Słupska Euterpe – czyli o poezji z poetką słów kilka

0
421

Poezja narodziła się już w starożytności – umiłowali ją sobie nade wszystko Grecy i według nich przewodził jej bóg Apollo wraz z muzami Erato, Euterpe czy Kaliope. Twórczość poetycka rozwijała się przez wszystkie epoki, aż w końcu trafiła do XXI wieku, choć w naszej codzienności już raczej rzadko nam towarzyszy. Poezja kojarzy się z zamierzchłymi czasami, szkolną ławą, maturalnym maltretowaniem Norwida, katowaniem wieszczy. Wiele osób ostatnie spotkanie z poezją miało wówczas, gdy deklamowało fraszki albo znamienne „Litwo, ojczyzno moja…” pod surowym okiem polonistki. Uwaga – szokująca informacja: poeci żyją i tworzą także dzisiaj, tu, teraz, na tematy związane nie tylko z zaborcami i marnością naszego jestestwa. W swoje tomiki przelewają prawdy bliskie nam, a chyba zbyt rzadko zdarza się nam po nie sięgać. Tramwaj postanowił w tym numerze zatrzymać się przy tej lirycznej stacji i przedstawić jedną ze słupskich poetek.

Teresa Ławecka – matka, babcia, przyjaciółka. Obecnie emerytka, a wcześniej czujna sekretarka z ramienia prezydenta miasta oraz prokuratury. Urodziła się w Wielkopolsce, w Trzciance, a w latach 70. przybyła tutaj. Pokochała morze, a ziemię słupską – za jej ludzi oraz przyjaciół, których znalazła. Wychowała synów, stworzyła dom. Mając 34 lata, z powodu choroby straciła całkowicie wzrok, ale nie pozwoliła, aby ją to w czymkolwiek powstrzymało. Została zaangażowaną działaczką społeczną i aktywistką, zwłaszcza na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Podjęła pracę w Gazecie Mówionej, pisząc artykuły oraz – w 2008 r. – swój pierwszy wiersz.

Na potrzeby gazety napisałaś swój własny wiersz. Jak jeden liryk zmienił się w liczne tomiki?
Napisałam pierwszy wiersz, potem drugi. Z Gazetą Mówioną udało mi się dotrzeć do słupskiego starostwa. Tam wówczas była grupa pod nazwą „Wtorkowe spotkania literackie”. Z chęcią na nie uczęszczałam. W 2009 r. opublikowałam swój wiersz w antologii poezji wydawanej właśnie przez starostwo. Później jakoś się to potoczyło. Znajomi zaczęli męczyć mnie pytaniami, gdzie jest mój tomik, na co skromnie odpowiadałam, że nie mam. Wtedy nawet nie myślałam, żeby taki wydać… Udało się to rok później.

Ile tomików wydałaś od tego czasu?
Minęło już 12 lat, a ja dorobiłam się 6 tomików, jednego dla dzieci, oraz publikacji w 19 antologiach.

To spory dorobek, zwłaszcza dla kogoś, kto zaczął mieć do czynienia z tym gatunkiem i publikować dość późno. Wniosłaś w poezję współczesną wkład, ale co ona daje tobie? Co zawierasz w swoich wierszach?
Na początku bawiłam się słowem, wyrażałam w pierwszym tomiku „Oddaj moją twarz” tęsknoty za widzeniem i światem widzialnym. Odbiciem w lustrze, zobaczeniem się na nowo, dostrzeżeniem pyłku w słońcu, kolorów, kwiatów. Czułam się wtedy tak, jakby ktoś odebrał mi twarz, której nie mogę obejrzeć – stąd tytuł. W drugim tomiku (2012) – „Ogród niezapominajek” – opowiadam o tym, o czym warto pamiętać, trochę wspominając rzeczy z mojej pamięci wzrokowej i to, co chciałam w niej zatrzymać, choćby dziadków czy piękno przyrody.

Uważasz, że twoja poezja z pierwszych tomików mogła narodzić się jako sposób radzenia sobie z nowym, trudnym światem, z którym musiałaś się zmierzyć?
Zupełnie nie. Jestem silną kobietą i od samego początku dobrze się przystosowałam i całkiem nieźle dawałam sobie radę. Przebywając jednak w towarzystwie innych osób z dysfunkcją wzroku, zauważyłam, że nie wszystkim udaje się taką siłę utrzymać. Niektórzy byli zagubieni, potrzebowali wsparcia, przykładu, który pokazałby, że nawet będąc w takiej sytuacji, można całkiem dobrze sobie poradzić. Stąd takie wiersze. Nie widząc, potrzebuję jednak pomocy, choćby przy pracy nad wierszami na komputerze. Obecnie bardzo pomaga mi asystent z MOPR.

Doszłaś teraz jednak do momentu, kiedy w twoich lirykach zawierasz wszystko. Sprawy ważne i mniej ważne, trudne, łatwe, smutne, radosne, kontrowersyjne, a także dotykające wszystkich ludzi. Co cię zainspirowało i co jest dzisiaj twoim natchnieniem?
Zaczęło się od pewnego spotkania na festiwalu Komeda Jazz, który słupszczanie bardzo dobrze znają. Powiedziano mi tam „Tereska, ale dlaczego piszesz takie smutne wiersze? Erotyki byś jakieś napisała, z pieprzykiem!”. I napisałam „Lalki nie płaczą”. Erotyki są o miłości, ale miłość bywa różna, i właśnie taką różnorodną chciałam czytelnikom ukazać – do partnera, do matki, dzieci, i oczywiście do muzyki. Całość się sama ułożyła. Wszystko to wiąże się z tym, że mamy duże serce, pojemne, i możemy w nim zmieścić wiele osób czy rzeczy, a to, co kochamy, jest przecież takie nasze. Inspiruje mnie wszystko wokół – nasłuchiwane rozmowy na ulicy, w urzędzie, na przystanku, ludzie dookoła, wspomnienia, uczucia, rodzina i przyjaciele.

A co zajmuje cię obecnie? O czym jest twój najnowszy tomik?
W „Autologii Cienia” piszę o różnych aspektach tytułowego cienia, który towarzyszy nam przez cale życie. Dla mnie to fenomen. Jest z nami od urodzenia, aż do odejścia. On nam towarzyszy zawsze i w przypadku, kiedy ktoś – tak jak ja – go nie widzi, nie znaczy, że go nie ma. Jest też podwójną abstrakcją, bo nie widzę cienia, a jednak istnieje, a dodatkowo jest nieuchwytny, nie można go dotknąć, posmakować, powąchać. Jest ciągle zmienny kształtem, ale ciągle z nami.

Taki milczący świadek naszego życia. Bardzo ciekawy temat, przyznaję. Napisałaś także ukazujący się teraz tomik dla dzieci.
Dokładnie. „Ulica marzeń” była pomysłem mojego syna Łukasza. Kiedy urodził mu się synek – Luke, zadzwonił do mnie, wymienił się rewelacjami, ale powiedział także „Musisz napisać teraz wiersze dla dzieci, skoro masz już i wnuczkę, i wnuka.” A ja się broniłam, oj, jak ja się broniłam! Mówiłam, że bardzo trudno pisać dla dzieci, a syn powątpiewał i pytał dlaczego. A prawda jest taka, że wiersze dla dzieci muszą być dużo mądrzejsze niż dla dorosłych.

Ale w końcu ci się udało.
Zostałam zmotywowana. W mojej głowie zaczęłam wchodzić ponownie w dziecięcy świat, przypominać sobie, jak to było, co nas fascynowało, co było wtedy ważne. Powstał pierwszy wiersz, drugi – jeszcze z niepewnością, ale zafascynowało mnie to. Znowu mogłam być małą dziewczynką i kiedy przekroczyłam próg wyobrażeń, zaczęłam pisać. Dobiłam chyba do 33, a przy takiej liczbie uznałam, że na jakąś publikację wystarczy. Dotykały one rodziny, przyjaciół i przyrody – świata roślin oraz zwierząt. A początkowo miała to być tylko książeczka o konikach.

A co maluchom może dać poezja, która nawet dorosłym często sprawia problemy?
Wiersze dla dzieci były tematyczne, jednocześnie z bajkowym, kolorowym światem, ale i z morałem, aby dzieci się czegoś nauczyły.

Pisanie poezji to jedno. Natomiast sama poezja wydaje mi się takim dzieckiem literatury trochę postawionym w kącie. Jest w dużej mniejszości, pogrzebana pod stosem kryminalnych i romantycznych powieści. Czy według ciebie trudno jest z tym gatunkiem dotrzeć do czytelników?
Jeśli chodzi o procentowe podsumowanie czytelnictwa, to najmniej czyta się poezji. Ale są osoby, które lubią po nią sięgnąć, a nawet jeśli wolą powieści, to od czasu do czasu czytają też poezję. Atrakcyjność wierszy to trafienie tematyczne do zainteresowań danego czytelnika. Nie jest to łatwe, ale to, że poezja znajduje się w niszowej części, nie oznacza, żeby w tej sferze kultury nie działać. Sama, gdy organizuję spotkania, staram się przekazywać treści w bardzo atrakcyjnej formie, z pomocą muzyki, przedstawień, czytania przez aktorów, a nawet angażując do występów dzieci. Myślę, że z czasem ludzie częściej będą sięgać po współczesną poezję, bo teraz wolą raczej znanych autorów.

Takich, których poznali w podręcznikach na języku polskim?
Tak, których wiersze przynajmniej przykładowo przeanalizowali i ewentualnie mogą wtedy zrozumieć więcej, niż tylko powierzchownie czytając. Poezja ma swoje stopnie, może być kierowana do czytelników odbierających ją bardzo prosto – z pierwszej warstwy, ale i takich, którzy umieją zrobić wstępną analizę i potraktują wiersz jak cebulę. Wycisną nawet trochę łez. Dotarcie do kolejnych warstw wymaga jednak bardzo dużego zaangażowania.

A co się stanie, kiedy ktoś zdecyduje się na ten trud?
W tej chwili jest tak ogromne tempo życia, że wielu wartościowych rzeczy nie zauważamy. Poezja mówi, gdzie patrzeć – na tę przykładową spadającą kroplę rosy. Kiedy pędzimy do pracy, sklepu, po dziecko do przedszkola, to raczej nie szukamy niczego na źdźble trawy, nie obchodzi nas rozwijający się pączek listka, ponieważ nasze myśli biegną w zupełnie innym kierunku. Myślę, że poezja, wiersze, liryki są tym, co zwraca nam uwagę – zatrzymajmy się! Chwila nad tym spadającym liściem jesienią to będzie odświeżenie naszego umysłu, może być innym spojrzeniem np. na drugiego człowieka.

Czasami jest taka obawa, że nawet gdy przeczytam wiersz z zaangażowaniem, to moje zrozumienie będzie zupełnie odbiegać od wizji poety i kompletnie się pomylę w jego interpretacji.
Bardzo nie lubię, a wręcz śmieszy mnie pytanie, co autor miał na myśli. Autor miał rożne rzeczy na myśli! Natomiast ja jako autorka daję czytelnikowi możliwość własnej interpretacji, własnego odbioru na podstawie swoich doświadczeń. Przez ten wiersz doszukujemy się prawdy i przesłania tego, co napisał autor, ale przecież zawsze na bazie swoich własnych doświadczeń.

Czyli poezji nie trzeba się bać. A co planujesz teraz? Czego czytelnicy mogą oczekiwać od ciebie w przyszłości?
Kolejnych tomików oczywiście! – odpowiada ze śmiechem poetka.

rozmawiała Nikola Dąbrowska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here