Słupsk już dzieli, choć nie dostał – inwestycje „na słowo honoru”

0
186

Wiceprezydentka Słupska obiecuje przejęcie inwestycji na terenach, które wciąż formalnie należą do Kobylnicy. Czy to polityczna przezorność, czy niepokojąca próba uprzedzenia decyzji Rady Ministrów?

Obietnice bez mandatu – czyli jak (nie) przejmować inwestycji
i mieszkańców

Wiceprezydentka Słupska Marta Makuch, z wyprzedzeniem godnym mistrza szachowego, zadeklarowała publicznie, że miasto Słupsk zrealizuje inwestycje rozpoczęte przez Kobylnicę — nawet jeśli są one współfinansowane z funduszy zewnętrznych. Deklaracja brzmi niemalże opiekuńczo, gdyby nie jeden dość istotny szczegół: teren, o którym mowa, wciąż nie należy do miasta. Decyzja Rady Ministrów w sprawie zmiany granic jeszcze nie zapadła. Czyżby w Słupsku obowiązywał równoległy porządek prawny?

Składanie takich obietnic na tym etapie jest nie tylko politycznym falstartem — to zawoalowana forma nacisku, mająca stworzyć wrażenie, że proces poszerzenia granic to już formalność, a nie trwająca i kontestowana procedura. Innymi słowy: decyzji jeszcze nie ma, ale już wypada się z nią pogodzić. Mieszkańcy mają przyswajać nową rzeczywistość, zanim ta stanie się prawem. Słowem: narracja zamiast faktów, PR zamiast transparentności.

Przejmowanie inwestycji czy przejmowanie świadomości?

Jeszcze bardziej niepokojące jest to, że komunikaty płynące ze strony władz Słupska mogą być odbierane jako subtelna manipulacja emocjami mieszkańców terenów objętych potencjalną aneksją. Bo jeśli inwestycje „będą kontynuowane”, to może i decyzja jednak zapadła? Może nie warto się buntować? Może już trzeba „przyzwyczajać się” do nowych porządków? Wiceprezydentka uprzejmie utwierdza mieszkańców w przekonaniu, że ich przyszłość została już rozpisana. Tylko zapomniano ich o to zapytać.

No właśnie — ilu mieszkańców Kobylnicy rzeczywiście o to pytało? Czy były jakieś oficjalne wnioski, interpelacje, zapytania, które uzasadniały tak daleko idącą deklarację wiceprezydentki? Czy możemy je zobaczyć, czy pozostaniemy w sferze „anonimowych głosów z terenu”? W imię elementarnej transparentności, warto byłoby te pytania i nazwiska pokazać opinii publicznej.

Demokracja wybiórcza? Mandat opcjonalny?

Jeśli dojdzie do poszerzenia granic, zarząd nad nowymi terenami obejmie prezydent miasta Słupska — osoba, której mieszkańcy tych obszarów nigdy nie wybrali. To nie jest drobna komplikacja ustrojowa. To poważny zgrzyt demokratyczny. A że podobne zjawiska nie są odosobnione, czas najwyższy otwarcie powiedzieć: potrzebujemy zmiany ustawy o samorządzie. Jeśli gmina traci część swojego terytorium na rzecz miasta, konieczne są nowe wybory samorządowe. W przeciwnym razie mamy do czynienia z administracyjną aneksją, a nie z demokratyczną decyzją obywateli.

Kolejne pytanie nasuwa się samo: gdzie w tej sprawie jest głos prezydentki Słupska, Krystyny Danileckiej-Wojewódzkiej? To ona, zgodnie z uchwałą Rady Miejskiej, jest wskazana jako osoba odpowiedzialna za realizację uchwały o poszerzeniu granic. Tymczasem wypowiada się głównie jej zastępczyni. Czy to nowy model komunikacji? A może próba oswojenia mieszkańców z nowym liderem? Sytuacja, w której kluczowe decyzje komunikowane są przez urzędników drugiego szczebla, rodzi pytania nie tylko o przejrzystość, ale też o faktyczną sprawczość urzędu.

Nie mamy jeszcze decyzji Rady Ministrów. Nie wiemy, czy granice miasta Słupska się poszerzą. Ale wiemy, że coś tu dzieje się nie tak. Mieszkańcy są zachęcani do uznania rzeczywistości, której jeszcze nie ma. Deklaracje składane są bez gwarancji i bez kompetencji. A zamiast dialogu mamy gotowe odpowiedzi — udzielane zanim padną pytania.

To nie jest spór o granice. To spór o standardy.

Link do wypowiedzi Marty Makuch, wiceprezydentki Miasta Słupska: Facebook

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here