Prawda niechciana

0
310

Narody mają własną przeszłość i teraźniejszość, niezależną od ich woli. Niektóre – także przyszłość. Pomiędzy czasoprzestrzenią istnienia narodów związek ich był w miarę zdrowy, czasami ulegał zachwianiu. Starsi pamiętają czasy, w których panujący wzywali do budowania przyszłości przez totalne odrzucenie przeszłości. Ponieśli fiasko. W tym miejscu warto zacytować węgierskiego ekonomistę Attilę Csernokę: „Słabi i skazani na porażkę są wszyscy, jednostka, wspólnota czy naród, jeśli przyczyny swoich klęsk poszukują – i znajdują – nie we własnych pomyłkach, ale zawsze w uwarunkowaniach i u innych”.

Prawda legendarna

Dla duchowego zdrowia, czy to jednostki, czy zbiorowości, trzeba znać własne korzenie. Byłoby idealnie, gdybyśmy mogli odnosić się z szacunkiem i pokorą do czasów, do których te korzenie sięgają. Każda wspólnota, począwszy od rodziny aż po organizacje ponadpaństwowe zrzeszające narody, opiera się na wartościach, określonych ideach i tradycjach identyfikowanych przez jej członków jako wspólne. Jest rzeczą naturalną, że wspólnota stara się czerpać siłę witalną z zamierzchłych czasów, przy czym poszukuje w nich momentów chwalebnych, godnych podziwu, budujących dumę. Zdarza się, że natrafia na tematy niewygodne, kłopotliwe, niechciane, i te skutecznie omija, wstydliwie skrywa, przemilcza lub stara się zastąpić je półprawdami, fałszerstwami, kłamstwami, sfabrykowanymi legendami. Jednostka czy zbiorowość mogą nawet udawać, że tych drażliwych zdarzeń czy chybionych decyzji nie było. Jednego nie może zrobić, wykreślić ich z pamięci historycznej (również pokoleniowej), wymazać z kart historii i uwierzyć w zmanipulowaną przez siebie samego rzeczywistość. Panujący, w różnych krajach na świecie, z niecnych pobudek pokusili się niegdyś – próbują także obecnie – manipulować rzeczywistością. Zwłaszcza ci chełpiący się narodowymi wartościami, głoszący chwytliwe hasła propagandowe, bazujący na wierze i dobroci.
Kolejny raz w historii część Węgrów – nie wiadomo, na jakiej podstawie, choć pobudki są znane – po transformacji ustrojowej przywłaszczyła sobie pojęcie naród oraz patriotyzm, odmawiając innym prawa do używania tych rzeczowników. Owi „samozwańczy wybrańcy” źle znoszą sytuacje, kiedy ktoś przypomina im nietrafne decyzje przodków, pomyłki, czasami nawet niewybaczalne grzechy. Już prawie udało się o nich zapomnieć, a tu nagle ktoś, jakiś „lewak”, „liberał miejski” pokazuje lustro i każe wszystkim w nie spojrzeć. Obraz w lustrze – w pojmowaniu owych „wybrańców” – podważa narodową dumę i może wpłynąć na zachwianie wiary we własną nieomylność, we własne „ideały”. Wolą nadal kroczyć ulicami wygodnej niewiedzy w imię „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”, zamiast przyznać się do popełnionych przez pradziadów błędów i – mimo odczuwanego kaca – wyciągać z nich odpowiednie wnioski, a czasami ponieść konsekwencje. Podobnie, jak uczynili to Niemcy po II wojnie światowej. Przecież prawda wyzwala, tak powiada filozofia. Byłby to koniec stałego wybielania, a początek obiektywnej i uczciwej, pełnej najróżniejszych odcieni, samooceny. Byłby to warunek budowania pomyślnej przyszłości narodu wśród innych narodów. Mrzonka?

Czy potrzebny był kolejny fanatyczny despota?

Niejeden naród pozostaje więźniem bajki o byciu wybranym. Węgry też nie są odosobnione w postrzeganiu siebie jako narodu wyjątkowego. Książę Klemens Metternich był bezwzględnym przeciwnikiem wszelkich aspiracji narodowych, w XIX wieku przez dekady tworzył i realizował politykę imperium Habsburgów. W 1830 r. – rozmawiając ze słynnym, postępowym arystokratą węgierskim, oddanym zwolennikiem odnowy narodowej, Istvánem Széchenyi – ocenił Węgrów następująco: „Jesteście bardziej w tyle, niż były miasta hanzeatyckie 500 lat temu.”
Nawet jeśli te niepochlebne słowa wydają się przesadne, niezaprzeczalnym faktem historycznym jest, że mieszczaństwo zaczęło kiełkować dopiero pod koniec XVIII wieku, a węgierskie elity nie były zainteresowane reformami społecznymi. Mało tego, nie były w stanie ich przeprowadzić w duchu oświecenia, same bowiem potrzebowały edukacji. W konsekwencji zdecydowana większość „wybranego” narodu praktycznie do XX wieku pozbawiona była podstawowych praw. Znacząca jej część była niepiśmienna, niewiedząca, niemyśląca. Poddane silnej madziaryzacji mniejszości narodowe – pod wieloma względami – znajdowały się w jeszcze gorszej sytuacji. Nic dziwnego, że przy nadarzającej się okazji (1849 r., 1919 r.) występowały przeciwko Węgrom. Błędem jednak jest obarczać odpowiedzialnością za wszystko sąsiadów, bo np. to nie Siedmiogród z rumuńską większością wybrał „natychmiastową unię”, czyli zjednoczenie z Węgrami w 1848 r., to powstające przeciwko Habsburgom Węgry – wbrew woli niewęgierskiej większości – decydowały o losach Transylwanii. Z kolei w 1920 r. nie sąsiadujące z Węgrami kraje, lecz zwycięskie mocarstwa decydowały o europejskich granicach, m.in. o granicy Węgier. Według jednego z rozpowszechnionych fałszywych mitów węgierski holokaust był dziełem hitlerowskich Niemiec. Abstrahując od aktywnego udziału w jego planowaniu ze strony węgierskiej administracji państwowej oraz realizacji ze strony kolei państwowych i żandarmerii, warto wspomnieć o przyjętych 13 antyżydowskich ustawach uchwalonych na Węgrzech w latach 1920-1941. Będący zwolennikiem ograniczenia praw Żydom konserwatywny węgierski polityk, późniejszy premier Pál Teleki, powołując się na interes narodowy, w jednym z wywiadów w roku 1919 mówił o toczącej się walce ras. Fakt, żadna ustawa żydowska nie nakazała deportacji ludzi do obozów śmierci lub strzelania do nich na brzegu Dunaju, ale wraz z takimi wypowiedziami to owe ustawy przygotowały grunt pozwalający na późniejsze haniebne czyny. Jakże łatwo jest zepsuć klimat społeczny… Jakże łatwo zniszczyć drugiego człowieka! Wystarczy jedynie powtarzać kłamstwa dziesiątki razy, czuć urazy i rzucać „kamienie” w niewinnych, gloryfikując przy tym siebie.
Co do społecznego gruntu, sprawa nie przedstawia się inaczej w teraźniejszości, którą można nazwać erą natarcia populizmu, rodzenia się na nowo narodowych egoizmów i osłabiania liberalnej demokracji. Czy potrzebny był kolejny fanatyczny despota i ofiara dziesiątek tysięcy niewinnych istnień ludzkich w Ukrainie, by narody Europy zrozumiały, że są „skazane” na siebie, że należy pożegnać się z ograniczonymi, skostniałymi i skorumpowanymi elitami rządzącymi, by umocnić integrację i wreszcie – zamiast teoretyzować o wartościach – zdecydowanie działać w ich obronie?

András Asztalos, ekonomista, były dyplomata węgierski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here