Dwóch na huśtawce

0
378
Justek, pierwszy z prawej, w Lechu Poznań (www.lechpoznan.pl)
- reklama -

Kończą się powoli mistrzostwa świata w piłce nożnej, największa futbolowa impreza na świecie. Słupsk miał do tej pory dwóch reprezentantów mogących się poszczycić udziałem w takich zmaganiach. To Mirosław Justek i Paweł Kryszałowicz.

Mirosław Justek był wychowankiem Cieślików Słupsk. Urodził się w 1948 roku. Mieszkał przy ulicy Pankowa i z kolegami z podwórka codziennie „haratał w gałę”. To w konsekwencji zaprowadziło go na Mundial.

Justek: Słupsk – Szczecin – Poznań

Szybko zakumplował się z Czesławem Boguszewiczem, mieszkającym przy niedalekiej ul. Zielonej. Obaj wodzili rej wśród podwórkowej ferajny. Boguszewicz do dzisiaj wspomina podwórkowe zawody, między innymi dziecięce biegi do Kobylnicy, a właściwie do olbrzymiego krzyża stojącego na jej początku od strony Słupska, który stanowił półmetek.
Obaj zatem na podwórku byli kumplami. Obaj jednak zaczynali w innych klubach: Justek w Cieślikach, Boguszewicz – w Gryfie. Obaj obdarzeni wielkim talentem, obaj wyróżniający się w swoich drużynach; szybko stali się liderami. Potem Boguszewicz nawet przeszedł z Gryfa do Cieślików, bo gra w ich barwach gwarantowała więcej wyjazdów, meczów i szybszy rozwój. Obaj w 1967 roku z Cieślików przeszli do Pogoni Szczecin i tam zadebiutowali w ekstraklasie.
Boguszewicz jako pierwszy wyszedł na pierwszoligowe boisko. Do dzisiaj jest jednym z najmłodszych graczy Pogoni, który zadebiutował na tym poziomie. Niedługo po nim w bordowo-niebieskich barwach zagrał Justek. Obaj grali w Pogoni do 1976 roku. Wtedy Boguszewicz odszedł do Arki Gdynia. Miał przejść do Lecha Poznań, ale wybrał beniaminka ligi z Trójmiasta. Nie chcąc pozostawiać Lecha na lodzie, zaproponował Kolejarzowi transfer Mirosława Justka.
Tak się stało – chociaż po drodze wydarzyło się wiele przygód, łącznie z tym, że Boguszewicz udając Justka, negocjował telefonicznie z Lechem warunki transferu. Ziściło się wszystko: przejście, wyższa pensja, lepsze warunki, chociaż w Szczecinie odejście Justka do Poznania uznano za zdradę.

Czas na kadrę

W 1977 roku znów Boguszewicz pomógł dostać się Justkowi do kadry. Oczywiście „pomógł” to słowo na wyrost – Boguszewicz był powoływany do reprezentacji kraju, ale przez przypadkowe zagranie na treningu klubowym doznał bolesnej kontuzji oka, która uniemożliwiła mu grę w piłkę. W jego miejsce do kadry trafił rekomendowany przez niego Justek, A jak już się dostał, to grał na tyle skutecznie, że znalazł się w gronie powołanych przez szkoleniowca Jacka Gmocha na mecze mistrzostw świata w Argentynie w 1978 roku.
W reprezentacji grał na lewej obronie, bo mimo że zaczynał jako skrzydłowy, w Lechu został przekwalifikowany na defensora. Grał na tyle dobrze, że uznano go najlepszym obrońcą ligi wiosną 1978 roku, stąd otrzymał powołanie do reprezentacji – najpierw na mecze towarzyskie. Zagrał z Luksemburgiem (3:1), potem z Grecją (5:2), Irlandią (3:0). Jednak na mundialu nie wyszedł w podstawowym składzie. Antoni Szymanowski i Henryk Maculewicz byli lepsi, a Justek pojawiał się na ławce rezerwowych w meczach z Peru (1:0) i z Brazylią (1:3).
Mimo dojścia na futbolowe szczyty nigdy nie zapomniał o Słupsku. Po powrocie z Argentyny przyjechał do Słupska i swojemu wychowawcy i trenerowi z Cieślików Marianowi Boratyńskiemu przywiózł miejscowe wino. Sam wyjazd na mistrzostwa pomógł mu w zagranicznym transferze, występował najpierw w Belgii, następnie we Francji. Potem wrócił do Polski, do Poznania. Tam przez chwilę był trenerem młodzieży, a następnie zajął się biznesem. Niestety nie mając nawet 50 lat, zmarł 24 stycznia 1998 roku (chorował na stwardnienie zanikowe boczne).
– Był dobrym piłkarzem i jeszcze lepszym człowiekiem – wspominał go w licznych publikacjach Boguszewicz, którego siostra wyszła za mąż za Justka. Tak więc panowie najpierw byli kolegami z podwórka, potem przyjaciółmi z boiska, a następnie stali się rodziną.

Paweł Kryszałowicz

Od chwili narodzin w 1974 roku był naznaczony futbolem. Przyszedł na świat w chwili, gdy Polska grała na mistrzostwach świata w Niemczech – podczas spotkania z Włochami (2:1). Jak tata, zaczynał z bratem bliźniakiem grę w Gryfie Słupsk. Chociaż w międzyczasie grał też w… ringo. Był nawet na podium mistrzostw Polski. Trudno było go jednak przegonić z futbolowego boiska; po skończonych treningach dalej grał w piłkę. Szybko też w Gryfie dostrzeżono, że mają do czynienia z dużym talentem, a trener Tadeusz Wanat senior zaczął wystawiać młodego napastnika w trzecioligowym zespole. Po udanych występach przyszło powołanie do wojska. Kryszałowicz znalazł się w 1994 roku w Zawiszy Bydgoszcz, gdzie był już jego kolega z Gryfa Dariusz Piechota. „Kryszał” z miejsca wszedł do składu, wtedy drugoligowego, Zawiszy, i zanim wypełnił dwuletni obowiązek wobec ojczyzny, miał już wiele propozycji z klubów z ekstraklasy. Największym sprytem i obrotnością wykazali się działacze Amiki Wronki, którzy umówili się z Kryszałowiczem przy płocie jednostki. Wieczorem, po capstrzyku, dogadali szczegóły i warunki transferu. Oczywiście jak na zawodnika ze Słupska były one niezwykle atrakcyjne. Kryszałowicz trafił więc w 1995 roku do Wronek. Z miejsca stał się najlepszym napastnikiem zespołu. To pomogło mu zadebiutować w reprezentacji Polski w 1999 roku. Regularnie zaczął w niej występować, gdy stał się zawodnikiem Eintrachtu Frankfurt. Był obok Emanuela Olisadebe jednym z ulubionych piłkarzy Jerzego Engela. Dzięki regularnym występom i zdobytym golom pojechał na mistrzostwa świata w 2002 roku do Korei i Japonii. Trafił do bramki w wygranym meczu z USA (3:1); nie uznano gola w spotkaniu z Portugalią (0:4). Po powrocie z mistrzostw kadrę na płycie lotniska mieli powitać kibice. Reprezentanci z obawami szli do hali przylotów. Pierwszy, który wyszedł do fanów, był właśnie Kryszałowicz – był jednym z tych, do których płynęło najmniej pretensji za w gruncie rzeczy nieudane dla Polaków mistrzostwa.
Łącznie w reprezentacji zagrał 33 mecze, zdobył w nich 10 goli. Ma na koncie spektakularny wyczyn – cztery trafienia w jednej połowie w meczu z Wyspami Owczymi (6:0). Mimo tego Paweł Janas, trener biało-czerwonych, nie widział go w składzie reprezentacji. Po kilku minutach gry z Irlandią Północną we wrześniu 2004 roku „Kryszał” zakończył swoją historię w biało-czerwonych barwach. Szkoda.

To już inna historia

Karierę klubową kontynuował po powrocie z Niemiec w Amice, a potem w Wiśle Kraków. Kończył granie w Gryfie Słupsk, którego z czasem został dyrektorem i prezesem. W lipcu 2022 roku przestał pełnić te funkcje. To już jednak inne dzieje. Do historii, podobnie jak Justek, przejdzie jako słupszczanin wybrany do tego, by reprezentować kraj w mistrzostwach świata. Dla piłkarzy nie ma większego zaszczytu.

Wystąpiłeś w mistrzostwach świata, zdobyłeś gola. Nie udało ci się jednak zagrać z reprezentacją Polski w mistrzostwach Europy. Czujesz, że coś cię ominęło?
Jak się wyjeżdża w wielki świat z takiego małego klubu jak Gryf Słupsk, to jednak przychodzi refleksja, że zrobiłem bardzo dużo w karierze. Dostałem się najpierw do ekstraklasy, potem do reprezentacji i wyjechałem na najważniejszą piłkarską imprezę na świecie. W moich czasach nie graliśmy w mistrzostwach Europy. Jakiś niedosyt jest, ale rekompensują to inne zdobycze.

Zagrałeś tylko jeden mecz w eliminacjach?
Tak, ostatni. Wszedłem na boisko w trakcie meczu Szwecja – Polska. Zastąpiłem chyba Jacka Trzeciaka, ale wtedy jeszcze nie byłem kimś ważnym dla tej reprezentacji.

Czy czujesz się spełniony jako piłkarz reprezentacji Polski?
Tak, udało mi się osiągnąć to, na co czekało co najmniej jedno pokolenie zawodników – udział w mistrzostwach świata. To daje satysfakcję.

Grałeś w Niemczech. Jak tam zawodnicy odbierają udział w mistrzostwach Europy? Czy szukają różnic na korzyść czy to mistrzostw świata, czy Europy?
Dla nich to zawsze było porównywalne. Pewnie lepiej w tym temacie wypowiedzieliby się polscy zawodnicy, którzy grali i tu, i tu. Jednak trzeba oddać, że ostatnio i w mistrzostwach świata, i Europy reprezentacja osiąga takie same wyniki. Niestety.

Na Euro grają jednak lepsze zespoły.
Tutaj nie ma już przypadkowych drużyn.

To co Polska osiągnie na Euro?
Jako były reprezentant kibicuję kadrze. Chciałbym, aby coś osiągnęła, ale sytuacja jest taka, jak mówią fakty. A według nich wszyscy się cieszą, że nas wylosowali w grupie. Mam nadzieję, że nas poniosą wspaniali kibice, którzy mają zapełnić te stadiony. To nie zmienia faktu, że dla fachowców nie jesteśmy faworytem.

- reklama -

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here