Nie zapominajmy o wartościach!

0
546

Trwa Prezydencja Polski w Radzie UE. Co to oznacza?

Co sześć miesięcy kolejne państwo członkowskie przejmuje rotacyjną prezydencję w Radzie. Przewodniczy wówczas posiedzeniom tej instytucji na wszystkich szczeblach i dba o ciągłość prac UE. Polska pełni właśnie prezydencję w Radzie UE, która zamyka się w ramach czasowych 01.01.2025 – 30.06.2025. Polska prezydencja odzwierciedla wyzwania jakie obecnie stoją przed całą Europą.

Polska sprawuje prezydencję już po raz drugi, pierwsza miała miejsce w drugiej połowie 2011 roku. Obecnie tworzymy trio z Danią i Cyprem. Dlaczego? Państwa członkowskie, które pełnią prezydencję po sobie, ściśle współpracują w grupach po trzy. System ten został wprowadzony w 2009 roku traktatem lizbońskim. Każda trójka ustala długofalowe cele i przygotowuje wspólny program tematów i spraw, którymi Rada będzie się zajmować przez osiemnaście miesięcy. Na podstawie tego programu każde z trzech państw opracowuje własny, bardziej szczegółowy program sześciomiesięczny. Mottem polskiej prezydencji roku 2025 jest „Bezpieczeństwo Europy”, wokół którego koncentruje się siedem wymiarów:

  1. zdolność do obrony,

  2. ochrona ludzi i granic,

  3. odporność na obcą ingerencję i dezinformację,

  4. bezpieczeństwo i swoboda działalności gospodarczej,

  5. transformacja energetyczna,

  6. konkurencyjność i odporność rolnictwa,

  7. bezpieczeństwo zdrowotne.

Polska prezydencja podjęła również szereg wysiłków na rzecz poszanowania zasad i wartości oraz ich promowania. Duży nacisk kładziony jest na edukację obywatelską, bowiem bez wiedzy i odpowiedzialności nie da się zbudować bezpiecznego miejsca na ziemi. Z powyższego wynika, że Polska prezydencja wspiera działania wzmacniające europejskie bezpieczeństwo w jego wielu formatach: zewnętrznym, wewnętrznym, informacyjnym, ekonomicznym, energetycznym, żywnościowym i zdrowotnym.

Wojna w Europie

Ukraina położona jest między Rosją a krajami Unii Europejskiej. Z tego powodu odgrywa istotną rolę nie tylko w Europie Wschodniej, ale ma wpływ na stabilność całego kontynentu europejskiego. Trwająca zbrojna agresja Rosji przeciwko Ukrainie zdecydowanie zagraża bezpieczeństwu całej Europy, dlatego konsolidacja działań zjednoczonych państw jest niebywale istotna, tak jak poszukiwanie sojuszników spoza Unii Europejskiej. Trzeba też wiedzieć, że wojna w Ukrainie jest nie tylko konfliktem zbrojnym, w którym giną żołnierze i cywile, obywatele trafiają do niewoli, a na ulicach giną dzieci; to również wojna hybrydowa, dezinformacyjna, wywołująca wiele szkód w ludzkich umysłach. Każda zbrojna agresja wzbudza trwogę i niepokój, bo rozmaitymi sposobami rozlewa się po świecie. Ta wojna, to też okupowanie demokratycznych wartości i zasad, „plucie” na dorobek pokoleń wypracowywany i chroniony przez szereg trudnych lat. Unia Europejska podjęła próbę obrony owych zasad i wartości, by żaden okupant nie mógł deptać po starannie utkanym płaszczu wolności.

Politycy są zdania, że należy wzmocnić własny potencjał obronny po to, by osiągnąć stan względnego spokoju. By tak się stało zwiększają budżet na obronność, proponują zorganizowanie szkoleń wojskowych dla mężczyzn i kobiet, jak również takich, które będą przeciwdziałać dezinformacji, tworzyć narzędzia
i wsparcie w powstrzymaniu zalewu kłamstw. Specjaliści twierdzą, że poszukiwanie informacji
w sprawdzonych źródłach jest najprostszą drogą do „odsiewu” nieprawdy. Każdy wszak wie, że wrzawa informacyjna jest szkodliwa, nie tylko z punktu widzenia samej dezinformacji. Pomimo posiadanej wiedzy wciąż wpadamy w sidła dezinformacji.

Wojna w Ukrainie trwa już trzy lata, utrzymuje się również ożywiony dyskurs, szczególnie teraz, gdy prezydentem USA został Donald Trump. Coraz wyraźniej słychać głosy z Brukseli, że znaleźliśmy się
w rzeczywistości, w której nie powinniśmy się znaleźć, dlatego też należy się konsolidować i motywować wzajemnie do działań związanych z obronnością Europy. Wewnętrzne kłótnie i spory należy odłożyć na „półkę” i zacząć wreszcie rozmawiać ze sobą o tym jak stworzyć i utrzymać pokój. Przecież tego właśnie oczekują nasze dzieci zaś agresor próbuje za wszelką cenę skłócić ludzi i narody. Odbija się to również na zdrowiu psychicznym, co jest wysoce niepokojące. W tym momencie zdrowie psychiczne powinno stać się jednym z istotnych elementów polityki zdrowotnej. I tak właśnie się dzieje! Szczególne znaczenie ma troska o zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży. Takie tematy wybrzmiewają podczas wielu zgromadzeń, nieformalnych spotkań czy otwartych debat.

Wieczna walka

Wciąż walczymy o prawa kobiet, prawa dzieci i młodzieży, o dostęp do informacji, o równe traktowanie… Odnosimy się do zapisów Konstytucji, stajemy w obronie zasad, przeciwdziałamy wykluczeniu.
Jak to wygląda w praktyce? Czy w istocie każdy z nas jest równy? W mojej ocenie odpowiedzi należy szukać we własnych postępowaniu, a potem zacząć się przyglądać otoczeniu, by wreszcie odpowiedzieć samemu sobie na mrowie pytań, zanim odpowie się na to ostateczne. Czy wszyscy jesteśmy traktowani jednakowo? Chodzi o zasady i wartości, o człowieka i jego bezpieczeństwo.

Bez wątpienia dzieje się tak, że czym człowiek starszy, tym jego przemyślenia są głębsze, owszem nacechowane przeświadczeniem, namaszczone wychowaniem i odrobinę „omszałe”, ale głębsze. Jestem przekonana, że w świecie szybkich zmian, najważniejsza staje się edukacja, która powinna trwać przez całe życie. Mieszkańcy Azji traktują swoich starych mistrzów z wielką estymą, wierzą, że wszystko nieustannie się zmienia, niemożliwym – w ich ocenie – jest zrozumienie części bez zrozumienia całości. Świat ludzi zachodu lub wschodu, „udającego” zachód, jest zupełnie inny, uproszczony. Przestaliśmy wierzyć
w autorytety, a szkoda! Czy ów trend się kiedyś odwróci?

Doskonale pamiętam transformację ustrojową w Polsce, wir roku 1989, gdzie priorytetem była wolność, dostęp do informacji i wolny rynek. Już na wstępie w przestrzeni pojawiły się „talerze” do odbioru programów telewizyjnych, które jak wielkie ptaszyska mościły się na szarych dachach wioskowych domów i „zdobiły” obskurne elewacje miejskich blokowisk. Pamiętam zachodnie produkty sprzedawane na ulicach z polowych łóżek i wyjazdy do Berlina Zachodniego po produkty, których u nas nie było. Dzieci „rzucały” się na Mambę i słodzone soki multiwitaminowe przywożone z niemieckich „Aldików”. Już nie chciały pić babcinych kompotów z gruszek. Rodzice kupowali magnetowidy i „pirackie” kasety na bazarach i oglądali filmy, których jakość techniczna nie była doskonała. O prawie autorskim nie było wówczas mowy.
Po pewnym czasie, jak grzyby po deszczu, zaczęły rodzić się wypożyczalnie kaset. Nieliczni lansowali się na ulicach z ogromnymi „cegłami” telefonów komórkowych, dostępnych jedynie dla tych zamożniejszych.

Nie ukrywam, byłam przerażona, rozdarta pomiędzy… Wcześniej mnóstwo wysiłku włożyłam w tworzenie nowego czasu dla moich dzieci, o narodzeniu których prawie do końca lat osiemdziesiątych nie myślałam. Bałam się myśleć, bo świat wokół był groźny, a może ja byłam zbyt młoda. Trwały strajki, a z okien na głowy przechodniów spadały ulotki nadziei, nawołujące do podjęcia walki o wolność. Po zachwycie wolnym rynkiem do naszych domów wdarło się bolesne bezrobocie. Dosięgło również mnie, bowiem
w końcu lat osiemdziesiątych urodziłam syna, co wiązało się z urlopem macierzyńskim i wychowawczym. Na pierwszy ogień bezrobocia poszli ludzie przed emeryturą oraz matki będące na urlopach macierzyńskich czy wychowawczych. Dziś byłoby to nazwane wykluczeniem, bezprawiem i smutą, wówczas było „porządkiem dziennym”. A ja wciąż wierzyłam, że skoro jestem pracowita, odważna i mam ukształtowaną wizję wolnej Polski, to bez problemu wrócę na ów zmieniony rynek pracy. Nic bardziej mylnego.
To wówczas – po euforii odzyskania wolności – poczułam pierwsze uderzenie, bicie dzwonu, który mnie informował o nastaniu czegoś zupełnie innego, do czego nie byliśmy – jako młodzi ludzie – przygotowani. W naszych głowach jeszcze brzmiały „Mury” Jacka Kaczmarskiego, a na dachach naszego miasta lśniły „talerze”; nasze portfele świeciły pustką. Indywidualnych kont bankowych jeszcze nie było, wypłatę dostawaliśmy do ręki, jeśli mieliśmy pracę. Zaczęły się masowe zwolnienia, syndyk wyprzedawał zakłady pracy, likwidował PGR-y, a dom mojej babci został sprzedany. Pojawiła się kuroniówka, a ja nie chciałam jałmużny, chciałam być użyteczna mojemu miastu. Żałuję, że wówczas nie poznałam Urszuli Papoń
i Krystyny Popiel, które tworzyły zalążek organizacji pozarządowej w Słupsku, dziś CIO, oraz Inkubator Przedsiębiorczości. Słupski Urząd Pracy proponował kursy hodowli ślimaka! To wówczas pierwszy raz
w życiu poczułam się zbędna, a przecież chciałam wrócić do pracy, być pożyteczną, zmieniać świat, brać bezpośredni udział w tym procesie. Nikt mnie nie przygotował do nowego świata, musiałam radzić sobie sama. Zaczęłam w pojedynkę poszukiwać furtki, uczyć się samorealizacji, języka angielskiego, obsługi komputera i ekonomii. Zdobywałam nowe zawody, wiedząc, że bez edukacji nie mam szans na wolnym rynku. Tamten czas wiele mnie nauczył, wciąż jednak nie wiem wszystkiego.

Może się wydawać, że mamy kontrolę nad zdarzeniami, bo widzimy w danej chwili problem najistotniejszy i skupiamy się na jego rozwiązaniu. Piszę o tym z pełną odpowiedzialnością, bowiem doświadczyłam wielu zdarzeń i wydawało mi się, że mam nad nimi kontrolę. Ojciec mój wciąż powtarzał, córko liczy się honor
i nigdy nie zapisał się do PZPR-u, choć stale był zachęcany. Dziś wiem, że decyzje wielu polityków, które mogą rzutować na losy świata, dla jednych mogą wydawać się właściwe, dla innych zgubne.

Co to była za radość, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej! Jak w Odzie. Wejście Polski do Unii otworzyło wiele drzwi, dało szansę na lepszą zmianę, zaczęto mówić o regionie, o wsparciu,
o możliwościach… I znów chciało mi się BYĆ! Definiowałam w głowie globalizację, stałam się animatorką społeczną, tworzyłam programy, zapraszano mnie do Sejmu czy Senatu. Tworzyłam Bałtycką Bibliotekę Cyfrową, a potem zjednoczyliśmy się z gminami, instytucjami kultury i przedsiębiorcami kartą
pn. „Z Biblioteką do Kultury”. Pojechałam z młodzieżą do Brukseli i zobaczyłam iskry w ich oczach. Wiele lat żyłam w przekonaniu, że mieszkam w wolnym kraju, że mam wpływ, że decyduję… Dziś jest trudniej, mam wrażenie, że politycy wciąż walczą o miejsca na listach wyborczych i czasami nie mogę oddychać. Słowa ojca wciąż pobrzmiewają w głowie, córko liczy się honor!

W mojej ocenie najboleśniejsze są wewnętrzne podziały. Przestaliśmy mówić jednym głosem, takim prawdziwym, który dawno temu wybrzmiewał – za czasów mojej młodości – kiedy walczyliśmy o zmianę systemu społeczno-politycznego w Polsce. Moje pokolenie stawiało pierwsze kroki na drodze do wolności, przecierało szlaki. Dziś dostrzegam sporo innych problemów i wciąż rodzą się nowe, nie chcę przy tym wyrokować! Czasami tylko myślę, że może owa prawdziwa wolność, która wówczas narodziła się
w naszych sercach, była jedynie mrzonką młodych ludzi lat osiemdziesiątych?! Jak słyszę dzisiaj wywody
o powrocie Polski do monarchii i o nazywaniu ludzi masą, to coś we mnie zaczyna się buntować.

Tymczasem budżetowe szaty rwane są na strzępy, a plątanina algorytmów – składająca się z milionów myśli – wtrąca w przepaście internetowych złudzeń kolejne pokolenia, wywołuje niepokój. Ludzi na świecie przybywa, a w Europie rodzi się coraz mniej dzieci. W Polsce Żelazne Pokolenie odchodzi. Czy pokolenie Płatków Śniegu da sobie radę? No i jeszcze jesteśmy my, pokolenie walczących lat osiemdziesiątych, roczniki sześćdziesiąte czy siedemdziesiąte, które powoli odchodzą na emeryturę.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here