Powieść na półki księgarń trafi już z początkiem września. To autorski debiut Dariusza Bożka. Bohaterów tej powieści znam już od jakiegoś czasu. Miałam szczęście przyglądać się, jak powstawali i jak toczyły się ich losy. Czytałam zachłannie każdy nowy rozdział, przyglądając się miłości, związkom i ludziom, którzy mnie otaczają. Próbowałam znaleźć swoją szufladkę, do której pasuję, która określa mnie na danym etapie życia. Chyba czytając “Miłość w korporacji”, odpowiedziałam sobie, czym dla mnie jest miłość i jakiego związku pragnę. O “Miłości w korporacji” z Darkiem rozmawialiśmy przez wiele godzin. Takie tam mądre Polaków rozmowy. Dzisiaj jedna z takich rozmów i zapowiedź całkiem nowej powieści.
Urszula Markowska: „Miłość w korporacji” to książka o związkach, a raczej o tym, jak trudno się zakochać, w dodatku gdy jest się stroniącym od towarzystwa singlem. Czy związki to dobry temat na debiut, bo przecież to twoja pierwsza książka?
Dariusz Bożek: Trudno jest się zakochać? Wręcz przeciwnie, zakochać się jest dość łatwo. To, co jest trudne, przychodzi potem. Zakochanie jest intensywne, głębokie i dotyka ciała, psychiki, a nawet duszy, o ile ta istnieje. Zakochanie odcina nas od całego świata, sięga samego dna naszych jestestw i wyciąga stamtąd: wiarę (w odnalezienie drugiej połówki), nadzieję (na spełnienie) i miłość (do grobowej deski); wyciąga co najmniej trzy z siedmiu grzechów głównych plus traumy, lęki i obsesje – cały ten psychologiczny muł zalegający głębiny naszej nieświadomości.
Pozwolisz, że się podeprę cytatem z mojego ulubionego Kłapouchego, który mawia: Bądź ostrożny, kiedy pochłonięty swoimi sprawami stoisz nad brzegiem rzeki. Możesz zostać wbryknięty do wody. Zakochanie się przypomina wbryknięcie; raczej nam się przydarza, nie mamy na to wpływu, w kim się zakochujemy, ani kiedy się ten stan zakończy. Jest poza kontrolą.
Jak się to kończy, wiemy: czasem przeradza się w dojrzałą miłość, czasem w obojętność lub emocjonalny rozwód, często finiszuje nienawiścią i odrazą. Ludzie zadają sobie pytanie: gdzie miałam/miałem oczy? Jak taki anioł mógł okazać się taką jędzą? Jak taki rycerz mógł upaść z konia, który to koń okazał się wylizingowany? Całowałam go, żeby zamienił się w księcia, a sama stałam się żabą.
Pytasz, czy to dobry temat na debiut? Myślę, że to dobry temat na debiut dla kogoś, kto ma 56 lat, sporo życia za sobą i 28 lat pracy w zawodzie psychologa. Nauczyłem się w końcu pisać o sprawach mi bliskich, stąd piszę opowiadania o Cieszynie, o drzewach i napisałem powieść o związkach. Mam taką nadzieję, że doświadczenie w pracy terapeutycznej daje mi szerszą perspektywę; nie jestem więźniem osobistych doświadczeń.
„Miłość w korporacji” to jest bardzo emocjonalna powieść, szybko pisana, osobista, pełna odniesień muzycznych, filmowych i wizualnych. Zawsze będzie dla mnie niezwykle ważna.
Kim jest Janusz i kto może się z nim utożsamiać? Czy jest esencją współczesnego mężczyzny?
Tak w dużym uproszczeniu i mówiąc nieco żartobliwie, mężczyźni dzielą się na takich, którzy nienawidzą kobiet, takich, którzy się ich boją, takich, którzy są wobec nich bezradni i takich, którzy… odróżniają kolory. Co jest metaforycznym ujęciem tego, o czym śpiewała Sade w utworze „Smooth operator” – to grupa, która radzi sobie bardzo dobrze z kobiecą wrażliwością i odmiennością.
Janusz nie jest esencją współczesnego mężczyzny, bo nie sądzę, że wszyscy współcześni mężczyźni są wycofani i nieśmiali, pozbawieni znaczących umiejętności w relacjach z kobietami.
Janusz przez cały czas zmienia się i zmienia się też jego potrzeba miłości. Mimo kiepskich doświadczeń z kobietami wciąż podejmuje próbę, by osiągnąć szczęście. Nie pozwoliłeś się swojemu bohaterowi poddać. Dlaczego?
Świat jest pełen ludzi, którzy dobrego związku zaznają dopiero za drugim, trzecim, czwartym razem, po kilku nieudanych relacjach, często po uczuciowych katastrofach. Co sprawia, że wciąż próbują? Może ulegają odwiecznemu popędowi życia, który jest częścią tej siły, która wiecznie obiecując spełnienie, wiecznie komplikuje ludziom życie.
Żeby było jasne, jakkolwiek fatalistycznie brzmi powyższa parafraza Goethego, książka kończy się najlepszym z możliwych happy endem: rozwiązaniem trójkąta, w którym bohaterowie znaleźli się w sposób niezamierzony. Ale żeby uniknąć spoilerowania, odsyłam do książki.
Uważasz, że miłość i szczęśliwy związek to dzisiaj towar deficytowy?
Jeżeli za miłość uważamy długotrwały związek dwojga ludzi oparty na niewygasającym uczuciu, szacunku, intymności, wierności i pożądaniu, to jest to towar deficytowy, rzadki. Tego rodzaju łabędzie relacje się zdarzają, sam znam kilka takich związków, lecz zdecydowana większość podlega inflacji uczucia, szacunku i pożądania.
Czy możemy podjąć próbę odkrycia, ile Janusza jest w Darku Bożku, a ile Darka w Januszu? Czyli czy pisząc książkę, kierowałeś się swoim doświadczeniem, czy to tylko fikcja? A może to obserwacja ludzi z pozycji terapeuty, bo przecież pracujesz właśnie jako terapeuta?
Wszyscy bohaterowie książki narodzili się w mojej głowie, lecz niektórzy zostali poczęci w trybie in vitro, a w takim wypadku inspiracja przyszła z zewnątrz: wzorowałem się na konkretnych osobach lub na cechach konkretnych osób żyjących w moim realnym świecie.
Janusz to niewątpliwie refleks moich młodzieńczych lat, kiedy byłem bardzo nieśmiały i wycofany w relacjach z innymi, a z kobietami w szczególności. To tyle podobieństw. Opisana w książce konstelacja rodzinna Janusza i jego droga życiowa są inne od mojej.
Różnicę widać w snach. Jest w książce taka scena – jedyna erotyczna – w której bohaterowie po zajęciu miejsca w wannie zanurzali się i wynurzali, zespalali się i odspalali i w trakcie powyższych czynności osiągali naprzemiennie: unifikację i rozczłonkowanie, konsolidację i separację. W trakcie wyżej wymienionych procesów różnorakie części ciała to pojawiały się, to zanikały pod powierzchnią piany, która okresowo wylewała się poza przeznaczoną dla niej przestrzeń.
Na koniec sceny Meredith topi Janusza pod wodą w miłosnym uniesieniu; ten na chwilę traci świadomość i zaznaje czegoś w rodzaju… wyjścia poza ciało. To wtedy widzi rzeczywistość odartą ze złudzeń. Jak to się mówi, staje wobec siebie i swojej partnerki w prawdzie, odkrywając, że niewiele ich łączy.
Po tym wszystkim w nocy śni mu się sen. Wielka pierś z filmu Woody’ego Allena „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać” podpływa do niego i rzecze (pozbawiona ust): Nie lękaj się, Janusz”, co zapowiada przełom w jego uczuciowym życiu.
Ja mam inny sen, który powtarza mi się regularnie. Ja i kobieta (za każdym razem ma inną twarz) jesteśmy przy ognisku; albo siedzimy naprzeciwko i patrzymy na siebie przez płomienie, albo siedzimy obok siebie i patrzymy ponad płomieniami w gwiaździste niebo. Cudownie. Jest magia. Megadoznanie. Między nami panuje idealna harmonia, niewymagająca żadnych słów ani działań; stanowimy całość, spełnioną jednię dającą szczęście. Jesteśmy spleceni. Nie ma w tym ani seksu, ani krzty słowa. Myślę, że moja wyśniona kobieta znalazła się w bohaterkach powieści: każda z nich jest nosicielką jakiejś jej części; są zjawiskowo piękne i niezwykłe; dają mężczyznom nadzieję na znalezienie szczęścia w ramionach absolutu, na rozpłynięcie się w oceanicznej błogości, na dopełnienie. Jak to się kończy, nie tylko w powieści, ale i w życiu, to każdy z nas na swój sposób wie. Hipoteza drugiej połówki to jedno z największych narkotycznych oszustw, jakie sprzedaje nam romantyczna wizja miłości. To jest jedno z najczęściej frustrujących marzeń w historii człowieka.
Paradoksalnie najbardziej podobny do mnie jest psycholog Janusz Grażyna Balcerek; to taka trochę lepsza wersja mnie samego. Specjalnie dla niego stworzyłem psychologię skandalistyczną, bezczelną, gdzie terapeuta pozwala sobie wobec klienta na zachowania niestandardowe i odbiegające od powszechnych wyobrażeń o tym, jak pomoc powinna wyglądać.
Jedynym bohaterem, z którym nie mam żadnych powiązań, jest starszy pan o imieniu Czesław, który zostaje przywiązany przez Meredith do kaloryfera i uwięziony w jej biurze. To nieco absurdalny wątek powieści, ale zapewniam, że pan Czesław istnieje, to postać prawdziwa. Oczywiście nigdy nie był przywiązany do kaloryfera, mimo że zakładam, iż byłoby to miłe jego sercu.
To teraz porozmawiajmy o kobietach. :). W książce dokonujesz podziału kobiet na pewne typy. Nazywasz je, przypisując danym kobietom przezwiska. Czy nie obawiasz się negatywnej oceny takiego szufladkowania? I dlaczego tego podziału nie dokonałeś w przypadku mężczyzn? Ile w twojej książce jest prawdy o kobietach, a ile ogólnie przyjętych stereotypów?
Szufladkowanie jest niezbędne umysłowi człowieka do kontaktu z niestabilnym światem. Moje szufladki nie są złośliwe, zawierają pewne cząstkowe prawdy o kobietach i mężczyznach, szczególnie o tym, jaką zakładają psychologiczną zbroję, by przetrwać i jak ta zbroja ich krępuje, usztywnia, jak nie mogą się jej pozbyć.
W książce są trzy takie szufladki: Ola – Pani Kanapka, czyli kobieta karmiąca, kobieta bluszcz; Meredith, korporacyjna femme fatale, z zanikiem uczuć wyższych, szczególnie wobec mężczyzn; Grażyna – zaangażowana społecznie pracownica korporacji, która działać chciałaby globalnie, jednak kochać lokalnie – to taka trochę Julka.
Zbroje/szufladki czasem mają swą praprzyczynę w przemocy.
Perfekcjonizm Leny, jej natręctwa i paniczny lęk przed bliskością to efekt brutalnej przemocy, w tym seksualnej, której doznała ze strony ojca. Relacje z mężczyznami, w które wchodzi Meredith, to efekt transgeneracyjnego przekazu, że mężczyźni to są zwierzęta i chcą od kobiety tylko jednego. Meredith usłyszała to od matki, matka od babki, babka od prababki; być może prababka zaznała traumy o charakterze seksualnym, aby potem zatruć przyszłość swoich dzieci, wnuków i prawnuczki Meredith.
Julka i femme fatale to szufladki społeczne; zbroja Pani Kanapki to szufladka psychoanalityczna; nerwica Leny to szufladka psychiatryczna. Wszystkie pokazują indywidualne, niedoskonałe strategie radzenia sobie w sytuacji zakochania i miłości.
Co Dariusz Bożek o kobietach myśli i jak naprawdę je ocenia?
Raczej opisuję, a nie oceniam. W powieści kobiety są różne, lecz zawsze silne, samodzielne, mądre i… równie nieszczęśliwe jak piękne. Kwestie szufladek już wyjaśniłem; kobiety poprzez dawanie życia są psychicznie bogatsze od mężczyzn, poprzez kwestie kulturowe są dużo bardziej uwięzione w stereotypach, lecz nie takich opisywanych w mojej książce. Zauważ, że nie pojawia się szufladka matki Polki. To osobny konstrukt, na szczęście odchodzący w przeszłość i dlatego nieujęty w książce.
Przed nami premiera „Miłości w korporacji”. Komu polecisz swoją książkę i dlaczego warto po nią sięgnąć?
To książka dla wszystkich, którzy chcą wiarę, nadzieję i miłość zastąpić wiedzą, mądrością i planowaniem.
Romantyczna wizja miłości sprzedaje nam infantylną bajkę o dwóch połówkach. Wystarczy tylko znaleźć tę jedną jedyną lub tego jednego jedynego – klik, i stajemy się całością. Tworzymy jedność po wsze czasy, całość, której nawet śmierć nie rozłączy. Pasujemy idealnie, nie ma żadnych napięć, starć i konfliktów. Miłość wszystko zwycięży. Aha!
Proponuję coś innego.
Jeżeli jesteś gotów na to, że twój związek przypominać będzie emocjonalny rollercoaster, w którym zaznasz przeciążeń odpychania i przyciągania, jeżeli chcesz wejść na teren, na którym to, co przyjdzie, przyjdzie zawsze inaczej, przyjdzie wcześniej lub przyjdzie później, przyjdzie w niedoborze lub w nadmiarze; spodziewasz się, że nadleci z błękitnego nieba, a wyłania się z pokrytych mgłą mokradeł; oczekujesz, że będzie trwało wiecznie, a kończy się bezpowrotnie – to warto przeczytać tę książkę.
Jeżeli smakując niebywałe szczęście zakochania, wyglądasz pierwszych zwiastunów kryzysu, które zaprowadzą cię do dojrzałego związku, jeśli przeczuwasz, że coś może pójść nie tak i zdarzy się to w najmniej odpowiednim momencie, jeżeli zgadzasz się, że miłość pozostawiona samej sobie zapadnie się w niebyt – to ta książka jest dla ciebie.
Jeśli intryguje cię zdanie, że miłość bez zakochania byłaby znacznie prostsza, to… 🙂
Nic nie jest tak proste, jak się wydawało. Jeżeli coś może pójść nie tak, to stanie się to w najmniej oczekiwanym momencie.
„Trudne problemy zostawione same sobie staną się jeszcze gorsze”.
– Witajcie w krainie ostrego zakochania. Spotkacie tu kompleksy, przeniesienia, projekcje, skrajne emocje biorące się spoza sytuacji, czasem znikąd; zobaczycie ojca w zachowaniu partnera; spotkacie matkę w zachowaniu partnerki.
Rycerz spada w wylizingowanego konia, a księżniczka okazuje się jędzą. Pocałunek miast przebudzić księcia, zmienia całującego w ropuchę. Miejsce przyjemności zajmuje udręka.