Pobłądziłam…
A przecież nie tak dawno powstawały grody, rodziła się państwowość, tworzono wspólnoty, trwały wędrówki, nieszczęsne wojny światowe i przesiedlenia. Na przestrzeni wieków człowieczy los był bardzo zróżnicowany, czasami interesujący i piękny, a czasami monotonny i trudny. Przodkowie pozostawili nam testament, a w nim, to co mieli pod stopami i w spichlerzu, jawory i dęby, szare mury i barwne powojniki. Zdarzało się, że spichlerze były puste, a ziemia czerwona od krwi. Pozostawili tylko to, czego nie mogli zabrać do grobów, darowali – choć nieświadomie – swym dzieciom traumy, których trudno się pozbyć. Owych nie można spłacić, jak zaciągniętego długu przez dziadka. Zatem, przechowujemy je w genotypie i dźwigamy na zgiętych kręgosłupach okrytych płaszczem
z soboli lub kurtką ze sztucznej skóry. I tak wciąż, od nowa!
Nie mam zamiaru nikogo dołować owym tekstem. Przeciwnie, poszukuję odpowiedzi na pytanie, dlaczego z pola widzenia dzisiejszej psychologii zniknęło pytanie o tożsamość? Sporo czytałam na ten temat, m.in. ów problem pojawia się w arcyciekawej pracy doktorskiej Fryderyka Nguyena „Kompleks nienasycenia…”. Polecam.
Być może to ja nie słyszę owego pytania, a może za mało wiem o psychologii. Jedno wiem na pewno, wspomniany problem towarzyszy mi od lat, z tego też względu obserwuję najbliższe otoczenie oraz to, co się w nim zadziewa. W ramach obchodów 100. lat muzealnictwa w Słupsku uczestniczyłam w znakomitym spotkaniu, które dotyczyło osadnictwa pomorskiego, historii Słupska i pierwszych jego mieszkańców. Dorota Hanowska prezentowała fotografie pochodzące z szuflad mieszkańców Słupska, odwoływała się do rozmów i wywiadów z osobami pamiętającymi pierwsze powojenne lata. Jej opowieści uzmysłowiły mi, że uraz psychiczny uwarunkowany II wojną światową, której wynikiem były przesiedlenia, nadal nam towarzyszy. Owszem, nie powinno tak być, jesteśmy wszak pokoleniem, którego II wojna światowa nie dotknęła bezpośrednio. To spotkanie obudziło we mnie również zapamiętane wspomnienia przeżyć moich dziadków, rodziców oraz moje własne. Nie zaprzeczam, temat osadnictwa pomorskiego już dawno „przywiązał” się do mnie, a może to ja „przywiązałam” się do tematu.
Mieszkali wciąż od nowa!
Nie znałam swojego pradziada i prababci, widuję ich jedynie w moich snach, jeśli takowe się pojawiają, niemniej ich losy nigdy nie były dla mnie obojętne. Rodzi się pytanie, co ja przejęłam po przodkach? Co przejął ktoś inny?
Nasi dziadkowie i babcie, osadzeni na Pomorzu, tęsknili za łanami pszenicy i gęstym zagajnikiem chmielu, za sadami pełnymi dojrzałych gruszek, za drewnianym kościołem
z trzema wieżyczkami i zapachem domu. Taki obraz przywoływała moja śp. babka po mieczu, ongiś mieszkanka Cebłowa, wcześniej Boisk Starych na Lubelszczyźnie. Do 1934 roku Cebłów stanowił gminę jednostkową, potem wieś należała do zbiorowej wiejskiej gminy Bełz w powiecie sokalskim (województwo lwowskie) w II Rzeczpospolitej – historyczne państwo polskie istniejące w latach 1918-1945. Po II wojnie światowej Cebłów wszedł w skład powiatu hrubieszowskiego, osadzonego w województwie lubelskim.
W nieszczęsnym roku 1951 wieś, wraz z ogromną częścią gminy Bełz, została włączona do Związku Radzieckiego, jednocześnie gminę Bełz przekształcono w gminę Chłopiatyn. Tak się stało za sprawą tzw. umowy o zamianie granic, co było okrucieństwem wobec Polaków tam mieszkujących. Co z tego, że od II wojny światowej minęło 6 lat, Polska była bezwolna, zależna od Związku Radzieckiego.
Wrastanie w pomorskie ziemie nie było łatwe, budowanie bezpiecznych podstaw, tym bardziej. Szabrownicy mieli „raj”, nie szczędzili nikogo, uprawiali swój proceder w sposób bezprawny. A w zasadzie prawa nie było, jedynym prawem było prawo moralne. Wzajemne relacje były różne, pierwsi osadnicy żyli „na walizkach”, w lęku i niedostatku.
Wyczuwalny był ogromny dysonans pomiędzy światami, tym pozostawionym np.
w centralnej Polsce, a zastanym po wysiedleniu Niemców. I tak jak pisałam wyżej, początkowo nie było prawa, poza moralnym, dlatego tak wiele zabytków dziedziczonych (cmentarzy, kaplic cmentarnych, wnętrz kościołów czy zasobów bibliotecznych) zostało zniszczonych. Wszystko było inne, krajobraz, wystrój w kościołach, nagrobki, budynki mieszkalne. Aby zmienić poczucie wyobcowania, władza PRL przeprowadziła szybką polonizację – niszcząc cmentarze ewangelickie, pomniki i niemieckie zasoby archiwalne. Ludzie początkowo nie dbali o otoczenie, nie budowali domów, nie sadzili drzew. Wrastanie Polaków w te ziemie było trudnym procesem.
Światło w zmianie
Powojenny koszmar zaadoptowało pokolenie urodzone na tych ziemiach już po II wojnie światowej. Wygaszanie traum pokoleniowych to długotrwały proces, w którym trudne doświadczenia, takie jak wojny, prześladowania lub tragedie, wpływają na całe rodziny
i społeczności. Droga do zdrowych emocji i lepszych relacji wymaga uważności i wiedzy.
Z tego też względu, działania związane z tożsamością, dziedzictwem kulturowym i edukacją w tym obszarze są istotą lepszego życia.
A potem rodziły się dzieci, naprawiano sprzęty zniszczone przez innych, remontowano kościoły i budowano mosty, odgruzowywano Słupsk, wznoszono nowe domy, rodziło się rzemiosło. Przez długie lata byliśmy świadkami i uczestnikami czasu rządów jedynej „słusznej” partii politycznej, następnie rozłamu i rodzenia się Solidarności w Polsce. A dziś?
Świat zmienia się z godziny na godzinę, toczy się wojna w Ukrainie, trwa kryzys migracyjny, jesteśmy świadkami wojny hybrydowej, Europa się zmienia. Na granicy
z Białorusią nie dzieje się dobrze. Takiej mobilizacji służb i środków nie było od lat.
W tym względzie edukacja regionalna i edukacja społeczna stały się potrzebą, koniecznością, kształtują bowiem tożsamość, której nie wolno nam „zagubić” w pędzie globalizmu. Żywot człowieka jest zbyt krótki, by nie wiedzieć kim jesteśmy! By zapomnieć kim byli nasi ojcowie i matki! To jest oczywiście mój indywidualny pogląd na sprawy związane z określeniem tożsamości i patriotyzmu lokalnego, których niewątpliwie definicje uległy poszerzeniu, a czasami zmianie.
Wzbudzenie zainteresowania światem z łatwością spowoduje u wielu z nas – szczególnie
u dzieci i młodzieży – zaciekawienie miastem czy regionem pomorskim, uświadomi własne korzenie, a dzięki temu życie stanie się mniej skomplikowane i bardziej świadome. Gdy poznamy siebie w otoczeniu, określimy swój status tożsamościowy, poznamy własny potencjał, wówczas staniemy się ogniwem wspólnoty, nie będziemy już samotnym żaglem w „morzu” świata. Tymczasem biorę do ręki kolejną książkę, bo czytanie jest jak terapia – terapia tożsamościowa – jest poszukiwaniem (i odnajdywaniem) siebie w wirze rodów, kosmosu i pierwotnych matek.
Polecam książki:
-
„Spotkaliśmy się w Słupsku. Opowieści osadników” – Dorota Ciecholewska-Hanowska, Katarzyna Maciejewska;
-
„Słupsk 1945. Miasto Niemców, Sowietów i Polsków” – Wojciech Skóra;
-
„Fotografia chłopów pomorskich” – red. D. M. Sroka;
-
„Mój nowy dom. Wspomnienia słupskich osadników” – Słupski Uniwersytet Trzeciego Wieku;
-
„Siedem matek Europy” Brayan Sykes;
Opis zdjęć:
-
Publikacja „Spotkaliśmy się w Słupsku. Opowieści osadników”;
-
Rodzina Kazimierza Felskiego z Wierzchociny, parafia Borowy Młyn (z kolekcji Zbigniewa Talewskiego; dostęp: Bałtycka Biblioteka Cyfrowa);
-
Polskie dziewczęta z rodzin chłopskich na emigracji zarobkowej pracujące w domach junkierskich (z kolekcji Jana Maziejuka, dostęp: Bałtycka Biblioteka Cyfrowa);
-
Fot. 5, 6, 7 pochodzą z książki „Mój nowy dom. Wspomnienia słupskich osadników” (dostęp: Bałtycka Biblioteka Cyfrowa).
Danuta Maria Sroka
st. kustosz MBP w Słupsku
Filia „Pomerania”