Duchołapy – Jantar

0
212
Beautiful and shimmering baltic amber stone on white background.
- reklama -

Ania trzymała jantar w ręku i patrzyła gdzieś w daleką przestrzeń, kiedy wraz z Adamem jechali samochodem. Ich rodzice mieli groźne miny i zawzięcie milczeli, kiedy wieźli swoje właśnie odnalezione w lesie dzieciaki do domu. „Tylko na chwilę je zostawić same, a już głupie pomysły w głowie się lęgną” – myślał tata. „Dobrze, że się nic groźnego nie stało, że się nie skaleczyły i nie połamały” – uspokajała się mama. „A już złapałem trop tęgiego Zwierza, a tutaj trzeba było raptem ratować tych ludzików” – z miną politowania na pysku patrzył na dzieci Gryzoń, dwuletni golden retriever.
– Duchołapy, normalnie, duchołapy! – oznajmił w aucie tata tonem, który wyrażał zarzut i rozczarowanie jednocześnie.
– I nic nie powiedzieli, że chcą się odłączyć, a przecież mówiliśmy, że razem jedziemy w gęste kaszubskie lasy pełne kleszczy i żmii – z pretensją dopowiedziała mama.
– Żadnych kleszczy nie było, a żmije to są chyba tylko na zdjęciach w internecie – odburknął rodzicom Adam.
– Młodzieży! Co to za uwagi? Ktoś wam dał zgodę na komentarze? – warknął tata.
– Wiesz… I nie pomyślą, że my się denerwujemy, czekamy, wołamy i dzwonimy do straży leśnej – obrażonym głosem oznajmiła tacie mama.
– Właśnie! Gdyby przyjechali tutaj strażnicy leśni, to byśmy mieli aferę na całą Polskę. Już widzę te tytuły w gazetach: „Nieodpowiedzialni rodzice nie potrafili przypilnować dwójki dzieci, które zagubiły się w puszczy…”. Może lepiej wytłumaczycie się, dlaczego was nie było na parkingu? Dlaczego nie odbieraliście telefonów? – pytał tata.
– I co znaczą te obszarpane ubrania? – dołożyła jeszcze mama.
– Powiedz im… – cicho powiedział do Ani Adam.
Ania dalej siedziała w samochodzie nieruchoma, z lekkim uśmiechem na twarzy, rozmarzonym wzrokiem patrząc na pofałdowany krajobraz zachodnich Kaszub.
– No powiedz, jak musiałem za tobą łazić po tych wszystkich chaszczach i wspinać się po wielkich kamlotach… – cisnął Adam.
– Co takiego? – tata i mama krzyknęli jednocześnie – przecież to skrajnie niebezpieczne! Jak mogłaś?! Miałaś się słuchać starszego brata! Zobacz, jak teraz wyglądasz?! – rodzice prześcigali się w zarzutach…
– A musicie wiedzieć, że przestrzegałem Anię jak mogłem i tłumaczyłem wiele razy… – zaczął się chwalić Adam.
– Prrrr… Brgbll…. Prrrr… Pyrrr, pyrrr, pyr… – nagle dziwne odgłosy wydobyły się z bagażnika ich samochodu.
Wszyscy odwrócili się do tytułu, a tam Gryzoń z uśmiechem na pysku puszczał potężne bąki i ziapał z zadowoleniem.
– Otwórz okno, bo to psie bydlę nas tu zagazuje – powiedziała mama.
– A niech go Morlawa świśnie – zasyczał tata.
Ania zaś dalej spokojnie siedziała na swym miejscu, trzymała w dłoniach jantar, przymknęła oczy i oparła głowę o szybę auta… Kamień był ciepły, jego kolor stawał się intensywny. Gdyby ktoś uważnie wpatrzył się w dłonie dziewczynki, dostrzegłby, że wewnątrz nich majaczy się delikatna poświata… Nikt jednak tego nie czynił.
Rodzina Pomorskich jechała jeszcze kilka kilometrów aż dotarła do wynajmowanego na Kaszubach domku. Nie gdzie indziej, lecz pomiędzy Jeziorem Czarnym a Jeziorem Białym znaleźli dla siebie miejsce wśród gęstych lasów pełnych jagód i grzybów. Zrobił się już wieczór, słońce zachodziło gdzieś za borem, a świerszcze zaczęły swój wieczorny koncert. Wszystko tutaj intensywnie pachniało, zaś najmocniej żywiczne deski, z których zbudowany był ich domek. Mama przyrównywała ten zapach do sosnowego kadzidełka, zaś tata mówił o Kaszubach żywicą pachnących. Gryzoń także był zachwycony, choć zdecydowanie bardziej wolał krowie placki na łące, w których przy każdej sposobności uwielbiał się tarzać. Teraz także zamierzał to zrobić, gdy tylko otworzy się tylna klapa samochodu.
Pomorscy podjechali pod skąpo oświetlony budynek. Tata nauczony doświadczeniem pierwszy wyszedł z samochodu i ruszył, aby uwolnić psa. Krzyknął do córki w samochodzie:
– Aniu! Dość już tego marzycielstwa! Choć mi pomóż z Gryzoniem! Otworzę klapę, ty zaś załóż mu smycz, aby znowu nie rzucił się do lasu albo na kury naszych gospodarzy…
Ania wyszła z auta i czekała na otwarcie samochodu. Kiedy klapa była już w górze wyciągnęła ręce w stronę psa, ten zaś zaskomlał…
– Co mu robisz? – zapytała mama.
– Zaraz, zaraz, o co chodzi? – ze zdziwieniem zawołał tata.
Mama i Adam wyskoczyli z samochodu i podbiegli do bagażnika z Gryzoniem. Ich pies zmienił wygląd… I to bardzo! Wszystkie włosy goldena stały teraz pionowo niczym namoczone pióra orła, a może nawet grzywa lwa. Gryzoń był zaskoczony sytuacją i czuł się obco we własnej sierści. Adam próbował go dotknąć, lecz tylko zbliżył rękę do zwierzęcia, a w jego stronę strzeliła iskra wyładowania elektrycznego.
– Boli! Boli i piecze! – lamentował Adam.
– Wielka mi sprawa – uspokajał tata – pies się naelektryzował w tym ciasnym bagażniku i stąd taki tapir na cielsku bydlaka.
– Czemu tak niemiło mówisz do psa? – sprzeciwiała się mama – zobacz jak psina się boi – ciągnęła dalej, pokazując na nerwowe ruchy Gryzonia.
– To chyba coś więcej – przerwała im Ania i zaczęła przed zwierzęciem odczyniać jakieś czary. Raz zbliżała swoje dłonie do sierści psa, która momentalnie stawała dęba, potem zaś cofała ręce, a sierść opadała.
„Całkiem niezła to zabawa – mówił do siebie Gryzoń – fajne mrowienie na uszach…”
– Dziwne, to bardzo dziwne, ale u mnie tak to nie działa – zauważył tata, który głaskał psa, a sierść nie elektryzowała.
– To siła gryfa – usłyszeli jakiś młody, chłopięcy głos z ciemności.
– To znak, że możesz zrobić coś ważnego – wtórował inny głos, tym razem dziewczyny.
– Skrë mòcë starków … – mówił chłopak.
– Stolemòwe znamię… – dodała dziewczyna.
Po chwili ciszy, w światło samochodowej lampki weszły dzieci gospodarzy, od których Pomorscy wynajmowali dom. Byli to Darga i Barnim. 

- reklama -

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here