Północna strefa ciszy. Co naprawdę dzieje się z inwestycją za 67 milionów?

0
747

W Słupsku potrafimy pięknie opowiadać o rozwoju. Są wizualizacje, konferencje, obietnice i kwoty, które robią wrażenie. Z realizacją bywa gorzej – szczególnie wtedy, gdy w grę wchodzą duże projekty, setki stron dokumentacji i więcej urzędowych pieczątek niż metrów asfaltu. Historia północnej strefy przemysłowej jest więc nie tylko opowieścią o jednej inwestycji, ale też o miejskim stylu budowania – na papierze.

Miały być drogi, światła i tętniąca życiem strefa przemysłowa. Jest pole.
Rozległe, równe, niczym scenografia po niedokończonym planie zdjęciowym.
Na północno – zachodnich obrzeżach Słupska, między ulicami Grunwaldzką, Rejtana
i Miłosza, tam, gdzie według miejskich zapowiedzi miało powstać serce nowej strefy przemysłowej, wciąż rośnie trawa. Nie ma śladu maszyn, wbitej łopaty ani nawet tablicy informacyjnej, która zapowiadałaby początek budowy. A przecież to tutaj – za ponad 66,8 miliona złotych
z Rządowego Funduszu Polski Ład – miało powstać pięć kilometrów nowych dróg, sieci techniczne i nowoczesne oświetlenie. Zamiast tego mamy ciszę i pustkę.
Choć do końca realizacji inwestycji według umowy pozostało niecałe osiem miesięcy, teren nadal pozostaje nieuzbrojony, a prace budowlane – nawet nie rozpoczęte.

Zamiast dróg – przesunięcia i formalności

Zgodnie z umową podpisaną w listopadzie 2023 roku przez miasto z konsorcjum Kobylarnia S.A. i Mirbud S.A., wykonawca miał w formule „zaprojektuj i zbuduj”
w ciągu
32 miesięcy przygotować teren pod przyszłe inwestycje.

W miejskich komunikatach brzmiało to jak obietnica cywilizacyjnego skoku – przedsięwzięcie, które miało otworzyć 100 hektarów północnej strefy przemysłowej
i przyciągnąć inwestorów, jakich Słupsk dotąd nie widział. Dwa lata później z tej narracji została już tylko dokumentacja.

W projekcie zmian budżetowych na 2025 rok pojawiła się bowiem zaskakująca korekta: plan dochodów miasta zmniejszono o ponad 32 miliony złotych, czyli niemal o połowę środków pierwotnie przeznaczonych na inwestycję.

Urzędowe uzasadnienie brzmi sucho: „zmiana harmonogramu rzeczowo-finansowego realizacji inwestycji związanego z toczącym się postępowaniem dotyczącym wydania decyzji administracyjnych warunkujących złożenie wniosku o wydanie decyzji zezwalającej na realizację inwestycji drogowej (ZRID)”.

W tłumaczeniu na język prosty – brak decyzji ZRID oznacza, że nie ruszy ani koparka,
ani złotówka z Polskiego Ładu. Bez tego dokumentu inwestycja jest w stanie zawieszenia: nie można rozpocząć budowy, nie można też uruchomić rządowych środków.
Formalnie wszystko trwa, w praktyce – stoi.

Miliony z promesy – na papierze i w rozbieżnościach

Z dokumentów wynika, że inwestycja miała być współfinansowana w 98 procentach
ze środków Rządowego Funduszu Polski Ład, a wstępna promesa Banku Gospodarstwa Krajowego opiewała na 78 400 000 zł.
Jednym z warunków wypłaty środków było uzyskanie decyzji ZRID, rozpoczęcie robót
oraz zakończenie poszczególnych etapów projektu zgodnie z harmonogramem.
W samej umowie zapisano wprost: „pierwsza faktura częściowa obejmuje koncepcję projektową, druga – dokumentację z uzyskaniem decyzji o pozwoleniu na realizację inwestycji drogowej, płatna w 2025 roku”.
Zasady programu nie pozostawiają tu pola do interpretacji – Bank Gospodarstwa Krajowego wypłaca pieniądze dopiero po spełnieniu wszystkich wymogów formalnych.
Brak decyzji ZRID oznacza więc automatyczne zamrożenie promesy. I dokładnie to właśnie się stało.

Przyglądając się jednak dokumentom źródłowym, nasza redakcja odkryła jedną nieścisłość, która wygląda na błąd informacyjny ratusza, nigdy publicznie nie wyjaśniony.
W oficjalnych materiałach miasta i w podpisanej z wykonawcą umowie pojawia się bowiem kwota 66,8 mln zł, podczas gdy w dokumentach BGK – ta sama inwestycja – widnieje
na 78,4 mln zł. To różnica ponad 11 milionów złotych.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, wyjaśniają, że wstępne promesy BGK mają charakter warunkowy – ich wartość może zostać skorygowana po przetargu, by dostosować
ją do faktycznej ceny kontraktu.
Zgoda. Ale nawet w takim przypadku miasto powinno było jasno poinformować, dlaczego inwestycja została wyceniona niżej niż w pierwotnych dokumentach, i czy wraz
z obniżeniem kwoty nie ograniczono zakresu robót. Tego dziś nie wiadomo.

Grupa robocza, raporty, nadzór – ale brak budowy

Co ciekawe, w Słupsku nad tą inwestycją czuwa cały zespół roboczy.
Został powołany zarządzeniem prezydenta miasta z 23 lutego 2024 roku, a jego skład zmieniono kolejnym zarządzeniem z 15 stycznia 2025 roku.
To formalnie działający Zespół ds. realizacji projektu „Uzbrojenie terenów inwestycyjnych pod funkcję przemysłową w północnej części Miasta Słupska” – jednostka mająca nadzorować każdy etap inwestycji, od dokumentacji po rozliczenia finansowe.

W jego skład wchodzą urzędnicy z Wydziału Zarządzania Funduszami i Zarządu Infrastruktury Miejskiej, m.in. Laura Omucińska (koordynatorka projektu), Justyna Pluta, Monika Juśkiewicz, Ludmiła Wiczkowska, Adam Franczak, Mariusz Piotrowski, Emanuela Sowińska i Anna Ławrynowicz. To oni odpowiadają za przygotowanie dokumentów, składanie wniosków o transze, nadzór nad wykonawcą, zgodność finansową projektu,
a nawet działania promocyjne.

Zarządzenie, pod którym podpisała się zastępczyni prezydentki Marta Makuch, jasno precyzuje zakres obowiązków i strukturę odpowiedzialności.
Na papierze – wszystko wygląda wzorowo: wielobranżowa koordynacja, ścisły nadzór, procedury, kontrola finansowa.
W rzeczywistości – w miejscu planowanej inwestycji nie dzieje się absolutnie nic.
Nie ma robót, nie ma sprzętu, nie ma nawet tablicy informacyjnej.
Jest za to zespół, który – przynajmniej formalnie – działa.

Wrzesień przynosi zmianę ról

Wrzesień 2025 roku przyniósł natomiast zaskakujący zwrot kadrowy.
Dyrektor Zarządu Infrastruktury Miejskiej, Tomasz Orłowski, z dnia na dzień przestał kierować jednostką odpowiedzialną m.in. za północną „Strefę Przemysłową” i „Ring Południowy”. Nie był to jednak odwołanie – przeciwnie, w oficjalnym komunikacie nazwano to awansem.
Orłowski objął nowe stanowisko: pełnomocnika prezydenta ds. rozwoju funkcjonalnego miasta. Czyli – teoretycznie – awans. W praktyce? Dla wielu radnych i mieszkańców brzmiało to jak klasyczne „przesunięcie w bok”, czyli elegancki sposób na wyprowadzenie problemu poza linię frontu.
Na jego miejsce powołano Alinę Szpanowską-Karaś, a w strukturze pojawił się nowy zastępca dyrektora – Adam Franczak.
Ten sam Adam Franczak, który nadal widnieje w składzie zespołu nadzorującego północną inwestycję. Jedną ręką ma więc pilnować rozbudowy ringu, drugą – uzbrajać pola,
na których wciąż nic nie rośnie poza trawą.

W teorii – synergia kompetencji. W praktyce – symbol słupskiego paradoksu, w którym instytucje działają, ludzie pracują, a inwestycje stoją w miejscu.

Kobylarnia znów na liście problemów

Wykonawcą inwestycji jest konsorcjum, którego nazwa w Słupsku wywołuje już lekki tik nerwowy – Kobylarnia S.A. i Mirbud S.A..
To ten sam duet, który buduje Ring Południowy, inwestycję o długości kilku kilometrów
i równie długiej historii problemów.
Opóźnienia, poprawki, dyskusje o jakości nawierzchni – wszystko to brzmi jak deja vu.
Kobylarnia w Słupsku to nie firma budowlana, to raczej gatunek zjawiska pogodowego: pojawia się niespodziewanie, zostaje na długo i trudno przewidzieć, kiedy ustąpi.

Uzbrojenie północnych terenów przemysłowych miało być ich kolejnym popisem – w końcu, jak twierdzono, „są już sprawdzeni”.
Z tym, że to raczej test. Test cierpliwości mieszkańców.
W 2023 roku ratusz zapowiadał rychły start robót, zapewniając, że dokumentacja jest gotowa, a inwestorzy ustawiają się w kolejce. Dziś po tej kolejce nie ma śladu, a gotowa jest jedynie kolejna wersja harmonogramu przesuniętego w przyszłość.

Ówczesny dyrektor Zarządu Infrastruktury Miejskiej, Tomasz Orłowski, deklarował przed kamerami, że „wszystkie formalności zostaną dopełnione w pierwszym kwartale 2024 roku, a prace w terenie rozpoczną się niezwłocznie”.
Nie rozpoczęły się.
Orłowski jest już byłym dyrektorem ZIM, a północna strefa przemysłowa nadal wygląda jak po żniwach – równo, spokojnie i bez pośpiechu.

Zamiast dróg i latarni – tylko pola, na których prędzej zobaczymy bociany niż budowlańców. Nie ma tablicy, nie ma sprzętu, nie ma nawet śladu po wbitej geodezyjnej chorągiewce.  Za to jest coś, czego w Słupsku nigdy nie brakuje – urzędowy optymizm
i zapewnienia, że wszystko jest „na etapie procedowania”.
Można odnieść wrażenie, że jeśli w tym tempie powstanie tam kiedyś strefa przemysłowa, to raczej archeologiczna.

Słupsk się rozszerza, ale nie rozwija

Sprawa północnej strefy przemysłowej odsłania stały wzorzec miejskich inwestycji.
Miasto skutecznie pozyskuje fundusze zewnętrzne, ( i wielkie brawa dla Justyny Pluty
i wydziału, którym kieruje) lecz ich wdrażanie grzęźnie w procedurach, zmianach harmonogramów i przetargowych opóźnieniach.
To nie brak pieniędzy jest problemem, lecz umiejętność przekucia ich w realne działania.

Nie można jednak powiedzieć, że miasto nic nie robi – powstają nowe odcinki dróg
i modernizacje budynków użyteczności publicznej. Problem w tym, że tam, gdzie projekty są duże, złożone i wymagają skoordynowanej pracy kilku instytucji, tempo nagle spada.
Każda kolejna inwestycja wygląda jak kopia poprzedniej: najpierw konferencje, wizualizacje i optymistyczne zapowiedzi, potem długie miesiące ciszy przerywane biurokratycznym „procedowaniem”. Z perspektywy mieszkańców można więc mówić o kolejnej “powtórce
z rozrywki”.
W 2023 roku miasto zyskało gotową, w pełni uzbrojoną strefę inwestycyjną w Płaszewku,
z drogami, mediami i przedsiębiorcami. Tymczasem miejskie grunty – z 98-procentowym dofinansowaniem – stoją dziś odłogiem. To trochę tak, jakby Słupsk kupił sobie garnitur
za kilkadziesiąt milionów złotych, ale zapomniał, że nie ma do niego koszuli.

Dlatego redakcja skierowała do ratusza zestaw konkretnych pytań.
Chcemy wiedzieć, na jakim etapie znajduje się postępowanie dotyczące decyzji ZRID, jakie prace projektowe wykonało dotąd konsorcjum Kobylarnia–Mirbud,
ile środków przekazano wykonawcy, oraz kiedy mieszkańcy mogą spodziewać
się faktycznego rozpoczęcia robót w terenie.

Na odpowiedź z Urzędu Miejskiego czekamy od 7 października.
Zanim jednak nadejdzie, zdążą pewnie pojawić się nowe harmonogramy, kolejne „etapy przygotowań” i jeszcze nowsze wersje słów „wkrótce Państwu odpowiemy”.

Czy północna strefa istnieje tylko w prezentacjach?

Jeśli tempo administracyjne utrzyma się na obecnym poziomie, inwestycja, która miała zakończyć się w połowie 2026 roku, może nawet nie wejść w fazę realizacji przed kolejnymi wyborami samorządowymi.
Z każdym miesiącem coraz trudniej odróżnić, gdzie kończy się plan, a zaczyna fikcja dokumentacyjna. Północna strefa przemysłowa, w której miały pojawić się drogi, sieci
i inwestorzy, wciąż istnieje głównie w folderach, prezentacjach i urzędowych komunikatach. To nie brak środków jest dziś problemem, lecz brak zdolności do przełożenia ich na konkret.
Słupsk nie musi się już uczyć, jak zdobywać pieniądze – potrafi to znakomicie.
Teraz powinien nauczyć się, jak wydawać je w terminie i z efektem, który da się zobaczyć, a nie tylko zacytować.
Bo w tej historii nie chodzi o jeden projekt, lecz o pewien sposób myślenia:
że zapowiedź bywa ważniejsza niż wykonanie, a „trwa procedowanie” stało się nowym odpowiednikiem słowa „budujemy”.
I choć w urzędowych komunikatach wszystko idzie zgodnie z planem, w terenie wciąż panuje cisza, którą trudno już tłumaczyć biurokracją.

Pytanie, które pozostaje otwarte, brzmi więc nie „czy inwestycja ruszy”, lecz czy miasto potrafi jeszcze naprawdę budować, czy tylko obiecywać, że już za chwilę zacznie.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here