Nowa w mieście

0
341

Czy nadal mogę się oceniać jako nowa w mieście, skoro przeprowadziłam się tutaj dokładnie rok temu? Nie wiem. Nie potrafię ocenić, kiedy przestaje się być nowym. Nie potrafię również zrozumieć nadal tego fenomenu nazywania, czy już jestem tutejsza, czy nadal obca.

Kto wyznacza nam granice, kto decyduje o tym, czy jesteś mile, czy też niezbyt mile widzianym nowym mieszkańcem? Nacjonalizm regionalny ma różne oblicza w zależności od miejsca. W jednym miejscu w ogóle go nie odczuwamy, a w innym dopada nas mrocznym spojrzeniem z ciemnych bram i podwórek kamienic. Przez 18 lat lat jako mieszkanka Śląska Cieszyńskiego  czułam się obco i nigdy nie byłam u siebie. Nie dano mi, tak naprawdę odczuć, że należę do tej społeczności. Bo albo jesteś „tu stela”(stąd) od pokoleń, albo zawsze pozostaniesz obca. Ciekawe to jest zjawisko, choć bywa również męczące i uciążliwe.Zagłębiając się w ten temat powinnam sięgnąć chyba do początku i pochodzenia. Podhale… tam się urodziłam i jakiś czas wychowywałam nawet. Nie mogę natomiast powiedzieć, że czuję się silnie związana z tym regionem. Mam wrażenie jednak, że to górale są bardziej związani ze mną. Odwiedzając  bowiem rodzinne strony często mówią: „Tyś psecie nasa”. Ale ja taka ich, to w ogóle się  nie czuję.Po drodze mieszkałam w Krakowie, Warszawie, a nawet Radomiu. Pobytom tym towarzyszył zawsze jakiś konkretny cel: szkoła, studia, praca. Czasowość sprawiała, że człowiek nawet nie myślał o tym, czy jest już lokalsem, czy tylko przysłowiowym słoikiem. W dodatku młodość raczej takich dylematów w ogóle nie dostrzega, a na pewno nie odczuwa potrzeby zadawania tak trudnych pytań.„Słupsk” za to, póki co, nie pyta, jak długo tu jestem, czy zostanę na dłużej, a może na stałe?  Nie mówi mi też, że jestem obca. Co nie oznacza, że czasem obco się nie czuję.Jako nowa w mieście mam ten przywilej, że mogę poznawać je z zupełnie innej perspektywy. Otwieram różne drzwi zaglądając czasem niepewnie, ale i bywa tak, że ośmielona wchodzę jak do siebie. Obserwuję reakcje ludzi, ich spojrzenia, bo to one decydują o tym, czy czuję się przyjęta jak swoja czy obca. I tak, bywając w teatrze Tęcza czuję się jak w domu. Wiem, gdzie stoi cukier do kawy, znam już prawie wszystkie zakamarki. Nikt nie dziwi się moją obecnością. Za to w pięknie odnowionym Teatrze Nowym bywam niezwykle rzadko. Onieśmielona ciemnym wnętrzem, sterylnością, zamkniętymi drzwiami, dostaję sygnał, że przyjaźni wielkiej, to raczej nie będzie. Podobnie z urzędami. Piękny i majestatyczny ratusz, który pachnie historią, owiewa mnie niestety chłodem za każdym razem gdy tam jestem. Dystans budują tam wielkie stoły. Posadzona przy nich, czuję się jak mała dziewczynka, którą ktoś zaraz skarci. O załatwianiu spraw urzędowych dzisiaj nie będę mówić, bo to jest temat, któremu trzeba poświęcić dużo więcej czasu. Za to starostwo powiatowe, choć architektonicznie nie tak majestatyczne, to atmosfera wewnątrz daje dużą akceptację i czuję się tam mile widziana. Lubię tam być. Jednak jeśli o urząd chodzi, to i tak najbardziej swojsko czuję się w Gminie Słupsk. Jakoś domowo tam i przyjaźnie. Przez ten rok odwiedziłam każdą gminę w powiecie. Ludzie jak wszędzie, są bardziej lub mniej mili. Na razie czuję się tam tylko gościem, ale może z czasem będą to dobrosąsiedzkie relacje…

Po co w ogóle to robię i o tym piszę? 
Bo miasto trzeba traktować nie tylko jako przestrzeń bardziej lub mniej dostosowaną do codziennych potrzeb. Nie oceniam miasta tylko pod względem dróg, miejsc parkingowych, ilości sklepów, czy jakości komunikacji miejskiej (choć słupska komunikacja miejska akurat jest bardzo pozytywnym zaskoczeniem). Ale miasto, to tkanka złożona dostarczająca różnych bodźców i to one decydują tak naprawdę, czy jest to miejsce do życia dobre czy raczej nie. Czy zachęci Cię do tego, byś pozostał na dłużej, czy potraktujesz je tylko jako kolejny przystanek na drodze.

Każde miejsce w którym do tej pory przyszło mi mieszkać, miało swój zapach i głos. Słupsk jest inny, nie przypisałam mu zapachu, choć głos miasta powoli zapisuje się już w moim pamiętniku. Hałas i gwar o różnych porach dnia układa się w powtarzającą melodię, a śmiech mew gniazdujących na pobliskim bloku, staje się już powoli przyzwyczajeniem. Nie nasłuchuję ich i prawie nie zauważam.Ale poznając miasto próbuję zrozumieć je głębiej. Dostrzec zależności, problemy i ograniczenia. Patrząc na nie zupełnie jako ktoś nowy przyglądam się kulturze, edukacji, służbom wszelkiego rodzaju, organizacjom pozarządowym, polityce lokalnej i relacjom sąsiedzkim. Każdego dnia plotka goni plotkę, kto z kim, gdzie i po co. Kto ma większy lub mniejszy biznes. Czasem mnie coś zdumiewa, czasem złości, a czasem bawi nawet. Rodzi się w mojej głowie wiele pytań, które z prostotą dziecka chciałabym zadać, by zrozumieć, by wyjaśnić budzące się wątpliwości.Nowa w mieście zatem, czy może już nie? Bez względu na to będę pytać i poznawać miasto. Może kiedyś będę mogła powiedzieć… jestem ze Słupska.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here