Niech to miejsce się rozwija rozmowa z prof Bogdanem Kułakowskim

0
350
- reklama -

Filharmonia zakończyła sezon artystyczny programem pełnym emocji i utworów Brahmsa i Beethovena w wykonaniu artystów młodego pokolenia – Jakuba Jakowicza i Macieja Kułakowskiego. Sezon kończy się również zmianami na stanowisku dyrektora. Miejsce prof. Bogdana Kułakowskiego zajmie prof. Alina Ratkowska. Jaki był to rok dla odchodzącego dyrektora?

Urszula Markowska: Jak podsumuje pan ten rok w Filharmonii Słupskiej? Co udało się zrobić, a na co zabrakło czasu?

Bogdan Kułakowski: Udało się zdobyć środki na projekt remontu filharmonii. Wszyscy odwiedzający to miejsce wiedzą, że remont jest koniecznością. Budynek jest przestrzały i nie spełnia już żadnych wymogów akustycznych. Powoli staje się też niebezpieczny dla widzów, a wyjątkowo niewygodne fotele odstraszają. Przetarg wygrała pracownia architektoniczna z Poznania. Ich atutem jest duże doświadczenie w projektowaniu sal koncertowych. To niezwykle ważne, bo projektując takie miejsce, należy skupić się na dostosowaniu nie tylko do muzyki akustycznej, ale również do instrumentów elektronicznych. Poprawić musi się więc nagłośnienie i oświetlenie. Według założeń sala ma się powiększyć o 8 m, co zwiększy kubaturę całej sali. Mam nadzieję, że nowej dyrektorce uda się doprowadzić do tego remontu. Trzymam kciuki za powodzenie tej przebudowy, bo to już drugie podejście w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Pierwsze plany remontowe się nie powiodły, mimo że pieniądze na projekt były wydane. Przepisy w ostatnich latach jednak zmieniły się, co uniemożliwia wykorzystanie go do przeprowadzenia prac. Przygotowana wtedy dokumentacja stała się po prostu bezużyteczna, a wydane pieniądze zmarnowane. Obecnie wykonywany projekt ma być gotowy na koniec roku.

A co jeśli nie znajdą się środki na przebudowę filharmonii? Czy słupszczanie mogą liczyć wtedy na zmianę choćby foteli na widowni?

Te fotele zawsze budziły we mnie duży niepokój. Jeśli koncert trwa czasem do dwóch godzin i nie ma przerw, to siedzenie w tych „dybach”, bo tak trzeba o tym powiedzieć, jest dla ludzi potwornie męczące. Miałem obawy, czy to nie odstraszy odwiedzających nas mieszkańców. Na tych, którzy w tej pozycji wytrzymywali, przychodząc na koncerty, patrzyłem z wielkim podziwem. Wychodzili stąd być może uniesieni jakością muzyki, ale, przypuszczam, byli niewyobrażalnie zmęczeni. Już choćby dlatego pragnę podziękować publiczności, że mimo tej niewygody towarzyszyła nam cały rok, bo to absolutnie fantastyczne doświadczenie, które z tego miejsca zabieram.

Patrzy pan na przyszłość filharmonii w Słupsku z optymizmem i nadzieją zmian?

Jestem urodzonym optymistą i życzę temu obiektowi, by osiągnął status prawdziwej filharmonii. Bo taką ma szansę być. Nie martwię się o jakość artystyczną, ale bardziej tę estetyczną, czyli wyglądu, i tu mój optymizm maleje. Złożyło się niestety, że doświadczamy obecnie trudnych sytuacji. Jesteśmy uzależnieni od naszego organizatora, czyli Urzędu Miasta, i od pieniędzy, które dostajemy na prowadzenie działalności, podobnie jak inne podmioty kultury. Jeśli więc mamy tak wielką inflację i brak obietnicy wyższej dotacji, jeżeli najniższa krajowa ma być znowu podniesiona o kilkaset złotych, to trochę się boję, czy w ogóle da się to miejsce utrzymać. Nie możemy również liczyć na wsparcie choćby Urzędu Marszałkowskiego, bo oni dotują Filharmonię Bałtycką, a ta, jak wiemy, jest miejscem wymagającym wielkich nakładów finansowych. Mam więc gdzieś w głębi serca sporo obaw o słupską filharmonię. Słupsk ma dwie rzeczy niepodważalnie wielkie: zbiory prac Witkacego i Festiwal Pianistyki Polskiej. Powoli zbliża się jego 60. edycja.

Co pozytywnego zabiera pan z tego miejsca?

Przede wszystkim sporo miłych wspomnień dotyczących współpracy z ludźmi. Na początku mojej pracy było sporo nieufności, mimo że jestem słupszczaninem, a muzycy mnie znają. Gdy tu wchodziłem, nie było wiadomo, jak sobie poradzę. Po roku mojego bycia tutaj nasze stosunki są bardzo pozytywne i serdeczne. Właściwie nie mógłbym powiedzieć złego słowa o tym czasie. To, co mnie najbardziej cieszy, to brak konfliktów. Wychodzę z założenia, że w życiu lepiej być pogodnym i szczęśliwym niż złym i burkliwym. To jest bardzo duża wartość, którą stąd zabieram. Ale to również wartość tego sezonu. Ujmując to najprościej: fajną muzę tu sprzedawaliśmy. 🙂

     Odchodząc, życzę Filharmonii Słupskiej, żeby istniała jak najdłużej. Niech to miejsce się rozwija, wzbijając się coraz wyżej, zarówno w sensie artystycznym, jak i infrastrukturalnym. 

- reklama -

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here