potem napisać o tym książkę.
Skupmy się zatem na roli jaką Jolanta Nitkowska-Węglarz odgrywa w naszym mieście, co wydarzyło się – lub mogło wydarzyć – na drodze jej życia zawodowego czy społecznego, skoro oddała całą siebie Słupskowi? – Tu się urodziłam – odpowiada. Gdyby nie jej kobieca determinacja, bajeczna wyobraźnia i zaciekawienie światem, nie mielibyśmy wstępu do różnobarwnej pomorskości – pokazanej z osobistej perspektywy autorki. Historia Pomorza nakreślona jej piórem jest relacją, dialogiem przeszłości z teraźniejszością, czasami przeszłości bolesnej, ale jakże wartej odpamiętnienia. Jako licealistka przechadzała się dumnie z pięknym wilczurem aleją Wojska Polskiego, nosiła długie włosy splecione w jasny warkocz, i od zawsze potrafiła pisać tak, by zaciekawić.
Od wielu lat wspiera ludzi pióra, promuje młode talenty, zachęca do pisania, nie ocenia – dopomaga. Przeczytała dziesiątki kilogramów prac konkursowych, uczestniczyła w dwudziestu jeden Wiosnach Literackich, przeprowadziła setki wywiadów, zasiada w komisjach oceniających twórczość literacką i artystyczną. Wciąż pisze, inspiruje i zachęca do tworzenia.
Baśniowe zadziwienia
Pisarkę zadziwił, a w konsekwencji przekonał, projekt realizowany przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Słupsku pn. „Audiobook na Krętej”, w którym udział brali osadzeni w półotwartym areszcie w Ustce. Ów projekt przyniósł dużo dobrego. Podczas jego realizacji – i tuż po zakończeniu – pojawiało się wiele różnorakich emocji: wątpliwość, wdzięczność, ufność, podziw, zaskoczenie…, „posklejanie” relacji ojciec – syn. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Jolę poznałam po transformacji w roku 1998. Wcześniej zetknęłam się z jej reportażami dotyczącymi historii Pomorza, byłam zaciekawiona pisarką, odkrywanymi przez nią prawdami, interesował mnie problem związany z osadnictwem pomorskim. Tematyka tożsamościowa na Pomorzu związana z miejscem urodzenia czy zamieszkania stała się dla mnie – dzięki Annie Łajming, Jolancie Nitkowskiej-Węglarz, Elżbiecie Wisławskiej i Alicji Świetlickiej, a potem dzięki prof. Wojciechowi Skórze, prof. Danielowi Kalinowskiemu, prof. Cezaremu Obrachtowi-Prondzyńskiemu i wielu innym naukowcom, regionalistom, pisarkom i pisarzom – czymś w rodzaju poszukiwań samej siebie. Przecież jestem Pomorzanką, pomimo faktu, że moi dziadkowie i rodzice przywędrowali z Lubelszczyzny.
W owym 1998 roku Jolanta Nitkowska-Węglarz wydała książkę przy wsparciu Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich pt. „Tajemnicze Pomorze”. Ta książka stała się przyczynkiem do zorganizowania wydarzenia w Teatrze „Rondo”. Pracowałam wówczas w Dziale Regionalnym, którym kierowała Elżbieta Wisławska, moja mentorka i dobry duch regionalizmu. Jola poprosiła o wsparcie w dystrybucji książek, ustawiono stół w przedsionku „Ronda”, gdzie stała stara chrzcielnica, a wysłużone siedziska zapraszały do odpoczynku. Zielona kotara zacieniała przestrzeń. Sala teatralna była pogrążona w mroku, uwielbiałam ten rondowy mrok. Pisarka siedziała na tronie okrytym zieloną bądź bordową (pamięć zawodzi) szatą przy stoliku, na którym mościło się (mościć – ulubione słowo Joli) słabe światło lampy. Już wówczas Jolanta Nitkowska-Weglarz była dla mnie pomorską księżną, i niech tak pozostanie. W 2002 roku moja córka Alicja, jako dziesięciolatka, recenzowała „Baśnie regionu słupskiego” Jolanty Nitkowskiej-Węglarz. To było niesłychane. Ala podeszła do zadania bardzo poważnie, teksty czytała kilka razy, prosiła również o głośne czytanie brata i babcię. Po kilku dniach wybrałyśmy się o zmroku na most w pobliżu Bramy Młyńskiej, gdzie Słupia rozwidla swoje koryto. Przecież żołnierzyk z baśni „Czerwone trzewiczki zaklętej kasztelanki” właśnie nocą przeżył zadziwienie. Alicja, tak jak ów żołnierzyk, również ujrzała kasztel wydobywający się z wód skotłowanej rzeki. Jej dziecięca twarzyczka wskazywała na obecność wielu emocji: zdumienia, zachwytu i lekkiej trwogi. Co się wówczas stało? Stałyśmy tak znieruchomiałe przez kilka dobrych minut, aż most się zakołysał, a wody napędzane kołem młyńskim spiętrzyły się i zburzyły. Potem były trzęsawiska i smok fajtłapa, którego wraz z córką zamieniłyśmy w łagodnego smoczka w kaloszach, przecież bez butów marzły mu chude łapska. Alicja nie mogła doczekać się wydania książki, a czerwonych trzewiczków wypatrywała w każdym sklepie obuwniczym. Do dziś wspomina legendarne objawienia Jolanty Nitkowskiej-Węglarz, które ubaśniają świat dzieci i dorosłych.
Zapraszam do czytania.
Danuta Maria Sroka
st. kustosz MBP w Słupsku
Pracownia Regionalna
d.sroka@mbp.slupsk.pl