Kto ty jesteś? – Polak mały
Każdy z nas zadaje sobie czasem pytanie „Kim jestem?”. Rzadko jednak odpowiedź jest tak prosta, jak w tym dziecięcym wierszyku. Tożsamość można określić na wielu poziomach (jestem mamą, lekarzem, humanistą itd.), a i ona z kolei określa nas na wielu płaszczyznach. Jest to pojęcie, które mówi o tym, kim jesteśmy zarówno w naszych oczach, jak i w oczach tych, których spotykamy na swojej drodze (jest piłkarzem, buddystką, jednym z nas itd.). Nie ma człowieka bez tożsamości, a w wielu przypadkach to, kim się dana osoba czuje i jak jest postrzegana decyduje o tym, czy czuje się szczęśliwa – czy nie, czy ma poczucie wspólnoty – czy odrzucenia, czy pielęgnuje w sobie poczucie krzywdy – czy jest pogodzona ze światem, czy jest otwarta i ciekawa otoczenia – czy pilnie strzeże swoich sekretów.
W realizowanym w ramach programu Kreatywna Europa projekcie „Tożsamość w zagrożeniu” – ‘Identity on the Line’ sześć muzeów w Europie (w tym Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku) i jeden uniwersytet postanowiło zbadać zagadnienie tożsamości, ale tylko
w niewielkim fragmencie – tam, gdzie ludzie doświadczają procesu migracji, porzucają – dobrowolnie lub pod przymusem – swoje domy i próbują odnaleźć się w nowym nieznanym miejscu i w nowej nieznanej rzeczywistości.
Zjawisko migracji jest tak stare jak sama ludzkość (ale odnaleźć je można również w świecie zwierząt). Przedmiotem badań w projekcie są zatem jedynie wybrane procesy migracji ludności w Europie w ostatnich stu latach. Jednakże tym razem nie interesujemy się tylko suchymi faktami historycznymi. Ciekawią nas przede wszystkim opowieści zwykłych ludzi, którzy „wpadli w tryby historii” oraz opowieści ich potomków. Przyglądamy się temu, jak doświadczenia wpłynęły na ich poczucie tożsamości, a co za tym idzie ich dalsze losy, a także poczucie tożsamości ich rodzin. Interesuje nas nie tylko co, ale także w jaki sposób wspominają określone wydarzenia i dlaczego opowiadanie
o tym było dla nich przez wiele lat bardzo trudne, albo przeciwnie – dlaczego było dla nich ważne. Być może dzięki temu łatwiej będzie nam wszystkim zrozumieć
i utożsamić się ze współczesnymi migrantami…
I tak szwedzkie Ájtte, Svenskt Fjäll-och Samemuseum bada losy ludów Sami. W wyniku zmian granic i decyzji politycznych północnym Samom odebrano tradycyjne pastwiska reniferów. Ludność ta zmuszona była migrować na południe i osiedlać się na terenach należących do południowych Sami, co tym drugim – oczywiście – nie odpowiadało. Dawne zatargi i poczucie niesprawiedliwości do dzisiaj wpływają na koegzystencję tych dwóch grup.
Norweskie Vest-Agder Museum zajmuje się problemem wynikającym z wieloletniej okupacji kraju przez wojska niemieckie w czasie drugiej wojny światowej. Liczba żołnierzy niemieckich stacjonujących w Norwegii wynosiła 500 000 osób, podczas gdy Norwegów było wówczas około 3 500 000. Niemcy zatrudniali autochtonów, zakochiwali się w miejscowych kobietach, te zachodziły z nimi w ciążę… A potem wojna się skończyła, żołnierze powrócili do Niemiec, a kobiety i dzieci pozostały. Wstyd i stygmatyzacja związana
z przyznaniem się do współpracy z okupantami, albo co gorsza do bycia dzieckiem wroga był tak duży, że ludzie ukrywali swoje sekrety przez dziesiątki lat. Dzisiaj, opowiedzenie swojej historii muzealnikom stanowi dla nich prawdziwa ulgę, ale ciągle nie chcą podawać nazwisk i pokazywać twarzy…
Uniwersytet Wileński (Vilniaus Universitets) rozmawia z Żydówkami, które podczas drugiej wojny światowej przebywały na terenach dzi-siejszej Litwy i którym udało się uciec z gett, zbiec do partyzantki i uniknąć zagłady. Tragiczne losy tych kobiet to nie tylko prześladowania i okrucieństwo, którego doświadczały ze strony nazistów, ale także szykany i nadużycia ze strony kolegów – partyzantów. A po latach mężowie i inni członkowie rodziny nie pozwalali im dzielić się z nikim tymi drastycznymi przeżyciami, z obawy m.in. „o dobre imię rodziny”, pozostawiając je same z tą olbrzymią traumą.
Z kolei chorwackie Etnografski muzej Istre bada losy włoskich rodzin, które przed drugą wojną światową zamieszkiwały Istrię, a po wojnie skutecznie „zachęcone” zostały do przeniesienia się do Włoch, ponieważ nowe, socjalistyczne władze postrzegały ich jako przedstawicieli klasy burżuazyjnej, a zatem element niepożądany. Z kolei obywatele Włoch odnosili się nieufnie do tych, którzy pozostali na terenie dzisiejszej Chorwacji, traktując ich jako socjalistów, a tych, którzy przyjechali do z Istrii do Włoch – jak obywateli drugiej kategorii.
Słoweńskie Muzej novejše zgodovine Slovenije zbiera opowieści zawierające całkiem niedawne wspomnienia – mianowicie rozmawia z tymi obywatelami pozostałych republik, którzy po rozpadzie dawnej Jugosławii postanowili zamieszkać na terenie dzisiejszej Słowenii. Nawet władze były im przez wiele lat nieprzychylne, odmawiając obywatelstwa. Byli określani pogardliwym mianem „czefuri” i traktowani już nawet nie jako obywatele ale ludzie drugiej kategorii. Do dzisiaj zmagają się z niechętnym a nawet wrogim nastawieniem ze strony Słoweńców.
Z kolei proces migracyjny, którym zajmuje się duńskie muzeum Knud Rasmussens Hus zaczął się
w początkach ubiegłego wieku i trwa do dzisiaj. Chodzi o przymuso-we przesiedlanie i wchłanianie ludności Grenlandii przez państwo duńskie. Proces ten, nie do końca dobrowolny, bo uwarunkowany sytuacją społeczną, trwa po dziś dzień. Dodatkowym problemem jest tutaj fakt, że Grenlandczycy „odstają” od Duńczyków także wyglądem, więc pochodzenie jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Polskę reprezentuje Muzeum Pomorza Środkowego
w Słupsku, które zbiera opowieści związane z polskim powojennym osadnictwem w naszym mieście. Nasze muzeum od dawno groma-dziło świadectwa pierwszych powojennych mieszkańców miasta, a zgormadzone w ten sposób obiekty i wspomnienia prezentowane były na wystawach czasowych, jak również na wystawie etnograficznej w Młynie Zamkowym oraz w oddziałach MPŚ: Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach i Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie. Bardzo nietypową wystawą, bo opartą przede wszystkim na nagraniach wywiadów z osadnikami, a nie tylko na obiektach materialnych, jest wystawa stała w Białym Spichlerzu „Słupsk. Miasto i ludzie”.
Uczestnictwo w projekcie „Tożsamość w zagrożeniu” jest zatem lo-giczną kontynuacją wcześniejszych działań Muzeum. Jednak tym razem rozmawialiśmy także z dziećmi i wnukami osadników – nie tylko o losach ich rodziców i dziadków, ale także o tym, w jaki sposób dowiadywali się o tym, co spotkało ich rodzinę w czasie drugiej wojny światowej i zaraz po niej, a także o tym jak te wspomnienia wpłynęły na ich życie i – oczywiście – poczucie tożsamości.
„Nasz” proces migracyjny jest na tyle niezwykły na tle pozosta-łych, że tak naprawdę w krótkim okresie na terenie Pomorza została wymieniona cała ludność. Los Kresowiaków, którzy w wyniku decyzji podjętych przez Wielką Trójkę zostali pozbawieni swoich domów i stron rodzinnych, stał się także udziałem pomorskich Niemców, któ-rzy również zmuszeni byli porzucić swój dom i dorobek i wyjechać w głąb Niemiec. Ale do naszego miasta docierali także osadnicy z in-nych regionów Polski, dotkniętych biedą, zrujnowanych przez wojnę, a także ludzie z misją odbudowywania Polski po zawierusze wojennej i poszukujący dla siebie lepszego życia i przyszłości. Słupsk, jaki znamy dzisiaj, zawdzięczamy właśnie tym pionierom, którzy przybyli tu po wojnie oraz ich potomkom. Dzięki nim, możemy teraz mówić o sobie „Jestem ze Słupska”.
Serdecznie zachęcamy do przekazywania pamiątek codzienności i powojennego życia w Słupsku do MPŚ. Nie muszą to być oficjalne dokumenty, mogą to być zdjęcia i przedmioty związane z charakterystycznymi miejscami w naszym mieście, szkołami, zakładami pracy czy instytucjami kultury, z tym wszystkim, co towarzyszyło mieszkańcom przez powojenne lata. Muzeum traktuje takie pamiątki, jak prawdziwe skarby, zachowa je i pokaże następnym pokoleniom. To właśnie one opowiadają o nas, naszym życiu i o tym jak wyglądało miasto. Tworzą historię.
Część rozmów przeprowadzonych w ramach projektu „Tożsamość w zagrożeniu” prezentujemy na wystawie czasowej „Spotkaliśmy się w Słupsku. Opowieści osadników”, którą można zobaczyć w Białym Spichlerzu przy ulicy Szarych Szeregów 12 aż do marca przyszłego roku. Wystawa znajduje się na parterze Spichlerza,
w sali im. Barbary Zielińskiej i jest dostępna nieodpłatnie. To-warzyszy jej program edukacyjny, zapraszamy więc całymi rodzina-mi. Mamy nadzieję, że będzie inspiracją do opowiadania i wysłuchi-wania rodzinnych opowieści. Projekt trwa aż do sierpnia 2023, więc nie tylko wystawa będzie wzbogacana o kolejne ”warstwy”, ale po-wstanie także m.in program dla szkół i wydawnictwo.
Bunt na sali sądowej o adwokatce, którą komuniści zwali „czarną zarazą”
„Do celi zamknięto dwóch mężczyzn. Jeden pyta drugiego za co siedzi:
– Za lenistwo
– Za lenistwo?
-Tak. Bo najpierw strajkowali nauczyciele, pomyślałem – nie jestem nauczycielem strajkować nie będę. Potem przyszedł czas na związki zawodowe – myślę, w związku nie jestem to po co. Później protestowały kobiety, pomyślałem- nie moja sprawa. Potem strajkowali przedsiębiorcy – ze mnie żaden przedsiębiorca, nie idę na to. A potem przyszła kolej i na moją profesję.
– I co?
– No i już nie miał kto strajkować w mojej sprawie.
W czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej do
1989 r. wielu Polaków walczyło o wolność, godność ludzką, o kraj i o sprawiedliwość… lecz kto walczył
o sprawiedliwość dla sprawiedliwych? Fale aresztowań były na po-rządku dziennym, zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego, ludzi codziennie zabierano z domów, miejsc pracy. Byli prześladowani i bezradni na własnych procesach wobec partyjnych prokuratorów, sędziów i nieuczciwych prawników. Niektórym adwokatom udało się jednak znaleźć w sobie na tyle odwagi, by nie tylko bronić niewinnie skazanych, ale również aktywnie buntować się przeciwko komunistycznym władzom. Jedną z takich osób była mecenas Anna Bogucka Skowrońska.
Anna Bogucka Skowrońska broniła na rozprawach czołowych członków „Solidarności”, takich jak: Lech Wałęsa, Anna Walentyno-wicz, Zbigniew Romaszewski. Za swoje działania wielokrotnie była prześladowana, internowana, stała się obiektem obelg i gróź służb bezpieczeństwa. Pani Anna nie wycofała się i mimo trudności wal-czyła na salach sądowych przeciwko machinie, z którą wygrana wy-dawała się wręcz niemożliwa. Aktywnie działała w NSZZ „Solidar-ność”, pisała do niepodległej prasy, angażowała się w pomoc dla osób aresztowanych i ich rodzin. Członkowie SB mówili o niej „czar-na zaraza”. Po upadku komunizmu w Polsce nie spoczęła na lau-rach, była senatorką, sędzią Trybunału Stanu czy przewodniczącą Rady Miejskiej Słupska.
To właśnie ją, Bugusław Matuszkewicz zdecydował się przy wsparciu województwa Pomorskiego upamiętnić w filmie pt. „Adwo-kat „Solidarności””. Jak mówi twórca filmu podczas premierowego pokazu, chciał trafić tym materiałem przede wszystkim do młodych. Pomysł na obecne czasy zdecydowanie trafiony. Źródła pisane o przeszłych wydarzeniach, choć powszechnie dostępne, wydają się po prostu zbyt… suche. Żyjemy
w ciągłej stymulacji muzyką, wirtualnymi animacjami, filmem i obra-zem, dlatego takie techniczne ujęcie pomaga lepiej zobrazować so-bie czasy, których my urodzeniu po 1989r. po prostu nigdy nie do-świadczyliśmy. Poza tym jest to coś, co mogłabym nazwać praktyką „nadawania twarzy”. Kiedy czytamy podręczniki dostajemy tylko ciąg nazwisk i dat zlewających się ze sobą.
W filmie Pana Matuszkiewicza nie tylko możemy zobaczyć zdjęcia, ale i wypowiedzi uczestników tamtych wydarzeń w tym samej Anny Boguckiej Skowrońskiej, Henryka Grządzielskego, Lecha Wałęsy, Anicety Ryznar-Wasak, Elżbiety Połeć czy Jerzego Lisieckiego. To opowieść
o tym co przeżyli, a z ich głosu wybrzmiewa czułość gdy mówią o swoich kolegach i koleżankach, smutek, kiedy wspominają panujący wówczas strach. Dało się również odczuć żywe oburzenie na podłych ludzi, o których sama Anna Bogucka nie mówi inaczej niż „szuje”. Narracja filmu przeplatana jest nie tylko wywiadami wyżej wspomnianych osobistości, ale i materiałami archiwalnymi, zdjęciami i nagraniami ze strajków i stanu wojennego. Film cechuje spora dynamika, co pozwala lepiej zrozumieć sytuację, jaka wtedy panowała. Wyjątkowe wrażenie szczególnie zrobiło na mnie nagranie czołgów na ulicach po wspomnieniach bohaterów. Odczuwanie niepokoju, samym obrazem daje do namysłu, jak mocne było, musiało być żywe doświadczenie.
Film został wyświetlony 22 lipca 2021r. w sali wernisażowej Słupskiego Białego Spichlerza.
Szczególną według mnie zasługą dla muzeum było nie tylko zorganizowanie pokazu, ale urządzenie dyskusji, na której zebrani, w tym osoby występujące
w filmie z Anną Bogucką Skowrońską na czele, wspominali wydarzenia przeszłe i obecne. Jest to żywe spotkanie historii, wyjątkowo ważne, bo daje okazję uczyć się od żywych świadków, a nie książkowych zapisów.
Była to okazja, by zapytać o coś, co szczególnie dręczy mnie przy dzisiejszej sytuacji politycznej. Nie tylko chyba zresztą mnie, ale i wielu moich rówieśników. Jak Oni radzili sobie z uczuciem bezradności, jak udawało im się walczyć z tym ciężkim jak kowadło pytaniem „A co my możemy w ogóle zmienić?”, „Jak działać?”.
Spojrzenie w doświadczone i mądre oczy dziś już prawie 80 letniej bohaterki Solidarności jeszcze przez lata będę wspominać. Pani mecenas z pełną powagą odpowiedziała: „To nie jest tak, że nie odczuwaliśmy strachu lub beznadziei, ale wierzyliśmy. Teraz to Wy, młodzi musicie się organizować, robić co trzeba, ale wspólnie. My już swoje zrobiliśmy, a dalsze losy pozostawiają w Waszych rękach – rękach nowego pokolenia”.
Tych rad od panelistów i obecnych na sali otrzymałam wiele. Niektórzy odpowiadali, że to przede wszystkim Kościół jest ważny, bo łączy nas i spaja. Inni mówili, że mamy o prostu nie ustawać, nawet jeśli boimy się konsekwencji, wyrzucenia z uczelni, pracy czy mandatu – oni też się bali, ale wiedzieli, że tak po prostu trzeba, że robią słusznie. Gdyby nie oni, to jak wyglądałby dzisiaj nasz kraj? Czy bylibyśmy drugą Białorusią? Być może…
Wciąż się przeciwstawiać jest trudno i wiem, że wielu z nas przestało już nawet wchodzić na strony internetowe z wiadomościa-mi, przełącza kanał, gdy pojawia się prezenterka z wieściami z kraju. Skoro nawet tak liczne protesty, które były pod sądami, szkołami, przed budynkiem telewizji czy pod sejmem, protesty kobiet, czy przedsiębiorców nic nie wskórały, to co nam pozostało? Odpowiedź na to dała mi jedna z uczestniczek spotkania: „Bo wy chcielibyście, aby od razu był wasz 89 rok. Lecz zanim nam udało się go osiągnąć, był jeszcze 56, 70 czy 76. Przegrywaliśmy je i przegrywaliśmy strajki. Grunt w tym, by nie ustawać, bo 89 nigdy nie nadejdzie.”