Trudno dziś szukać w Polsce lokalnych społeczności i samorządów, które nie byłyby podzielone polityką. Niebezpiecznie jest jednak, gdy na gruncie lokalnym swoimi decyzjami samorząd skłóca ludzi, którzy spotykają się nie tylko w facebookowych komentarzach, ale również w codziennym życiu. To małe społeczności kreują dobre lub złe miejsca do życia. Jaki w przyszłości będzie Słupsk i ościenne gminy? Nie trzeba już nawet wyjaśniać dlaczego podjęłam ten temat na pierwszych stronach naszego miesięcznika. O powodach planowanej aneksji sołectw, ale i braku na to zgody wyjaśniam w innych artykułach, ale tu chcę poświęcić trochę miejsca na to, co wokół tych decyzji dzieje się w przestrzeni publicznej.
Naturą polityki i życia publicznego
od zawsze był i zawsze będzie konflikt
Prof Tadeusz Kotarbiński w książce „Medytacje o życiu godziwym” napisał: „Ciągle musimy poświęcać sprawę jednych, aby móc doprowadzić sprawę drugich do pomyślnego końca. I oto uświadamia się nam dodatkowe kryterium etycznego postępowania. Oszczędzać ile się da tych, którzy znaleźli się po przeciwnej stronie. Ani jednego ciosu ponad bojową konieczność.”
Niestety z niedowierzaniem obserwuję to, co dzieje się na forach internetowych w sprawie aneksji sołectw. Tam trudno dostrzec coś innego niż ciosy, których być w ogóle nie powinno. Zaczyna się od zwykłego zalajkowania, a później nabieramy „twórczej” odwagi i wylewa się z nas hejt. Smutne jest to, że ta sprawa, tak bardzo podzieliła sąsiadów. Dzisiaj nie wiemy, jaką decyzję podejmie Rada Ministrów, ale wiemy, że ten żal za zbyt ostre słowa, często niesprawiedliwe i niesłuszne pozostanie. Bo technika, którą się posługujemy może i łączy świat, ale dzieli ludzi.
My władza, a Wy ludzie
Z dużą uwagą obserwuję również, jak zaciera się coraz bardziej podział na to, co publiczne, a co prywatne. Bardzo łatwo pogubić się samemu, czy posty zamieszcza się jako Kowalski, czy jako Kowalski pełniący funkcję publiczną. Nie jest nam potrzebna wojna komunikatów, a niestety czasem czujemy się jak na polu bitwy. W dodatku, że tworzą się wokół grupy mówiące My w kontrze do Wy. Przybiera więc to formę społeczną, a My stajemy się nagle upoważnieni przez samych siebie do tego, by mówić za innych. To bardzo niebezpieczne również dla samorządów, które nie pytają i nie chcą widzieć, co będzie lepsze dla ludzi. Wystarczy obejrzeć konferencje prasowe, sesje rady, by od razu usłyszeć: My uważamy, My podjęliśmy taką decyzję, My tak przekierowaliśmy środki. Jedyne pytanie jakie często sobie zadają to: co będzie lepsze dla naszego My, dla nas samorządowców?
A przecież My, zostało powołane, by tworzyć dobro wspólne, bez potrzeby włączania się w polityczne gry. Na sali sesyjnej, w urzędowych gabinetach warto jest myśleć lokalnie, bez potrzeby zdradzania partyjnych przekonań. Bo to partyjne myślenie prowadzi najczęściej do konfliktu Wy z My.
Bardzo łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić… Jednak recepta w tym przypadku jest dość prosta – rozmowa. A tej przy okazji tego konfliktu między miastem a gminą zabrakło.
W ogóle zapomnieliśmy jak powinno się ze sobą rozmawiać i zapomnieliśmy, że zwykła rozmowa może zażegnać niejeden konflikt. Rozmowa to nie tylko obowiązek i konieczność, ale przede wszystkim przyjemność. Rozmawiając nie trzeba z góry zakładać gotowych rozwiązań czy stawiać retorycznych klisz, podsuwanych przez doradców od wizerunku i promocji. Język w rozmowie może być przecież nieporadny czy amatorski, ale uchroni nas przed pułapką zgubnych i pustych sloganów. Taka zmiana w dyskusji publicznej nie jest porażką samorządów, ale aktem odwagi, czy sukcesem. By to się mogło udać należy jednak najpierw zaakceptować niezbywalne prawo do różnorodności, bo świat jest zbyt złożony, by można go było objaśniać w białych i czarnych kategoriach.
Ludzie z kryjówek
Kiedyś ks. Tischner powiedział, że „powoli stajemy się ludźmi z kryjówek”. Nazwał tak ludzi oddzielonych od innych, a nawet od samych siebie ścianą złudzeń, do której mocno się przywiązali. Słowa prof Tischnera są dzisiaj wyjątkowo aktualne. Staliśmy się bowiem społeczeństwem pozamykanym w uprzedzeniach i opancerzonym we własny światopogląd i przekonaniu, że tylko my mamy rację.
Obserwując ostatnie wydarzenia w Słupsku, czy gminie Słupsk dopadł mnie lęk o stan społeczeństwa obywatelskiego, a także jego przyszłość. Czy nie marnujemy swojej szansy i konieczności do stawienia czoła światu, który za chwilę będzie wyglądał inaczej? Czy nie będziemy znużeni wewnętrznymi, podjazdowymi walkami, by sprostać takim wyzwaniom, o czym przekonaliśmy się przy okazji dotykającej nas pandemii? Za chwilę kryzys klimatyczny i energetyczny spowoduje falę migracji już nie tylko ekonomicznej. Czy nie będziemy zbyt zmęczeni lokalnymi sporami, by chcieć podjąć walkę już nie dla nas samych, ale dla naszych dzieci?
Od razu na myśl przychodzi mi film „Nie patrz w górę”. Nawet, gdyby przyszedł koniec świata to zupełnie byśmy go nie zauważyli, bo prawda nie ma żadnego znaczenia. Tak bardzo nie słyszymy siebie nawzajem. Tak bardzo nie słuchamy sensu naszych słów. Taka jest prawda o nas. Chyba to najmocniej uderza w tym filmie.
Możemy oczywiście się spierać czy jest to produkcja dobra czy raczej kiepska. Możemy również poddać krytyce kreacje aktorskie, ale jest to ten moment, w którym nawet jak jesteśmy ignorantami, zmuszeni jesteśmy do refleksji.
Film „Nie patrz w górę” to historia, która pokazuje, że doszliśmy do momentu, kiedy zupełnie nie liczy się prawda. Słuchamy o niej wykładów, konferencji, piosenek na ogromnych koncertach, czytamy miliony postów i tweetów, i nawet jeśli zgadzamy się z tą prawdą, to kompletnie nie mamy pojęcia, o czym ona jest. W ogóle nas to nie interesuje. Najważniejsze jest to, czy jestem w tej połowie ludzkości, która się z tym zgadza, czy w tej drugiej. I wcale nie chodzi o to, czy mam takie przekonanie a tylko o to, że identyfikuję się akurat z tą grupą, która jest po tej lub drugiej stronie.
„Nie patrz w górę” jest bardzo zabawną parodią systemu, który ochoczo wszyscy globalnie współtworzymy. Chodzi o naszą obsesję na punkcie promocji i reklamy w telewizji, internecie, mediach społecznościowych; sondaży decydujących o tym, który polityk albo partia wygra wybory, teorii spiskowych i fake newsów nieodróżnialnych od prawdy rozsiewanych w sieci.