„Trina. Niech nie gaśnie nigdy”

0
439
Fot. arch. Nowy Teatr w Słupsku

CZYLI JEST NADZIEJA

Na spektakle teatralne od paru lat chodzimy razem, rozmawiamy potem o nich, mając często zbieżne opinie, różniące się w szczegółach. Posługujemy się więc bardzo podobnym kodem w odbiorze teatru w ogóle. Nie inaczej było teraz. Stąd próba napisania wspólnej recenzji albo słów kilku o „Trinie…” w inscenizacji Iwo Vedrala.

PIOTR MERECKI: Z jakim nastawieniem szłaś do Nowego Teatru tym razem?

ULA MARKOWSKA: Współpracuję z teatrami ponad 20 lat. W dobrym zwyczaju jest zapraszanie dziennikarzy na premierę. „Trina. Niech nie gaśnie nigdy” była jednak premierą, na którą nie dostałam zaproszenia. Teatr obraził się chyba na mnie za niepochlebną recenzję ostatniej sztuki i jeszcze wcześniejszej, i jeszcze wcześniejszej… Zatem przeczytałam, ale i obejrzałam recenzje świeżej propozycji Nowego Teatru. Były one zaskakująco negatywne. Zachęciło mnie to jeszcze bardziej do tego, by obejrzeć spektakl. Ale nie szłam tam z żadnym nastawieniem. Próbuję nie oceniać spektaklu po przeczytanych recenzjach. To tak jakby powiedzieć, że coś Ci nie smakuje i na pewno tego nie polubisz, zanim w ogóle spróbujesz. A ja teatr lubię smakować i oceniać na podstawie własnego odbioru i własnych emocji.

Ja po przeczytaniu paru recenzji i wysłuchaniu kilku opinii, też starałem się nie mieć żadnych oczekiwań. Choć było to trudne – bo pamiętam „Ulicę”, którą Iwo Vedral reżyserował w Słupsku osiem lat temu, a który to spektakl dobrze oceniałem. To zawsze daje nadzieję, że kolejna realizacja także „da radę”. Przyglądałem się kiedy wychodziliśmy z Teatru po „Trinie…” – minę miałaś raczej zadowoloną, choć nie bez nuty niedowierzania.

Oj bardzo na takie niedowierzanie czekałam. Oferta Nowego w ostatnim sezonie trochę mnie rozczarowała. Bałam się więc kolejnej farsy, czy nudnej historyjki o mieście.
A przecież postać Triny jest mocno związana ze Słupskiem. Bałam się spłaszczenia Triny.
Tu jest spora tendencja do idealizowania lokalnej historii, a ja lubię prawdę. Teatr powinien opowiadać jakąś historię, ale i mówić do mnie o rzeczach ważnych. Powinien wywoływać emocje. Nie bawią mnie więc głupie komedyjki, w których koniecznością jest pokazanie gołej dupy. Ten spektakl okazał się być w końcu o czymś. Opowiedział mi historię niezwykłej kobiety,która przegrała, bo była inna niż wszyscy. To spektakl o dzisiejszych czarownicach. I choć nie palą ich na stosie, to niszczą w inny, równie okrutny sposób. Wystarczy, że pozwolisz sobie na bycie sobą, na bycie inną…

Ja historię Triny w słupskim spektaklu Vedrala czytam jako powód do opowieści
o prostych tak naprawdę (choć fabularnie nieco skomplikownych) sprawach.
O uczuciach które mają wpływ na nasze życie bez względu na umiejscowienie
w czasie i przestrzeni. O tym, że zawiść i zazdrość mogą skończyć się źle.
Dla jednych wcześniej, dla innych później. O tym, że są sytuacje, w których możesz się zemścić nie brudząc własnych rąk.

Trina…., to historia kobiet, to historia wielu z nas. Przeniesienie jej do innych czasów, do innej relacji jest bardzo dobrym zabiegiem. Pozwala nam ją polubić, zobaczyć w niej buntowniczkę, która potrafi sprzeciwić się społeczności i nie podpisać choćby petycji
o wycięcie drzewa. To kobieta, która chce kochać na własnych warunkach. W tym przypadku, to akurat relacja z inną kobietą. Ale dzisiaj to nie powinno przecież już nikogo dziwić albo gorszyć. Jeśli mamy z tym kłopot, to powinniśmy przemyśleć poziom swojej tolerancji. Trina pada ofiarą zazdrości, niezrozumienia, być może podziwu, z którym jej rywal nie umiał sobie poradzić. Postanawia więc pozbyć się jej, niszcząc reputację rywalki
i w efekcie odbierając życie. Ale to również spektakl o chorobie naszych czasów – uzależnieniach. Nie ważne czy to zioła, leki, czy twarde narkotyki.

Tu wchodzi wątek narkotyków (czy też leków opioidowych), których historia stosowania jest w naszym kraju krótka. W zasadzie oxy i fentanyl to nazwy kojarzone ze Stanami Zjednoczonymi. Na naszym rynku „narkotykowym” zaczynają się dopiero pojawiać. Może to stąd potrzeba wstawienia na scenę agentów FBI? Moim zdaniem nie wniosło to do spektaklu nic, bez czego nie mógłbym się obejść. Jak, Twoim zdaniem, zespół Nowego poradził sobie
z materią?

Oj tutaj Panie pokazały nam dopiero teatr. Niezwykle zaangażowane, nie bojące się emocji, sprawiły, że nie było mowy o nudzie. Zachwyciła mnie każda z nich: Katarzyna Pałka, która kupiła mnie już w pierwszej scenie. Wielkie brawa należą się Annie Grochowskiej za bardzo trudną jednak rolę Triny. A Jowita Kropiewnicka dostaje ode mnie owacje na stojąco.

Ja grę aktorów, wszystkich (może rzeczywiście z delikatną przewagą pań) określam słowem; intensywna. W bardzo dobrym tegoż słowa znaczeniu.
Ukłon w Waszą stronę, panie i panowie. Zastanawiam się nad wadami przedstawienia. Myślę tu, i chyba trochę za nim tęsknię, o teatrze bez multimediów: projekcji i kamer na żywo. W moim przekonaniu spektakl nie straciłby na pominięciu tych scen. Jak myślisz?

To w mojej ocenie jedyna wada tej realizacji. Ivo Vedral wykorzystał zabieg, który być może miał być ciekawym rozwiązaniem, a przyniósł odwrotny skutek. Projekcje, czy nawet sceny rodem z amerykańskich kryminałów były według mnie niepotrzebnym wydłużeniem
i wprowadzały trochę niepotrzebnego chaosu. Czasem najlepsze okazują się proste rozwiązania.

Podobno widownia nie wstała do braw na premierowym pokazie spektaklu,
jak to oceniasz?

Widownia nie wstała również po spektaklu na którym byliśmy pod koniec stycznia.
Mam w stosunku do zachowania słupskiej widowni sporo niezrozumienia. Przyjechałam do Słupska 4 lata temu. Pierwszy spektakl w teatrze i to wstawanie na średnim, w moim odczuciu, przedstawieniu było dla mnie zaskoczeniem. Przyglądam się temu zjawisku od tamtej pory i nadal tego nie rozumiem: standing ovation na każdej premierze, bez względu na jej jakość. Zadziwiająca jest dla mnie również ocena części recenzentów, która pojawiła się w mediach. Widownia na „Trinie…” nie wstała, więc spektakl był zły. No dla mnie to przedstawienie jest wyjątkowo udane, więc w zupełnie inny sposób oceniam zachowanie widowni. Podniesienie się z fotela do oklasków nie jest jak się okazuje wyznacznikiem tego co dobre, a co złe. Przynajmniej nie w Słupsku.

Mam podobną opinię. Choć nie liczyłbym na to, że przypadek „Triny…” to powrót do normalności, rozumianej przeze mnie w uproszczeniu mniej więcej tak: oklaskujemy dobre przedstawienia, a wstajemy tylko na wybitnych. Wróćmy jeszcze na chwilę do spektaklu. A właściwie do postaci Triny. Zawsze znajdzie się ktoś kto kłuje innych w oczy. Albo jest ładniejszy, częściej zresztą ładniejsza, albo jej zioła ładniej pachną (czytaj: lepiej się sprzedają). Niech nam Trina nie gaśnie. Nigdy. Jej przykład. Nie przykład tego, że nie warto, bo można zostać ukaraną/ ukaranym. Ale że można być innym: bardziej kolorowym (nawet jeśli rudym), mającym swoje zdanie, wiedzę (stąd wiedźma) i niepoddającym się.

Trina…. Niech nie gaśnie nigdy, bo czarownica jest dzisiaj odpowiedzią na poszukiwanie wzorców kobiecości. Potrzebujemy tego wzoru pramatek, babek, które były mocno oparte na buncie. Bo to bunt wobec patriarchatu, przyjętych norm społecznych, czy innowierstwo posyłało je na stos. Potrzebujemy obecnie takiej charyzmy, która pozwoli nam kobietom budować siebie nie w oparciu o kogoś, ale o swoje własne potrzeby. W czarownicach dostrzegamy zatem nie tylko buntowniczki, ale przede wszystkim waleczne kobiety.
I tego im bardzo zazdrościmy, niestety naiwnie wierząc, że one wszystkie takie właśnie były. Jednak dość często one same nie wiedziały, z jakiego powodu zostały osądzone
i skazane na śmierć. Do sieci oskarżeń łapano bowiem bardzo różne kobiety, również te, które nieopatrznie wychyliły się ze swoim zdaniem, odstawały od reszty, czy mieszkały same. Polowania na czarownice oparte były w dużej mierze również o mocno wypaczoną wtedy seksualność. Na przykład kobiecy orgazm, wtedy wydawał się bardzo podejrzany. Traktowany niczym zła magia. Dlatego śmiała seksualność kobieca wiązana była z czarami.

W postaci Triny mam nadzieję, dostrzegł to wszystko również reżyser spektaklu. Być może widzom przeszkadzała właśnie seksualność bohaterki, być może jej inność i obalony mit wyidealizowanej słupskiej czarownicy, Ale Ivo osiągnął to, co najważniejsze, pokazał, że dzisiaj też nie zrozumieliśmy Triny, czarownicy, tak jak kiedyś nie rozumieli jej Ci, którzy
z powodu własnych lęków skazali ją na śmierć.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here