Ryczewo. Część Słupska, enklawa, o której istnieniu przypomina się zwykle wtedy, gdy trzeba narysować granice miasta na mapie lub wpisać na listę podatkową. Oficjalnie – dzielnica. W praktyce – zapomniany skrawek, gdzie brak dróg, chodników, zgaszona latarnia czy niedziałający plac zabaw stają się nie tyle problemem infrastruktury, ile symbolem: symbolem bycia
na końcu kolejki do miejskiej uwagi.
„Nie interesuje nas już to urzędowe zaklęcie, że na terenie miasta istnieje wiele dróg i skrzyżowań wymagających inwestycji. My żyjemy tu,
na konkretnych ulicach, w konkretnych domach – i tu od dekad nic się nie zmienia” – mówią mieszkańcy Ryczewa. Chcą, by ich dzielnica została odłączona od Słupska i włączona do sąsiedniej gminy. To gest nie tyle administracyjny, ile społeczny. Wołanie o to, by ktoś potraktował ich poważnie.
Słupsk od lat chwali się inwestycjami w centrum, rewitalizacją parków, nowymi drogami, projektami kulturalnymi. I dobrze. Ale są miejsca, które od tej narracji
są odcięte jak boczne tory kolejowe. Ryczewo to przykład takiego wykluczenia przestrzennego i mentalnego. Brak spójnej wizji rozwoju tej dzielnicy sprawił,
że mieszkańcy żyją obok miasta, choć formalnie w nim – jakby za szybą,
przez którą patrzy się na cywilizację.
To nie jest błaha sprawa, walka o kosze na śmieci czy lampy uliczne. To pytanie
o elementarne prawo do normalności – do poczucia, że twoje otoczenie nie jest „przypadkowym marginesem” miasta, tylko równoprawną częścią wspólnoty.
Wykluczeni we własnym mieście
Paradoks Ryczewa polega na tym, że choć od ponad sześciu dekad jest częścią Słupska*, to w codziennym doświadczeniu mieszkańców wciąż funkcjonuje jak odrębna wieś. Brak zmian urbanistycznych, brak spójnej polityki rozwoju i brak inwestycji sprawiły, że dzielnica zatrzymała się w pół kroku między miastem a wsią.
Nie ma tu domu kultury, świetlicy, zaplecza na dodatkowe zajęcia dla dzieci czy miejsca spotkań sąsiedzkich. Nie ma przestrzeni integracyjnej, która budowałaby lokalną wspólnotę. W efekcie młodzież dorasta w poczuciu, że ich miejsce jest jedynie „sypialnią” miasta, a starsi – że nie mają gdzie się spotkać, porozmawiać, zbudować więzi.
Komunikacja miejska? To kolejny obszar wykluczenia. Autobusy, o które od lat walczą mieszkańcy, nie są kwestią sąsiedniej gminy, lecz potrzebą obywateli Słupska.
A jednak – do tej pory linia była jedna. Po wielu latach, po składanych wnioskach
i pismach udało się i dołożyli kolejną linię, ale jej rozkład jest nieprzystający
do realnych potrzeb, a dojazd do centrum bywa bardziej skomplikowany
niż z miejscowości oddalonych o kilkanaście kilometrów. To wykluczenie komunikacyjne wewnątrz miasta: sytuacja, w której dzielnica formalnie należy
do Słupska, ale w praktyce nie ma sprawnego połączenia z jego sercem.
Do tego dochodzą problemy elementarne: przy intensywniejszych opadach mieszkańcy walczą z zalanymi piwnicami i podtopionymi domostwami. Infrastruktura odprowadzania wód od lat pozostaje nierozwiązana, a ciężar radzenia sobie
z tym spada wyłącznie na barki mieszkańców.
Tak wygląda codzienność Ryczewa: brak autobusów, brak dróg i chodników, brak instytucji, brak planu. Wspólnota, która administracyjnie jest miastem, a faktycznie – wciąż walczy o prawo do normalności.
Wniosek jako manifest?
We wniosku skierowanym do Rady Gminy Redzikowo mieszkańcy piszą o „poczuciu izolacji” i „braku wizji”, o tym, że ich dzielnica nie istnieje w realnych planach rozwoju Słupska. Że są obecni w tabelkach podatkowych, ale niewidoczni w budżecie miejskim.
To ważne słowa, bo rzadko która społeczność decyduje się tak jasno wyrazić swoje poczucie marginalizacji. Chodzi o coś więcej niż administracyjną zmianę.
To apel o podmiotowość – o prawo do bycia traktowanym jak partner, nie jak element statystyki.
„Z niezmienną konsekwencją od kilkudziesięciu lat władze Słupska powtarzają tę samą mantrę: o braku środków, o konieczności przygotowania dokumentacji, o oczekiwaniu na zewnętrzne dofinansowanie. Mamy więc niepowtarzalną okazję obserwować, jak historia zatacza koło – rok w rok jesteśmy pomijani przy ustalaniu budżetu, a w zamian dostajemy identyczne odpowiedzi, często żywcem kopiowane z poprzednich pism.
Naprawdę nie interesuje nas już to urzędowe zaklęcie, że na terenie miasta istnieje wiele dróg i skrzyżowań wymagających inwestycji. My żyjemy tu,
na konkretnych ulicach, w konkretnych domach – i tu od dekad nic się nie zmienia.
A jeśli już zdarzy się, że ktoś z urzędu zlituje się i załata dziurę czy naprawi lampę, to efekt przypomina raczej prowizorkę niż faktyczną inwestycję.
To nie jest rozwój, to tylko pudrowanie rzeczywistości.
Mamy dość. Dlatego zdecydowaliśmy się na krok radykalny – złożyliśmy wniosek do Rady Gminy Redzikowo o wsparcie i rozpoczęcie procesu przyłączenia naszej dzielnicy do gminy. Nie dlatego, że chcemy uciec, lecz dlatego, że pragniemy
być wreszcie traktowani poważnie” – mówi Pani Wiola mieszkanka Ryczewa.
Miasto w pędzie do granic
Od lat Słupsk zabiega o poszerzenie swoich granic administracyjnych. Już w styczniu włączone zostaną Bolesławice – symbol polityki, w której priorytetem staje się pozyskiwanie nowych mieszkańców, nowych podatków i nowych terenów inwestycyjnych. To logika wzrostu, którą łatwo wpisać w narrację o rozwoju i przyszłości miasta.
Tyle że w tym pośpiechu łatwo zgubić coś najważniejszego – tych, którzy od dawna
są częścią Słupska. Ci, którzy płacą tu podatki, wychowują dzieci i budują swoje życie codzienne, często czują się jak pasażerowie drugiej klasy. Bo choć miasto koncentruje
się na poszerzaniu granic, wewnątrz nich są dzielnice, które od dekad czekają
na elementarne inwestycje i zwykłe poczucie troski.
Ryczewo jest tego najlepszym przykładem – nieatrakcyjne medialnie, nieobecne
w folderach promocyjnych, pomijane w strategicznych decyzjach. A przecież to właśnie codzienność takich miejsc powinna być prawdziwym sprawdzianem miejskich ambicji.
Bo rozwój to nie tylko kolejne hektary przyłączone do miasta. Rozwój to przede wszystkim jakość życia tych, którzy już tu mieszkają.
I tu role się odwracają. Skoro przez lata nie udało się sprawić, by mieszkańcy
czuli się częścią Słupska, dziś to sami mieszkańcy mówią: nie chcemy być częścią tego miasta. To gorzki paradoks: w chwili, gdy Słupsk z dumą poszerza swoje granice, część jego mieszkańców szuka dla siebie miejsca poza nimi.
Lekcja z Ryczewa
Czy Ryczewo rzeczywiście trafi do Gminy Redzikowo? Formalnie – droga do tego daleka, wyznaczona procedurami, uchwałami, konsultacjami i decyzjami podejmowanymi na najwyższym szczeblu. Ale paradoks polega na tym, że nawet jeśli do zmiany granic nigdy nie dojdzie, sam fakt złożenia wniosku jest już wydarzeniem o symbolicznym ciężarze.
To nie tylko administracyjny dokument, lecz manifest mieszkańców, którzy jasno mówią: nie chcemy dłużej żyć w zawieszeniu, nie będziemy czekać na mityczne „lepsze czasy”.
I właśnie w tym tkwi lekcja dla miasta. Rozwój nie może być mierzony jedynie długością nowych ścieżek rowerowych w centrum czy liczbą wydarzeń kulturalnych w statystykach frekwencji. Prawdziwy rozwój to także, a może przede wszystkim, umiejętność dostrzeżenia tych miejsc, które nie potrafią się przebić w blasku reflektorów. Tych, które nie mają siły krzyczeć o uwagę, bo zbyt długo uczono je cierpliwego milczenia.
Ryczewo pokazuje, że miasto to nie tylko mapa z granicami i liczby w tabelach. Miasto
to wspólnota – i jej miarą jest to, czy każdy jej członek, także ten z peryferii, ma poczucie, że jest częścią całości.
Nie „mała sprawa”
Ktoś mógłby wzruszyć ramionami: „chodniki, kosze, latarnie – to drobiazgi”. Ale tu wcale nie chodzi o drobiazgi tylko o brak dróg, inwestycji i traktowanie potrzeb mieszkańców
z takim samym szacunkiem jak innych mieszkańców miasta. Poza właśnie z takich spraw dużych, ale i „drobiazgów” utkane jest codzienne doświadczenie mieszkańców.
To one decydują o tym, czy człowiek czuje się częścią wspólnoty, czy raczej pasażerem
w cudzym mieście – obecnym w statystykach, ale niewidocznym w rzeczywistości.
Dlatego sprawa Ryczewa nie jest błahostką. To pytanie o godność mieszkańców peryferii
i o to, jak naprawdę rozumiemy wspólnotę miejską – czy jako całość obejmującą wszystkich, czy tylko jako wizytówkowe centrum, które łatwo sfotografować na potrzeby promocji.
Mieszkańcy Ryczewa mówią dziś: „Chcemy zmiany adresu”. Ale tak naprawdę mówią coś znacznie głębszego: „Chcemy być zauważeni”. To dopiero początek drogi – teraz Rada Gminy Redzikowo zdecyduje, czy ich wniosek przyjmie i rozpocznie procedurę, która mogłaby zmienić nie tylko administracyjne granice, ale także sposób, w jaki myślimy
o relacji miasta i z jego mieszkańcami.
Można się spodziewać, że zapomniane dotąd Ryczewo stanie się w najbliższym czasie jednym z najgłośniejszych tematów w regionie. Bo to nie historia o „jednej dzielnicy”,
lecz przypomnienie, że każde miasto jest tak silne, jak silne są jego peryferia.
I że prawdziwą miarą rozwoju nie jest liczba nowych ulic włączonych w granice, lecz poczucie, że nikt – nawet na obrzeżach – nie czuje się pozostawiony sam sobie.
* Ryczewo – dzielnica Słupska była odrębną miejscowością. 64 lata temu władze miejskie i powiatowe wystąpiły z wnioskiem o włączenie Ryczewa w granice Słupska. Rada Państwa taką zgodę wydała i Słupsk 31 grudnia 1961 roku powiększył się o 319 ha.
Ryczewo znajduje się w północnej części miasta. Kiedyś było osiedlem willowym dla bogatych mieszkańców Słupska, którzy chcieli mieszkać w bardziej sielskich okolicach, gdyż znaczną część zajmują tu pola i tereny zielone.