Ile razy jeszcze mamy udawać, że to tylko słowa? Że groźby to forma sprzeciwu, a pogarda to rodzaj debaty? W Słupsku znów przesuwana jest granica, której nie wolno było tknąć. Mamy dość. Mamy głos. I mamy odwagę powiedzieć: nie tym razem.
W naszym mieście znów padają słowa, które nigdy nie powinny były paść. Ale padają – regularnie, rytmicznie, jak mżawka, do której wszyscy już przywykli. Tacy jesteśmy: mokniemy w deszczu nienawiści i nazywamy to pogodą. Niektórzy nawet zaczęli lubić ten klimat – w końcu, jak mawiają cynicy, przecież nie leje na nich.
Prezydentka Słupska Krystyna Danilecka-Wojewódzka i jej zastępczyni Marta Makuch od jakiegoś czasu otrzymują wiadomości, których nie da się obronić żadną polityczną sympatią ani antypatią. Groźby. Seksistowskie inwektywy. Życzenia śmierci dla rodzin. Epistoły pisane językiem rynsztoka, z odwagą podszytą anonimowością.
A wszystko to – uwaga – za niepoparcie marszu, który pod hasłem „sprzeciwu wobec nielegalnej imigracji” przeszedł ulicami Słupska, zostawiając za sobą więcej pogardy niż postulatu. Prezydentka miała czelność powiedzieć „nie” mowie nienawiści i polowaniu na kozła ofiarnego. I wtedy fala ruszyła. A raczej: wezbrała.
Bo nienawiść nie znosi sprzeciwu.
Ona nie szuka dialogu. Ona nie potrzebuje racji.
Ona chce dominować. Chce wystraszyć. Chce przejąć.
Zaskoczeni? A niby czym?
To przecież klasyka gatunku – tyle że grana w nowym anturażu i z nową scenografią.
Już nie ulotki, lecz ekrany. Już nie podszepty, lecz wiadomości push. Już nie nocne listy, tylko publiczne komentarze. Scenariusz wciąż ten sam: najpierw śmiech. Potem hejt. Potem ogień.
Tyle razy już to widzieliśmy, a jednak zawsze udajemy, że to jakaś nowość.
Że ten raz to „przesada”. Że to się „samo rozwiąże”.
Historia nas niczego nie nauczyła, ale za to świetnie nauczyła nas zapominać.
Bo przecież wszystko to już było – i skończyło się źle.
Więc co robimy?
Przesuwamy granicę.
Milimetr po milimetrze.
Komentarz po komentarzu.
Aż pewnego dnia budzimy się za daleko, żeby wrócić – i nawet nie pamiętamy, kiedy dokładnie przestaliśmy być przyzwoici.
Więc zapytajmy uczciwie: ile jeszcze trzeba?
Ile jeszcze jadu, ile jeszcze wyzwisk, ile jeszcze gróźb trzeba, byśmy powiedzieli: „dość”?
Czy rzeczywiście trzeba czekać na ofiarę, żeby ktoś się wreszcie obudził?
Czy naprawdę tak wygląda nasza tolerancja – że działa, dopóki nikt nie umiera?
My, w Tramwaju Słupskim, nie mamy zamiaru czekać na tragiczne puenty.
Nie zamierzamy być sceną dla internetowego teatru nienawiści.
Nie będziemy udostępniać mikrofonu ludziom, którzy przyszli tylko krzyczeć.
Nie interesuje nas wolność słowa, która myli się z bezkarnością.
Hejt nie przejedzie. Nie w naszym Tramwaju.
Nie jesteśmy redakcją, która wstrzymuje oddech w imię klikalności.
Nie jesteśmy słupem ogłoszeniowym dla pogardy.
Nie jesteśmy neutralni wobec przemocy.
Komentarze zawierające nienawiść – będziemy usuwać.
Komentarze zawierające groźby – zgłaszać.
Komentarze pełne pogardy – blokować.
To nie jest cenzura. To jest redakcja.
To nie jest arbitralność. To jest minimum cywilizacyjne.
Oczywiście, ktoś się oburzy.
Zaraz pojawi się głos: „A co z wolnością wypowiedzi?”
Już odpowiadamy: wolność wypowiedzi kończy się tam, gdzie zaczyna się przemoc.
Nie jesteśmy tu po to, żeby spełniać oczekiwania wszystkich.
Jesteśmy tu po to, żeby bronić przestrzeni, w której można mówić bez lęku.
Nie bez sporu – bez lęku.
Tak, mamy zastrzeżenia do wielu decyzji władz.
Tak, bywamy krytyczni.
Ale krytyka nie mówi: „zniknij”. Krytyka mówi: „sprzeciwiam się, bo mi zależy”.
To, co obserwujemy dziś, nie jest krytyką.
To jest nagonka.
To jest społecznie tolerowana przemoc ubrana w piksele.
A my nie będziemy jej tapetą.
Nie jesteśmy neutralni.
Jesteśmy po stronie człowieczeństwa.
Nie dlatego, że tak wypada.
Dlatego, że jeśli nie my – to kto?