Duchołapy – Gryf

0
444
pinterest.com

 

Ania i Adam szli ciemnym lasem. Choć było południe, w gęstwinie drzew i zarośli niewiele było światła. Tak… zabłądzili… Wyszli z rodzicami na spacer po pomorskim lesie, pobiegli za Gryzoniem, który wyczuł ślad na ścieżce i oto teraz są sami… Wołają i nasłuchują… Kompletna cisza. Nawet ptaki nie odpowiadają, a wiatr ucichł.
– I co teraz? – spytała sześcioletnia Ania.
– Czekamy… Zaraz nas zaczną szukać – odpowiedział ośmioletni Adam.
– A jak nas znajdą? – dopytywała się dziewczynka.
– To bydlę Gryzoń do nas ich doprowadzi – odburknął chłopiec, zły, że ich pies nie chciał się go słuchać.
– Słyszysz? – zaszeptała.
– Co? Już idą? – zawołał Adam.
– Cicho! – zasyczała Ania.
– Nic nie słyszę… nic nie widzę… – Adaś udawał twardziela, chociaż łydki mu drżały jak galareta.
– Ależ dzieciak… – żachnęła się dziewczyna i zasłoniła bratu usta swoją dłonią.
Rzeczywiście, coś w oddali zaskrzeczało. Właściwie nawet nie tyle skrzeczało, ale jakby zapiszczało… albo może zamruczało… Dzieci przykucnęły, rozglądając się, skąd dochodzą dziwne, niby to zwierzęce dźwięki. Wydawało się, że słychać je od północnej strony. Dzieci rozpoznały kierunek po mchu na drzewach i w sposób, który poznały podczas szkolnych surwiwali, powoli zaczęły sunąć w stronę odgłosów. Za starymi świerkami poprzetykanymi wykrotami i zwalonymi drzewami co jakiś czas rozbłyskało światło. Ania i Adam ucieszyli się. Może to jakaś leśna polana, może wreszcie trochę więcej słońca? Po kilkudziesięciu metrach ostrożnego stąpania okazało się, że jest inaczej. To jakieś złudzenie, gdyż las wcale się nie rozrzedzał, tylko piętrzył coraz wyżej i wyżej. Wspinali się teraz stromym wzgórkiem ku górze, po kolana brodząc w jagodzinach.
– Nie znoszę kleszczy! – narzekał Adam.
– A ja płaczliwych leszczy – odpowiedziała Ania.
Świszczące dźwięki zza drzew były już całkiem wyraźne, choć ich źródło znajdowało się ciągle gdzieś nad nimi. I nagle gęsty las urywał się wokół wielkiego narzutowego głazu o poszczerbionym szczycie, który lśnił promieniami.
Kamień był ogromny… Miał gładkie lica, zimną, wilgotną powierzchnię, u nasady miękki, żółtozielony mech, wyżej miał popękane ściany, a u góry mienił się jakąś poświatą. Dzieci podeszły do głazu i zadarły głowy. To właśnie gdzieś z góry kamienia dochodziły piski i mruczenia! Ania i Adam byli przestraszeni, ale jednocześnie niezwykle ciekawi, co się tam na górze dzieje. Adam podciągnął do głazu suche drzewo, ale ledwo się na nie wgramolił, zaczęło trzeszczeć. Widząc tę sytuację, Ania zastąpiła chłopca i zwinnie jak kotka wskoczyła na zmurszały konar, uczepiła się chropowatych występów głazu i po chwili była już na szczycie kamienia…
– O Welesie w lesie! – zawołała.
– Co tam widzisz? – zasyczał Adam.
– Nie uwierzysz! – zawołała z przejęciem.
– A może jednak uwierzę, daj mi szansę kobieto! – denerwował się Adam tekstem, który usłyszał od ojca.
– Ależ tego tutaj jest… – zachwyciła się Ania.
– Pies? Jaki pies? – pytał Adam.
– Nie „pies”, tylko „jest”… To prawdziwe skarby! – wyjaśniła Ania.
– Jakie znowu garby?
Dłużej już Adam nie mógł wytrzymać. Także i on wskoczył na oparty o kamień konar i zaczął gwałtownie wspinać się coraz wyżej. Stare drzewo za chwilę pękło i z hukiem spadło na ziemię, ale chłopiec zdążył znaleźć się obok Ani. Teraz razem wpatrywali się wielkimi oczami w mieniące się kolorami zjawisko. To klejnoty… Setki klejnotów porozrzucanych w wielkim gnieździe: szmaragdy, szafiry, opale i turkusy a nawet górskie kryształy. Najwięcej było bursztynów, które leżały tutaj w wielu odmianach: od jasnozłotego przez rudawo-brązowe, do niemal czarnych. Obok całej tej wielkiej sterty szlachetnych kamieni siedziało dziwne zwierzę. Wielkością przypominało dostojnego lwa, z grzywą, potężnymi łapami i sprężystym ogonem. Głowę jednak miało orła, z połyskującym dziobem. Zwierzę miało także ptasie szpony, wbite w klejnotowy skarb. Najdziwniejsze były uszy: ani lwie, ani orle, tylko… ośle. Uszy długie, zwinne i ruchliwe. Ciało zwierzęcia w górnej części było pokryte czarnymi piórami, które czasami lśniły czerwienią, dolna część korpusu pokryta była skórą czy też łuską. Ania i Adam nie mieli czasu się temu przyglądać, ponieważ zwierzę śledziło ich ruchy i pomrukiwało ostrzegawczo. Dzieci stały w bezruchu, jak zahipnotyzowane, bojąc się iść do przodu, a z tyłu mając za sobą głęboki uskok…
Nagle zwierzę wstało a Ania i Adam usłyszeli głos w głowach:
„Macie wielkie szczęście, że mnie znaleźliście. I to w takim miejscu jak moje własne gniazdo. Tutaj nic wam nie zrobię. Gryfy mają swoje zasady i nie kalają własnego domu. Choć was nie zapraszaliśmy, to jednak tutaj trafiliście, a przecież nic nie dzieje się przypadkiem… Powinniśmy więc dać wam coś w prezencie… Tylko nie zgubcie!” Po ostatnich słowach gryf wzbił się nagle w powietrze i wydał z siebie potężne gwizdnięcie przenikające przestrzeń tak mocno, że dzieci musiały zatkać uszy. Skrzydła gryfa furczały, zrobił się wielki harmider i wiatr. Igliwie, piasek, liście, suche gałęzie wirowały w powietrzu. Jeden z podmuchów uderzył dzieci w twarz i odrzucił je od gniazda. Ania i Adam zdążyły się jeszcze złapać za ręce i za chwilę spadały z głazu w dół. Lądowanie było twarde, ale nie najgorsze. Spadli na grubą poduchę z mchu i ściółki leśnej. Z trudem łapali oddech.
– Co to… co to było? – jąkał Adam, próbując wstać na proste nogi.
– Piękne… – szeptała Ania.
– Co widzisz pięknego w jakimś dzikim zwierzaku, który mało nas nie zeżarł? – obruszył się chłopak.
– Ależ błyszczy… – półgłosem odpowiedziała.
– Błyszczy? Przecież to coś weszło nam w głowy i gadało od rzeczy… Nie… to na pewno niedomiar wody… Mieliśmy potężne halucynacje… To już koniec z nami! – Adam wpadł w panikę i wrzeszczał.
– A mnie się zdaje, że to piękny początek – powiedziała Ania i wyciągnęła przed siebie dłoń, na której leżał piękny, czarno-złoty bursztyn.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here