Nie-obywatelski budżet. Plebiscyt miejskich zaległości

0
822

Budżet Obywatelski – laboratorium demokracji? Bardziej igrzyska dla naiwnych. Wybierzemy więc czy chcemy nowy  chodnik na Lelewela za pół miliona czy nową sygnalizację świetlną na ul. Westerplatte. W zadaniach infrastrukturalnych wybór jest między  Strefą Sportu za prawie milion, która wchłonie całą pulę niczym odkurzacz, a zagospodarowaniem terenów wokół szkół.
W śród pomysłów znalazły się również defibrylatory za 19 tysięcy i jarmark za 150, sztandar klubowy i hymn. Miasto nazywa to obywatelskością, choć bardziej przypomina kabaret z publicznością w roli sponsorów. A w tle dzieje się rzecz najważniejsza – samorządy przejmują BO jako wygodne źródło finansowania własnych obowiązków, udając, że to prezent dla mieszkańców.

Budżet Obywatelski – piękne słowa, prawda?
Brzmią jak zapowiedź epoki złotej demokracji lokalnej, jak fanfary oznajmiające,
że wreszcie ktoś oddał obywatelom ster. W zamyśle miało to wyglądać prosto i elegancko: oto mieszkańcy dostają w ręce nie ulotkę wyborczą, ale kawałek miejskiej kasy i pytanie: „Na co chcecie ją wydać?”. Ustawodawca, niczym dobrotliwy ojciec, wpisał to nawet do ustawy o samorządzie gminnym – art. 5a brzmi niemal jak konstytucja małej demokracji: mieszkańcy „w bezpośrednim głosowaniu decydują o części wydatków gminy”. Lekcja współodpowiedzialności, ćwiczenia z obywatelskiej dojrzałości, laboratorium wspólnoty – proszę bardzo, oto sala ćwiczeń.

Tak wygląda teoria. A praktyka? Cóż, praktyka przypomina raczej szkolny magazyn sprzętu: pełen starych piłek, skrzypiących kozłów i niepotrzebnych rupieci, które ktoś wrzucił byle gdzie, byle z głowy. Budżet Obywatelski coraz częściej staje się takim właśnie magazynem odkładanych obowiązków: dziurawe chodniki, brakujące sygnalizacje świetlne, imprezy cykliczne – wszystko to, co w normalnym budżecie miasta wyglądałoby jak zwykły obowiązek, tutaj magicznie zamienia się w „inicjatywę obywatelską”.
Zamiast narzędzia budowania wspólnoty mamy więc narzędzie spychologii. Zamiast szkoły demokracji – plebiscyt niedoborów, w którym mieszkańcy muszą decydować, co jest mniej dotkliwe: chodzenie po dziurach, brak defibrylatora, czy może rezygnacja z jarmarku świątecznego. Władza rozkłada ręce: „Wybierajcie”.

Można by to porównać do stołu, który w zamyśle miał być długi i nakryty dla wszystkich,
z miejscem i sztućcami dla każdego obywatela. Tymczasem przypomina raczej bufet po nieudanym weselu – talerze wyszczerbione, potrawy wystygłe, a najlepsze kąski dawno wyniesione przez obsługę na zaplecze. Obywatele dostają do wyboru, czy wolą resztkę zimnych pierogów czy może bigos, który pamięta lepsze czasy. I jeszcze mają dziękować
za ten gest partycypacji.
Nie, to nie tylko Słupsk. To Polska w pigułce. Samorządy jak jeden mąż przechwyciły Budżet Obywatelski, zamieniając go w dodatkową sakiewkę: można nim załatać kilka dziur, zorganizować festyn, a przy okazji ogłosić się orędownikiem transparentności
i obywatelskości. PR – pierwsza klasa. Demokracja – trzecia liga.

Na przyszły rok władze Słupska przygotowały dla mieszkańców budżet obywatelski
o wartości 4,8 miliona złotych – kwotę niemałą, choć podzieloną w sposób, który przypomina bardziej rodzinny podział spadku po bogatej ciotce niż poważne narzędzie demokracji. W testamencie zapisano bowiem: 1,2 miliona złotych na projekt ogólnomiejski infrastrukturalny, 2 miliony na inwestycje lokalne, 300 tysięcy na pomysły szkolne i pół miliona na tzw. zadania społeczne, czyli warsztaty, festyny i inne okazje,
by władza mogła z uśmiechem pozować do wspólnego zdjęcia z mieszkańcami.

Zgłoszenia przyjmowano do 30 czerwca – urzędnicy sprawdzili, odfiltrowali,
a teraz – od 30 września – rusza wielki plebiscyt. Na liście znalazły się projekty: od budowy ścianki tenisowej przy Wiatracznej, przez montaż defibrylatorów w mieście, aż po flagową „Strefę sportu” za niemal milion złotych, która wygląda raczej jak plan deweloperski niż obywatelski pomysł.
W kategorii lokalnej o względy mieszkańców walczy m.in. sygnalizacja świetlna na Bohaterów Westerplatte, nowe zieleńce na Zatorzu czy – hit sezonu – chodnik
na ul. Lelewela, który po latach dziurawej chwały doczekał się awansu: zamiast zwykłej pozycji w budżecie, startuje w konkursie popularności niczym kandydatka na Miss Demokracji.
Projekty szkolne – siedem w kolejce – to klasyka gatunku: bieżnia przy „Ekonomiku”,
strefy relaksu i sportu w podstawówkach. Wszystko to, czego szkoły potrzebują od zawsze, a miasto z niepojętych przyczyn nie potrafi zapewnić w normalnym trybie.
Najbarwniejsza jest jednak kategoria społeczna – dwadzieścia pomysłów, od mistrzostw
w sportach walki, sztandar dla Gryfa przez Garden Party u Karola, aż po potańcówkę
na Starym Rynku. Słowem: demokracja w wersji light – od tatami do parkietu, od gardy
do oberka.
Tak wygląda oficjalny katalog projektów na przyszły rok. Na pierwszy rzut oka – bogaty
i różnorodny. Ale w istocie to raczej konkurs na to, które miejskie zaległości uda się zręcznie opakować w celofan partycypacji. I właśnie w tej grze mieszkańcy muszą rozstrzygać nie tylko czego chcą najbardziej, ale przede wszystkim z czego są gotowi zrezygnować.

Chodnik czy parkour?
Weźmy taki chodnik na Lelewela…
Dziurawy, sypiący się, od lat proszący się o remont. Każdy, kto tamtędy chodzi, wie,
że to zadanie oczywiste, banalne wręcz – coś, co powinno być załatwione w zwykłym budżecie miasta, tak jak wywóz śmieci czy odśnieżanie zimą. A jednak nie. Władze uznały, że skoro mieszkańcy tak bardzo chcą mieć chodnik, to niech go sobie zgłoszą, a później wygłosują. Koszt – około 500 tysięcy złotych.
W innej już kategorii, bo do ogólnomiejskiej stanął projekt niemal olimpijskich rozmiarów – Strefa Sportu w Parku Kultury i Wypoczynku. Zestaw przeszkód OCR, parkour, monitoring, mała architektura – inwestycja imponująca, z ceną 950 500 złotych – która w przypadku wygranej w głosowaniu pochłonie niemal całą pulę przeznaczoną na projekty ogólnomiejskie (1,2 mln zł). A w tej kategorii znalazły się również defiblyratory.

Jarmark świąteczny jako zadanie społeczne również z BO?
Na tej przedziwnej liście pomysłów mamy również – Jarmark Bożonarodzeniowy za 150 tysięcy złotych. Tydzień kolęd, pierników i grzanego wina, który kończy się wraz ze styczniową breją. Owszem, ludzie lubią jarmarki – są potrzebne, bo niosą magię świąt i chwilę wspólnoty.
Ale to impreza cykliczna, przewidywalna i klasyczna dla miasta. Powinna być wpisana
do zwykłego budżetu.
Tymczasem po zeszłorocznej aferze gdy wyszło na jaw, że imprezę finansuje się również
z funduszu antyalkoholowego (a na stoiskach sprzedawano wino), władze najwyraźniej nie wiedzą, pod co ją teraz podpiąć. Kolejny raz z „kapslowego” mógłby skończyć się kontrolą
i konsekwencjami. A więc wymyślono nową ścieżkę: wrzucić jarmark do Budżetu Obywatelskiego.
Sprytne, bo wygodne. Gdy ktoś zapyta „dlaczego pierniki?”, odpowiedź brzmi: „To mieszkańcy tak zdecydowali”. A mieszkańcy, chcąc nie chcąc, zostają postawieni przed absurdalnym dylematem: projekty bardziej wartościowe i społeczne czy bombki za 150 tysięcy. Na dodatek jarmark, jeśli nawet zwycięży, odbędzie się dopiero w przyszłym roku – a ten tegoroczny i tak trzeba będzie jakoś sfinansować.
To już nie partycypacja, to świąteczna schizofrenia finansowa. Wybór między tym co wartościowe, a plastikowym Mikołajem. 

Sztandar czy codzienność?
Wśród projektów znalazł się także sztandar i hymn dla Gryfa Słupsk – wyceniony na 100 tysięcy złotych. Pomysł sam w sobie nie jest grzechem – kibice mają prawo marzyć
o symbolach, klub o oprawie. Prawdziwy absurd zaczyna się dopiero w chwili, gdy taki projekt przechodzi przez sito weryfikacji i trafia do głosowania na równi z defibrylatorami czy sygnalizacją świetlną.
Bo jak tu mówić o „obywatelskiej dostępności”, skoro efektem ma być uroczysta gala, nagranie hymnu i klubowy sztandar? Czy przeciętny mieszkaniec będzie mógł zabrać
go do domu na weekend albo posłuchać hymnu w autobusie linii 14? Oczywiście nie.
Problemem nie jest to, że ktoś taki projekt napisał. Problemem jest to, że system
BO pozwala mu konkurować na równych prawach z przedsięwzięciami z większą dostępnością. Demokracja lokalna zamienia się w kabaret, w którym zamiast pytać
o bezpieczeństwo mieszkańców, pyta się o barwy klubowe i galowe fanfary.
I to właśnie w tym mechanizmie widać największe wypaczenie idei BO. Bo w założeniu miało chodzić o projekty dostępne dla wszystkich, odpowiadające na realne potrzeby mieszkańców. Tymczasem dziś na liście obok ogólnodostępnych siłowni i defibrylatorów pojawiają się przedsięwzięcia, które bardziej przypominają granty dla instytucji
niż wspólnotowe pomysły.

Kobiety z Mocą – czy BO to grant?
Na liście projektów pojawił się też program „Kobiety z Mocą!”, wyceniony na 100 tysięcy złotych. Warsztaty, spotkania, zajęcia rozwojowe – inicjatywa cenna, wartościowa, potrzebna. Problem w tym, że to klasyczny przykład przedsięwzięcia, które powinno być finansowane z grantów, programów równościowych czy budżetu miejskich instytucji,
a nie z puli, która miała być głosem mieszkańców o ich wspólnej przestrzeni.

Bo jak mają głosować obywatele? To nie jest demokracja, to szantaż emocjonalny ubrany w broszurkę o partycypacji. 
Nie chodzi o to, że projekt jest zły. Wręcz przeciwnie – takie inicjatywy zasługują na wsparcie. Ale absurdem jest miejsce, w którym je ulokowano. Budżet obywatelski miał być szkołą wspólnoty, a stał się konkursem grantowym, w którym obok defibrylatorów pojawia się wielki projekt, obok jarmarku warsztaty dla kilkudziesięciu uczestniczek. I to nie tylko w przypadku „Kobiet z Mocą!”. Wystarczy spojrzeć na inny projekt: warsztaty o domowym budżecie i finansach – koszt ponad 26 tysięcy złotych, efekt? Tylko 120 uczestników.
To nie obywatelskość. To loteria wartości, w której mieszkańcy zamiast decydować
o mieście, muszą wybierać między piernikami, hymnami, warsztatami a bezpieczeństwem. Plebiscyt, którego nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby rozstrzygać, ale który system każe nam traktować jak święto demokracji.

Spychologia stosowana
Budżet Obywatelski w Słupsku to w tym roku 4,8 miliona złotych. Pieniądze nie spadają
z nieba ani nie wychodzą z ratuszowej drukarki – to nasze podatki. I o tym trzeba mówić głośno: to nie jest prezent od władz, to pieniądze mieszkańców, którzy dostali w ustawie gwarancję, że choć raz w roku mogą sami o czymś zdecydować.
Problem w tym, że zamiast obiecanej transparentności i partycypacji dostajemy szkołę spychologii. Miasto przerzuca na obywateli chodniki, sygnalizacje, remonty szkół.
Szkoły z kolei, pod pozorem „ogólnodostępności”, finansują z BO swoje inwestycje, które
z dostępem mieszkańców mają tyle wspólnego, co rajd rowerowy z biblioteką publiczną.
A radni i urzędnicy, choć prawo im tego nie zabrania, zgłaszają projekty, bo jakoś trzeba
się wykazać, zapracować na kolejną kadencję – tylko teraz w imieniu „społeczności”. Mają przewagę wiedzy, struktur i mediów. Zwykły mieszkaniec staje więc do nierównej walki: z jednej strony Strefa Sportu za 950 tysięcy, z drugiej jarmark za 150 tysięcy, a do tego sztandar klubowy za 100 tysięcy.
Słupsk, niestety nie jest tu przypadkiem odosobnionym. W całej Polsce BO bywa przechwytywany. W jednej gminie sfinansowano parking przy urzędzie, w innej mural
z podobizną radnego. Był projekt „VIP-roomu” dla seniorów, przypominający raczej klub towarzyski niż ogólnodostępną przestrzeń. A gdzie indziej – ekskluzywne budki dla kotów
za setki tysięcy, choć kociarze wiedzą, że każdy mruczek woli zwykły karton. Absurdy mnożą się szybciej niż formularze zgłoszeniowe.

Tym samym samorządy odbierają obywatelom ostatnie narzędzie, które miało uczyć współdecydowania. Zamiast tego mamy konkurs, w którym wygrają ci, którzy lepiej znają regulamin, potrafią napisać wniosek i zrobić promocję. Demokracja sprowadzona do plebiscytu lajków. Ale mimo tej farsy wciąż warto głosować. To my oddajemy głos – i od nas zależy, czy w tym roku wygra projekt, który rzeczywiście służy wspólnocie, czy taki, który załatwia sprawę instytucji. Korzystajmy z tego prawa, bo każde kliknięcie to przypomnienie, że to są nasze pieniądze. A jeśli mamy ratować ideę Budżetu Obywatelskiego, to właśnie teraz – wybierając mądrze, z myślą o tym, co będzie służyć nam wszystkim, a nie tylko wybranym.

Warto zajrzeć do listy projektów i świadomie oddać swój głosBudżet obywatelski | Urząd Miejski w Słupsku

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here